Ted to nie jest słodki pluszowy miś. Dawno, dawno temu John (Mark Wahlberg) ożywił go dzięki wypowiedzeniu życzenia w Wigilię Bożego Narodzenia. Obaj dorośli, ale nie do końca. Dla nich sensem życia są używki, imprezy i dobra zabawa, a John od czterech lat nie może zdobyć się na deklaracje w stosunku do swojej dziewczyny. "Panowie" mają swoje lata, ale nie, "dorośli" jeszcze na pewno nie są. Od dziś możemy ich oglądać w polskich kinach w filmie "Ted".
"Ted" to nie jest film dla tych, których oburzają mocne dowcipy. Tutaj dostaje się wszystkim: Żydom, gejom, niepełnosprawnym, otyłym... kto ogląda "Family Guy" ("Głowa rodziny") lub "American Dad" ("Amerykański tata") ten wie, że Seth MacFarlane, który stworzył Teda, nie ma oporów przed naśmiewaniem się z kogokolwiek .
To pierwszy film MacFarlane'a, w którym scenarzysta, reżyser i producent w jednej osobie spotkał się na planie z prawdziwymi, a nie tylko animowanymi postaciami. Potrafił jednak i tak połączyć te dwa światy - choćby dzięki zaangażowaniu do jednej z głównych ról Mili Kunis, która od lat użycza głosu jednej z bohaterek "Głowy rodziny".
Czego można spodziewać się po tej produkcji? "Dowiemy się co nieco o praktykach seksualnych pluszowych misiów, twardych regułach toczonych przy piwie werbalnych gierek oraz skutkach oglądania klasyki science-fiction po kokainie. Przez cały arsenał popkulturowych cytatów, autocytatów i trawestacji przeprowadzi nas zaś narrator, przemawiający głosem Jean-Luca Picarda (Patrick Stewart)" - obrazowo opisuje to Stanisław Liguziński ze Stopklatka.pl . Dlatego nie każdy będzie dobrze bawił się na "Tedzie", trzeba być naprawdę nieźle zorientowanym w popkulturze .
"Ted" został bardzo dobrze przyjęty przez widzów w Stanach Zjednoczonych. W pierwszym tygodniu wyświetlania w amerykańskich kinach udało mu się pobić rekord zysków, jakie osiągnęła w takim czasie jakakolwiek komedia przeznaczona dla dorosłych widzów.
W Polsce trudno przewidywać aż tak duży sukces, ponieważ animowane produkcje MacFarlane'a nie są w naszym kraju aż tak popularne jak za oceanem. Mają jednak swoich wiernych fanów, którzy powinni wyjść z kin zadowoleni.
"Publiczność powinna bawić się równie dobrze co John i Ted. Za każdym razem, gdy w kadrze pojawia się pluszowy libertyn, ekranowy humor pieni się jak przelane do kufla piwo " - ocenia Łukasz Muszyński z Filmwebu . "Zaprawdę powiadam Wam, od czasów Barei nie było w kinach zabawniejszego misia" - dodaje. Powinni skusić się ci, którzy lubią niepoprawne żarty. Inni mogą spróbować, choć nie gwarantujemy, że wytrzymają do końca.