Kamp! powstał ponad cztery lata temu. Pierwsze utwory opublikowane na profilu MySpace kilka miesięcy szybko zyskały popularność wśród miłośników elektronicznego popu. Pierwszy koncert zespół dał w poznańskim klubie Cafe Mięsna. Sukces był błyskawiczny - po kilkunastu koncertach klubowych Kamp! zawitał na sceny największych polskich festiwali, z Open'erem i Selectorem na czele.
Zespół ma grupę wiernych fanów, ich dokonania bardzo wysoko oceniają krytycy muzyczni. Część z nich związana z radiową Trójką i stacją PIN nazwała łódzki zespół największą nadzieją polskiej muzyki elektronicznej. Znakiem rozpoznawczym grupy są także żywiołowe koncerty, podczas których trudno ustać w miejscu.
W Łodzi zespół występował m.in. w Łodzi Kaliskiej, nieistniejącej już Jazzdze i zabytkowej elektrowni EC1. Muzycy Kampu! są założycielami internetowego wydawnictwa Brennnesel wydającego albumy w postaci plików mp3. Kamp! wydał za jego pośrednictwem jeden mini album i dwa single.
W piątek (23 listopada), po ponad trzech latach od ukazania się w internecie pierwszych nagrań grupy, ukaże się debiutancka długogrająca płyta zespołu. Skład grupy: Michał Słodowy - elektroniczna perkusja, programowanie, Radek Krzyżanowski - klawisze, produkcja, Tomek Szpaderski - głos, klawisze, gitara. O debiutanckiej płycie rozmawiamy z Michałem i Tomkiem.
Olga Szymkowiak: Dlaczego tak długo trzeba było czekać na Waszą debiutancką płytę?
Michał Słodowy: - Jesteśmy zwolennikami zasady, że na wszystko przychodzi odpowiedni moment. Płyta ukazuje się w chwili, w której ukazać się powinna. Dopiero teraz jesteśmy na nią gotowi, a materiał, który się na niej znajduje w pełni nas zadowala.
Dlaczego zdecydowaliście się na nagranie płyty własnym sumptem?
Tomek Szpaderski: - Zawsze mieliśmy tendencje do robienia rzeczy po swojemu.
M.S.: - Chcieliśmy mieć pełną kontrolę nad materiałem. Nasze pierwsze utwory pojawiły się w Brennnessel, postanowiliśmy więc dalej iść tym torem i zrobić z labelu małą wytwórnię.
Piosenki, które pojawią się na płycie zostały nagrane w prywatnym mieszkaniu. Dlaczego nie zdecydowaliście się na pracę w profesjonalnym studio?
M.S: W dużej mierze wynika to z charakteru naszej pracy. Wiele zespołów najpierw pisze piosenki i dopiero później je nagrywa, próbując odtworzyć ich atmosferę. My sporą część materiału rejestrujemy podczas procesu tworzenia. Na zewnątrz nagraliśmy tylko wokale i zmiksowaliśmy utwory.
T.S: - Ale też w prywatnym mieszkaniu (śmiech). Stworzyliśmy w nim naprawdę przyzwoite warunki do pracy. Nie jesteśmy zmuszeni do tego, by wynajmować studio. Nie pracujemy na żywych instrumentach, więc nie nagrywamy osobno perkusji czy gitary. Jesteśmy samowystarczalni.
M.S: - Jeżeli dobrze wsłuchasz się w pierwszą płytę The Streets, usłyszysz że matka Mike?a Skinnera woła go na obiad. Nagrywanie poza studiem może być dobrą praktyką, ma zresztą już swoją nazwę "bedroom producers". I my jesteśmy takimi sypialnianymi producentami.
T.S: - Ale to nie znaczy, że nie mamy profesjonalnego podejścia do nagrywania. Chcieliśmy, żeby brzmienie zostało dopieszczone produkcyjnie. Myślę, że nasza płyta nie brzmiałaby lepiej gdyby została nagrana w studiu wynajmowanym za duże pieniądze.
Do tej pory wszystko robiliście sami. Dlaczego do miksowania zaangażowaliście Bartosza Szczęsnego, połowę duetu Rebeka?
T.S. - Od początku chcieliśmy zrobić zewnętrzny miks, bo to jednak za dużo jak na nasze głowy. Nie wyobrażam sobie, żeby po nagraniu utworów siedzieć i cyzelować brzmienie każdej ścieżki. Po pierwsze zajęłoby nam to zbyt dużo czasu, po drugie - nie mielibyśmy już dystansu do zarejestrowanego materiału. Bartek jest naszym przyjacielem, więc to tak jakby oddać tę pracę komuś z nas.
