Nie jest to "Gra o tron", nie jest to też "Wiedźmin". TVP pokazała w Nowy Rok pierwsze dwa odcinki jednej z najważniejszych produkcji na rok 2018. "Korona Królów" jest... no cóż. Jest dla koneserów, bez wątpienia. Tych najbardziej wytrwałych i najcierpliwszych.
Jeśli nie zasiedliście dzisiaj przed telewizorami, to obejrzyjcie najpierw zwiastun:
Szumne zapowiedzi, ważne nazwiska (Ilona Łepkowska!), całkiem pokaźny budżet (przypomnijmy - z szacunków Wirtualnych Mediów wynika, że każdy odcinek kosztuje ponad 200 tysięcy złotych). Co dostaliśmy?
Mówiło się, że będzie to polska odpowiedź na tureckie "Wspaniałe stulecie", jednak po seansie można mieć (co najmniej) poczucie niedosytu. Więcej emocji wzbudzają fatalna gra czy kiepskie peruki niż sama intryga czy którykolwiek z bohaterów. Ale bądźmy też sprawiedliwi - "Korona Królów" nigdy nie pretendowała do bycia czymś więcej, niż telenowelą historyczno-kostiumową. I tak też niestety jest, choć z tego wszystkiego te kostiumy wypadają najsłabiej.
Trudno też nie wspomnieć o fatalnej charakteryzacji. O ile makijaż ma udawać, że go po prostu nie ma, bo przecież kobiety w średniowieczu się nie malowały, to ból zębów wywołuje sam widok widocznie sztucznego zarostu na twarzach poszczególnych bohaterów czy ich włosów. Mogło by się wydawać, że w XXI wieku wcale nie jest tak trudno o sztuczną brodę, która by nie wyglądała jak ze sklepu ''wszystko za 5 złotych''.
Jest to za to bez wątpienia doskonała produkcja na dzisiejsze czasy, spełniająca wszystkie potrzeby "misji" TVP. Jasne, to były bardzo ciekawe i trudne czasy w naszej historii, a przywiązanie korony do krzyża było tak silne, że trudno nam to sobie dzisiaj wyobrazić. I tak też wygląda ten serial - to opowieść bardziej nawet religijno-historyczna, niż zwykła telenowela. A jeśli spojrzy się na "Koronę Królów" również z perspektywy naszej władzy, to można śmiało stwierdzić, że wybrali idealnie.
Dostajemy tyle kościoła, mszy i modlitw, że po dwóch odcinkach średnio zaangażowanemu katolikowi wystarczy na kilka miesięcy. A to naprawdę były dopiero dwa odcinki. Ogólnie widać, że kwestia chrystianizacji pogańskich ludów jest bardzo ważna dla twórców serialu - przy czym zdają się zapominać, że religia była ówcześnie bardzo ważnym narzędziem politycznym. Nasi bohaterowie zdają się nie zwracać na to uwagi, są tak szczerze rozmodleni i przejęci szerzeniem swojej wiary. Ale nawet nawróconych braci w wierze z Litwy traktują z dużym dystansem, czego najlepszym przykładem jest królowa Jadwiga, która do swojej nawróconej synowej odnosi się bardzo przedmiotowo i z dystansem.
Nie obyło się też bez wpadek. Czujni widzowie zwrócili uwagę na ''drobne'' nieścisłości historyczne:
#koronakrolow zaczęła się od fragmentu modlitwy "Zdrowaś Maryjo", który powstał prawie 200 lat później niż wydarzenia z serialu...
- Szymon Teżewski (@jasisz1) 1 stycznia 2018
Miłym zaskoczeniem byli za to aktorzy mówiący po litewsku. Niestety, twórcom werwy wystarczyło tylko na pierwszy odcinek, w którym Litwini śmiało mówią w swoim języku do Polaków. W następnym odcinku nawet między sobą nie korzystają ze swojej mowy. Za to wszyscy pięknie zaciągają, tak by ktoś nie miał wątpliwości, że nie są z Polski. Zastanawia też fakt, że Aldona przechrzczona na Annę, zaraz po zjawieniu się na Wawelu mówi piękną i czystą polszczyzną, mimo że wcześniej używała wyłącznie języka litewskiego, nawet w trakcie rozmów z Polakami.
Jak w większości produkcji polskich, przyzwoicie zagrali aktorzy ze starszego pokolenia, doświadczeni weterani. Halina Łabonarska jako królowa Jadwiga jest całkiem przekonująco apodyktyczna w stosunku do młodej Aldony/Anny, małżonki jej syna.
