Piotr Fronczewski kończy dziś 71 lat. Niezapomniany Pan Kleks i Franek Kimono zna pewnie dziesiątki anegdot zza kulis i planów filmowych, chociaż w przypadku tych o sobie często zasłania się skromnie niepamięcią... My wybraliśmy 5 naszym zdaniem najlepszych. Wszystkiego najlepszego, Panie Piotrze!
Aktor sam stawiał pierwsze kroki na scenie i na planie jako dziecko. W filmie zadebiutował jako 12-latek w "Wolnym mieście" Tadeusza Różewicza.
Z teatrem był związany jego ojciec, który po II wojnie światowej pracował jako organizator widowni w warszawskim teatrze Syrena. Mały Piotr grał m.in. w teatrze telewizji (niestety, wtedy przedstawienia były realizowane na żywo i nie były nagrywane, więc - jak sam przyznaje w wywiadzie udzielonym Marcinowi Mastalerzowi opublikowanym w formie książki "Ja, Fronczewski" - nie widział swoich występów). Występował także w w przedstawieniach w Syrenie u boku największych nazwisk z tamtych lat. Był świadkiem, lub usłyszał, wiele zabawnych anegdot.
W książce wspomina m.in. jak wielkim żartownisiem był Adolf Dymsza, jeden z najbardziej znanych aktorów rewiowych i filmowych przed- i powojennego kina. Dymsza dzielił przez pewien czas garderobę w Syrenie z Tadeuszem Olszą, z którym nie bardzo mogli się dogadać.
Dymsza zawsze stawiał się w pracy sporo przed czasem, bo dojeżdżał spod Warszawy i bał się spóźnienia. Olsza z kolei zawsze wpadał do teatru tuż przed spektaklem. Pewnego Dnia Dymsza przyjechał do Syreny rano i... przemalował jasne ściany garderoby na "ognisty burgund", a także poprzestawiał meble. "No i jak Olsza swoim zwyczajem wpadł w ostatniej chwili do garderoby, rozejrzał się zdziwiony po wnętrzu, bąknął: 'Oj, przepraszam, pomyliłem się', odwrócił się na pięcie i wyszedł. To był cały Dymsza. Potrafił poświęcić wiele godzin przygotowań dla jednego udanego żartu" - wspomina Fronczewski.
Aktorzy teatralni czasem próbują "ugotować" kolegę lub koleżankę na scenie - rozśmieszyć, by na chwilę wypadli z roli. Gdy Fronczewski grał w Teatrze Współczesnym, na scenie była wystawiana sztuka "Po górach, po chmurach" Ernesta Brylla.
Wiesław Michnikowski, który grał w niej woła, prowadzonego w zaprzęgu przez Mieczysława Czechowicza, któregoś razu zainstalował w zadzie woła światło stopu. Nic dziwnego, że gdy zaskoczył tym Czechowicza, ten nie mógł powstrzymać śmiechu. Ale to nie był koniec tej historii.
Dyrektor teatru zapowiedział Michnikowskiemu, że nie życzy sobie więcej tego żartu podczas przedstawienia. Aktor wziął sobie jego słowa do serca i dlatego następnym razem w tym samym momencie Czechowicz zobaczył otwierającą się klapkę z karteczką "UWAGA! Brak świateł stopu". "Biedny Miecio znowu się kompletnie ugotował" - wspomina Fronczewski.
Fronczewski jest absolwentem PWST w Warszawie, studiował na roku m.in. z Andrzejem Sewerynem i Jerzym Zelnikiem. 10 lat spędził w Teatrze Dramatycznym, a zaangażował go Gustaw Holoubek, którego aktor już wcześniej bardzo podziwiał. Później zostali zresztą przyjaciółmi.
Podobno przy pracy nad "Dziadami" - słynnym spektaklu w reżyserii Kazimierza Dejmka, który w atmosferze skandalu został zdjęty z afisza w 1968 roku z powodów politycznych, Gustaw Holoubek "zasłużył" na bardzo nietypową pochwałę od reżysera. Fronczewski przyznaje, że Dejmek miał specyficzny sposób przekazywania aktorom swojego zadowolenia lub niezadowolenia z ich pracy...
W przerwie po pierwszym akcie Holoubek, grający rolę Konrada, poszedł do garderoby. "Coś mu pod stolik upadło, więc schylił się, a tu nagle jak nie poczuje potężnego kopniaka w cztery litery!" - opowiada aktor w "Ja, Fronczewski". "Omal się nie przewrócił. Odwraca się bardziej nawet wściekły niż przestraszony, a tam stoi Dejmek i mówi mu: 'Tak dalej, k...a, trzymać!'. Po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. A Holoubek grał resztę spektaklu z obolałym tyłkiem".
Fronczewski przyjaźnił się z Gustawem Holoubkiem, którego zawodowa (i osobista pewnie też) rywalizacja z innym znanym i wspaniałym aktorem Tadeuszem Łomnickim nie była tajemnicą. Aktor znany wielu z roli tytułowej w "Panu Wołodyjowskim" Jerzego Hoffmana podobno miał duży temperament i brakowało mu dystansu do siebie. Fronczewski, podkreślając to, jak wielkim artystą był Łomnicki, opowiada m.in. taką anegdotę:
W czasie stanu wojennego ogromna część środowiska aktorskiego bojkotowała radio i telewizję w ramach protestu. Jakiś młodszy od Łomnickiego aktor zasugerował w trakcie rozmowy na ten temat, że może zamiast w ogóle nie grać, trzeba po prostu grać źle. "Na to Łomnicki spojrzał na niego z ukosa - wspomina aktor w "Ja, Fronczewski" - i uciął: 'Panu łatwo mówić'".
Piotr Fronczewski od ponad 40 lat jest mężem Ewy Fronczewskiej. Kiedyś, tuż po ich ślubie, rady na temat związku udzielił mu - jak zaznacza aktor, "przy wódeczce" - Zdzisław Maklakiewicz, znany choćby z "Rejsu".
Zapytał Fronczewskiego, czy wie, co to jest kochająca żona. Gdy aktor odpowiedział, że nie wie, Maklakiewicz opowiedział mu o teoretycznej sytuacji, w której po 30 latach związku mąż wraca do domu podchmielony, a żona już śpi. I kiedy mąż kładzie się od ściany, w koszuli, bo nawet nie chce mu się jej zdjąć, to po trzech minutach coś się dzieje...
"... ona śpi, rozumiesz. I mija chwila, proszę ja ciebie, no trzy minuty może, rozumiesz mnie? I ty nagle czujesz, że ona upycha kołdrę tak, żeby ci nie było zimno od tej ściany. To właśnie jest kochająca żona." - relacjonuje opowieść Maklakiewicza w wywiadzie z Mastalerzem.
Więcej anegdot można znaleźć w wydanej w 2015 roku książce "Ja, Fronczewski" - rozmowie Marcina Mastalerza z aktorem.