Józef, lat 23, skończył Akademię Teatralną w Warszawie. Zagrał w kilku serialach telewizyjnych, m. in. w "Przepisie na życie". Na premierę czekają też filmy z jego udziałem. Stefan, cztery lata starszy, właśnie kończy studia na tej samej uczelni. Zagrał epizod w "Bilecie na Księżyc" i serialu "Hotel 52". Teraz obaj debiutują w "Jacku Strongu", najnowszym filmie Władysława Pasikowskiego o Ryszardzie Kuklińskim.
Józef Pawłowski: Przeszedłem dwa etapy castingu. Najwyraźniej się spodobałem.
Stefan Pawłowski: Mój casting był najpierw czysto wizytówkowy. Wysłanie zdjęć, krótka rozmowa. I cisza. Już myślałem, że się nie udało. Jednak w trakcie kręcenia filmu ktoś z ekipy zadzwonił - dostałem rolę "starszego" Waldemara Kuklińskiego. To epizod, ale bardzo się cieszę. Praca z panem Pasikowskim to wspaniała przygoda. Zresztą z Marcinem Dorocińskim i Mają Ostaszewską też.
Józef: Pan Pasikowski jest bardzo konkretnym reżyserem. Daje proste, zrozumiałe komunikaty. Jest wymagający, ale w taki pozytywny sposób. Pełny profesjonalizm - to była świetna lekcja. Aktorzy? Znakomici. Mnie, dzieciaka, traktowali jako prawdziwego partnera. Nawet przez chwilę nie poczułem się jak ktoś, kto dopiero zaczyna. Wprowadzali twórczą, momentami nawet rodzinną atmosferę. Czy byłem przerażony? Na początku byłem przerażony wszystkim. Jednak dzięki niesamowitej ekipie przerażenie zniknęło i pracowało mi się wspaniale.
Józef: W ogóle nie dawali mi odczuć, że są aktorami z dużym dorobkiem, a ja dopiero zaczynam. Między innymi w tym tkwi ich wielkość.
Stefan: Miałem okazję poznać panią Maję Ostaszewską dosłownie na "dzień dobry", w wozie charakteryzatorskim jeszcze w Polsce. Więcej czasu spędziłem z panem Marcinem Dorocińskim, bo lecieliśmy razem do Stanów. Na planie jednak spotkałem się głównie z amerykańską ekipą. Tam miałem solowy epizod. Ja i samochód [Waldemar Kukliński zginął w wypadku samochodowym - red.]. Stresujące zadanie, bo jednocześnie musiałem prowadzić z kamerą przed nosem. Amerykańskie drogi i amerykański wóz z automatyczną skrzynią biegów. Ekscytujące doświadczenie.
Józef: Tak. Uczyłem się o nim w szkole, zawsze lubiłem historię. Pamiętam też, jak przyjechał do Polski.
Józef: Nie naszą rolą jako aktorów jest ocena tego człowieka. Poza tym osobiście nie czuję się nawet na tyle mądry, żeby odpowiadać na tak trudne pytania.
Stefan: To nie jest dokument. My tworzymy jakiś obraz fabularny i dajemy go pod ocenę widzowi. On ma się z tym bawić, nie my. Aktor nie jest ani historykiem, ani mentorem, ani - broń Boże - sędzią.
Józef: Tak. Rozmawiałem niedawno z kolegą z mojej sekcji sportowej. Zapytał mnie, co robię. Odpowiedziałem, że film "Jack Strong" o Ryszardzie Kuklińskim. Zdziwił się i zapytał: "A kto to był Kukliński"? Ja na to: "Nie wiesz, kim był Kukliński?". Wtedy się chwilę zastanowił i wypalił: "Ten morderca ze Stanów?". Jak powiedziałem, że chodzi o Ryszarda Kuklińskiego, to powiedział, że on się o nim w szkole nie uczył...
Józef: Nienawidzę Stefana i budzę go codziennie wcześniej, żeby nie pospał (śmiech).
Stefan: Ustawiam budziki tak, żeby się spóźnił na casting (śmiech). Formy sabotażu budzikowego są rozmaite. Ciągle podkładamy sobie świnie...
Józef: Życzę Stefanowi jak najlepiej. Obydwaj musimy ciężko pracować. Jedyne, co mogę zrobić, to na przykład kopnąć go w tyłek i powiedzieć: "Ty stary, pracuj więcej".
Stefan: Albo odwrotnie. W sumie to niezwykłe, że obaj poszliśmy w tym samym kierunku. Mamy siebie i wspieramy się. Możemy porozmawiać o tym, co było tego dnia na próbach. To przecież ten sam kawałek chleba.
Stefan: Tak, nasza babcia Teresa Szmigielówna była aktorką. Niedawno zmarła. Nigdy nas jednak nie namawiała do aktorstwa.
Stefan i Józef zgodnie, jeden uzupełnia drugiego: Tak, ale nie lubimy o tym mówić. Na Facebooku jest oficjalny profil naszego dziadka, prowadzony przez naszego wujka. Jeśli ktoś jest zainteresowany, może tam sobie o nim poczytać.
Józef: Film, w którym zagraliśmy, jest o pułkowniku Kuklińskim, a nie o naszym dziadku. Dziadek już nie żyje, ale wciąż budzi nasze emocje. To nasze sprawy rodzinne.
Stefan: To historia człowieka, który postawił wszystko na jedną kartę. Zaryzykował wszystko, co kocha i po kolei zaczął to tracić. To film o poświęceniu. O tym, co człowiek jest w stanie zaryzykować dla własnych ideałów. Choćby z tego powodu warto zobaczyć "Jacka Stronga".