Wiesław Wójcik niestety za bardzo przypomina Papcia Chmiela, żeby można było na niego patrzeć jak na króla Władysława. Nie można mu jednak odmówić uroku i zaangażowania. Inna sprawa, że do zagrania ma maksymalnie cztery odcinki, ponieważ już pod koniec drugiego jest umierający.
Młodzi - niestety - zawiedli. Marta Bryła (Aldona/Anna Giedyminówna) i Mateusz Król (przyszły król Kazimierz Wielki) wypowiadają swoje role, ale nie ma w tym wiele więcej. Może potrzebują czasu, żeby się rozkręcić, ale jeśli po dwóch pierwszych odcinkach do Kazimierza czy Aldony/Anny trudno zapałać sympatią, to może to być spalony potencjał.
Przyznajemy jednak, że bardzo kibicujemy postaci Anny Giedyminówny - to wynika z konstrukcji scenariusza. Jej teściowa ewidentnie jej nie lubi i robi co może, żeby ją stłamsić, a dziewczyna musi sobie jakoś z tym radzić. Ostatecznie sama wcale się nie paliła do małżeństwa z polskim królewiczem. Co ciekawe, choć twórcy zaznaczają, że była wcześniej zakochana w kimś innym, wcale nie sprawia wrażenia wielce nieszczęśliwej w związku.
Ogólnie relacja księcia Kazimierza i jego małżonki jest fascynująca, choć zasadniczo sprowadza się do kwestii prokreacji. Bardzo często rozmawiają oni o tym, że potrzebny jest im syn, więc dostajemy sceny, które podkreślają ich wzajemną fascynację erotyczną. Są to jednak jedynie sugestie. Pierwszy odcinek kończy się na preludium ich nocy poślubnej - przez chwilę można było nawet uwierzyć, że biskup będzie im towarzyszyć w trakcie konsumpcji związku albowiem odprowadza osobiście księcia do komnaty jego oblubienicy.
Ponieważ akcja serialu dzieje się w czasach polskiego średniowiecza, muszą być pewne elementy obowiązkowe. "Bogurodzica" - była. "Gaude Mater Polonia" - była. Mini-turniej rycerski dla widowni, z której zmieściło się w kadrze z 15 osób - był. Piękne wnętrza jednego z odnowionych zamków - są. W ogóle pod względem wizualnym jest naprawdę pięknie. Tak pięknie, że aż... za pięknie. To grzech, jaki bardzo często popełnia się przy produkcji serialu historycznego. Ponieważ wszystkie elementy strojów i dekoracji trzeba właściwie tworzyć od zera, brakuje im tego "czegoś" - wrażenia bycia używanymi, prawdziwymi. I niestety "Korona Królów" również nie jest od tego grzechu wolna.
Oczywiście, pokazywany jest dwór polskiego króla, ale takiego poziomu higieny w średniowieczu nie dało się utrzymać. Wszystko jest nieskazitelnie czyste. Ten sam zarzut był w stosunku do "Belle Epoque" TVN - za pięknie, za czysto. I te peruki! I doklejane brody!
W fabule nie ma się do czego przyczepić. Dostajemy dokładnie to, co TVP zapowiadało - ostatnie chwile panowania Władysława Łokietka, zalążek intrygi dworskiej (co zrobi Jadwiga, kiedy umrze król?), Aldonę, która próbuje się w tym wszystkim połapać i Kazimierza, który na ekranie był może z 10 minut.
Dostaliśmy też fragmenty przyciągające uwagę - sparing rycerzy i nagą kobietę (Aldonę zresztą). I niewiele więcej niestety. Pozostaje niedosyt.
#KoronaKrólów
- Tai-pan Napalony Wikary (@napalonywikary) 1 stycznia 2018
Siódma minut i już goła baba. Szanuję.
Dla testu możecie włączyć "Koronę Królów" i ocenić sami - serial lecieć od tej pory będzie codziennie od poniedziałku do czwartku. My chyba wybierzemy "Czarną Żmiję" w czasach średniowiecza. Przynajmniej zabawy będzie o niebo więcej. Tam przynajmniej nikt nie udaje, że gra na serio...
Mamy też dla dorosłych propozycję gry z użyciem alkoholu, która zasadniczo z przymrużeniem oka podsumowuje schemat serialu. Znaleźliśmy ją wśród komentarzy widzów. A wygląda to tak:
Sugerujemy jednak wymianę alkoholu na inny przysmak, bo obejrzenie 30 minut może okazać się nie lada wyzwaniem.