M.S: - No i jest w tym lepszy od nas, ukończył specjalistyczne studia, ma bardziej profesjonalny sprzęt. Byliśmy obecni podczas miksowania, Bartek często przywracał nas do pionu, mówił co wolno, a czego nie. To była świetna współpraca.
Jak długo pracowaliście nad płytą?
M.S. - Półtora roku, od momentu, w którym wypuściliśmy singiel ?Cairo?.
Album był bardzo oczekiwany nie tylko przez słuchaczy, ale i przez krytyków. Czuliście presję podczas nagrywania?
T.S: - Momentami tak, ale staraliśmy się ją zwalczać. Gdyby presja była zbyt duża, nie siedzielibyśmy w studiu tyle czasu. Szczególnie, że wszyscy pytali: "Chłopaki, kiedy będzie płyta"? Usłyszeliśmy też, że jeśli się nie pospieszymy, nasz czas wkrótce przeminie.
Kto tak mówił?
T.S: - Nie mam na myśli konkretnych osób, raczej środowisko. To, że musimy się jak najszybciej uporać z albumem słyszeliśmy od wielu osób. My jednak zdecydowaliśmy się na pracę własnym tempem.
M.S: - Z drugiej strony zrobiliśmy przez ten czas wiele remiksów, wydaliśmy nowe utwory. Nie siedzieliśmy bez przerwy w studio, sporo koncertowaliśmy. Systematyczną pracę utrudniał też fakt, że Radek mieszka we Wrocławiu.
T.S: - Oczywiście mogliśmy zrobić płytę znacznie szybciej, ale nie spodobała nam się wizja zebrania dotychczasowych utworów, dodania "zapchaj dziury" i wydania tego.
M.S: - Chociaż w pewnym momencie byliśmy już blisko? Na szczęście zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.
Czym nowe utwory różnią się od poprzednich dokonań?
T.S: - Postanowiliśmy uspójnić nasz dorobek, nie tylko brzmieniowo, ale też koncepcyjnie. Pierwszą woltą stylistyczną, która ukształtowała nasze dalsze działania było "Heats", później "Cairo". Następne utwory zrobiliśmy tak, by pasowały do reszty. Ten album nie jest zbiorem przypadkowych hitów, to jedna, zwarta całość z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem.
Na płycie wyraźnie wyczuwam inspirację muzyką lat 80. Skąd u Was ciągoty do tamtego okresu?
T.S: - Wydawało mi się, że je stłamsiliśmy. Co by było, gdyby tak się nie stało! (śmiech). Brzmienie jest w dużej mierze zdeterminowane naszym instrumentarium. Nigdy nie byliśmy wyjątkowo nowocześni, po prostu staraliśmy się robić muzykę z danych nam elementów. Nie jesteśmy znakomitymi instrumentalistami, więc opieramy się na klawiszach i elektronicznych bębnach, które kojarzą się z muzyką tamtych czasów. Także moja maniera śpiewania jest w pewnym stopniu zainspirowana latami 80.
M.S: - Ciągoty, o których mówisz są naturalne, bo wychowaliśmy się w tamtym okresie. Ale tak jak Tomek uważam, że płyta nie jest przesiąknięta muzyką sprzed trzydziestu lat. Singiel "Sulk" niektórym osobom kojarzy się z "eightisami", a nam raczej z pewnym klubowym zacięciem, związanym z narastaniem brzmienia, napięciem. Ostatnio usłyszałem, że ten utwór może przynieść też skojarzenia z twórczością zespołu Chromatics.
T.S: - Ale oni też czerpią z lat 80.
M.S: - No właśnie. Wszyscy pozjadali już swoje ogony, pojawia się więc pytanie czy asocjacja z "eightisami" będzie wadą czy zaletą? Miejmy nadzieję, że tych skojarzeń będzie więcej. Myślę, że na płycie jest wiele do odkrycia, a nowe warstwy dochodzą do głosu z każdym kolejnym odsłuchaniem.
Mnie ta płyta kojarzy się też z wakacjami.
M.S: - To był właśnie nasz zamysł: żeby ta płyta była "letnia". Korzystamy z syntezatorów, nie możemy więc pozwolić sobie na ciepłe, analogowe brzmienie, jakie generują żywe instrumenty. Staramy się wyciągnąć jak najwięcej życia i naturalności z syntetycznych dźwięków.
Jedna z piosenek nosi nazwę "Lux Lisbon". Tak nazywała się bohaterka filmu ?Przekleństwa niewinności? w reżyserii Sofii Coppoli. Utwór jest wyrazem inspiracji tym obrazem i jego ścieżką dźwiękową?
M.S: - Historia związana z tą nazwą jest bardzo banalna. Szukaliśmy tytułów do kolejnych utworów, a ja akurat obejrzałem "Przekleństwa niewinności" i stwierdziłem, że będzie to dobre nawiązanie. Okazało się, że nasza kompozycja odpowiada klimatem zarówno filmowi, jak i brzmieniu zespołu Air, który stworzył do niego ścieżkę dźwiękową.
Dlaczego trasa koncertowa promująca płytę nie obejmuje Łodzi?
M.S: - Trasa będzie miała dwie części, kilka koncertów zagramy już w nowym roku i najprawdopodobniej właśnie wtedy wystąpimy w Łodzi. Problem polega na tym, że chcemy zrobić tu koncert w weekend, pocelebrować wydanie płyty w rodzinnym mieście, być może zorganizować jakąś większą imprezę. Tymczasem okazuje się, że nie ma lokalu, który odpowiadałby nam pod względem wielkości. A jeśli już taki znajdujemy, to organizacja koncertu w sobotę nie opłaca się właścicielom.
T.S: - To efekt uboczny zamknięcia Jazzgi. Ciężko zapełnić lukę po tym miejscu, nad czym bardzo ubolewamy.
Wasz remiks piosenki "Dancing Shoes" Moniki Brodki ma w internecie prawie dwa miliony odsłuchań. Do tej wersji powstał także teledysk. Jak doszło do współpracy z Moniką?
M.S: - Brodka nagrała w Stanach EP-kę i trzeba było zrobić do niej kilka remiksów. Dostaliśmy propozycję wykonania jednego z nich. Zrobiliśmy go bardzo szybko, chyba w trzy dni. Jesteśmy zaskoczeni, że aż tak się spodobał.
Jako początkujący zespół bez wydanej płyty objechaliście z koncertami cały kraj, zagraliście też na kilku zagranicznych festiwalach [powyżej godzinny koncert z festiwalu Exit w Serbii, najważniejszego festiwalu na Bałkanach]. Jak to się stało?
T.S: - Ciężko znaleźć na to receptę, ale na pewno nie można zasiedzieć się w studiu. Bardzo dbamy o naszą działalność koncertową, przykładamy się do niej równie mocno, co do komponowania i nagrywania nowych piosenek. Nie oddzielamy od siebie tych dwóch sfer. Gdybyśmy nie poświęcali uwagi koncertom, na pewno nie zagralibyśmy aż w tylu miejscach.
M.S: - Dużym zaskoczeniem było to, że w 2009 roku jako debiutanci zagraliśmy na czterech dużych festiwalach w Polsce, m.in. na Open'erze. Dużo dobrego wyniknęło też ze współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza, który umożliwił nam wyjazdy na South by Southwest w Stanach Zjednoczonych czy showcase'y w Anglii i Austrii, na które nas zaproszono.
Wielu twórców narzeka na Łódź, opisuje ją jako miasto niesprzyjające inicjatywom artystycznym. Zgadzacie się z tym stwierdzeniem?
M.S: - Łódź nie jest najlepszym miastem do życia i na pewno mogłoby być tu dużo lepiej, ale jako muzycy nie mamy większych powodów żeby na nią narzekać. Plusem Łodzi jest na pewno położenie geograficzne, dzięki któremu nie musimy jechać przez całą Polskę żeby zagrać jeden koncert.
Nie korciło Was żeby wyjechać do Warszawy?
M.S: - Nie. Tam znajduje się cała branża i wszyscy klepią się po plecach. Oczywiście takie środowisko można znaleźć wszędzie, ale w Warszawie jest to wyjątkowo odczuwalne.
T:S: - Cieszymy się, że jesteśmy spoza tego kręgu i bardzo cenimy sobie bycie z boku.
M.S: Niektórzy próbowali szczęścia w stolicy, oczekując, że przeprowadzka odmieni ich życie i mocno się rozczarowali. Wyjazd do Warszawy nie jest receptą na sukces.