W sukience i w mundurze. Kobiety z powstania warszawskiego

Niektóre miały 14 lat, starsze - po dwadzieścia kilka. Były sanitariuszkami, kucharkami i łączniczkami, ale też snajperkami i minerkami. Podczas powstania warszawskiego walczyły, zawierały przyjaźnie na zawsze, zakochiwały się, wychodziły za mąż. Zadbane choć nie przejmowały się tym, że często były brudne, osmolone od wybuchu bomb. Same nie wiedzą, czy w takich warunkach chłopcy potrafili docenić ich urodę. Kobiety z powstania warszawskiego.

- Najwspanialsze, najodważniejsze były sanitariuszki, potem łączniczki, a dopiero potem chłopaki. Sanitariuszki szły w powstaniu bez broni, nie mogły biec, musiały zabrać rannego, włożyć na nosze lub dźwigać same - mówi mi Wanda Traczyk-Stawska, pseudonim "Pączek", która w powstaniu warszawskim walczyła z bronią w ręku w Oddziale Osłonowym Wojskowych Zakładów Wydawniczych pod komendą generała Antoniego Chruściela ("Montera") w Śródmieściu Północnym i Południowym, na Powiślu oraz bliskiej Woli.

Zobacz wideo

Jest jedną ze 128 osób, które zostały rozpoznane na kadrach kronik filmowych Biura Informacji i Propagandy (BIP) Komendy Głównej Armii Krajowej, kręconych podczas powstania warszawskiego w 1944 roku. Z tych kronik, zrekonstruowanych cyfrowo, pokolorowanych i z dopisanymi dialogami powstał film "Powstanie Warszawskie", dramat non-fiction, który będzie można obejrzeć w kinach od 9 maja.

>>Kliknij, żeby obejrzeć nowy zwiastun filmu "Powstanie Warszawskie>

Dzięki mrówczej pracy Muzeum Powstania Warszawskiego wiemy, że dziś ze wszystkich zidentyfikowanych z imienia i nazwiska osób, które walczyły w powstaniu, aż 11 i pół tysiąca to były kobiety. Kim były, jak wspominają sierpień 44 roku i jak potoczyły się losy kilku z nich?

Uczennice i księżniczki, specjalistki od... wszystkiego

Wanda Traczyk-Stawska walczyła w powstaniu w stopniu plutonowego. Przed wojną jej największą pasją była piłka nożna (i szło jej całkiem nieźle, bo - jak wspomina - była szybsza od kolegów). Kiedy wybuchła wojna miała 12 lat, w czasie okupacji była w Szarych Szeregach, uczyła się na tajnych kompletach.

Uczennicami i studentkami była większość jej powstańczych koleżanek. A jeśli się nie uczyły? Na barykadach stały przedstawicielki wszystkich profesji i klas. Pracowały w fabrykach, pomagały w gabinetach lekarskich, były farmaceutkami, pielęgniarkami, krawcowymi. Wśród dziewczyn powstania były aktorki - Danuta Szaflarska, Alina Janowska, Irena Kwiatkowska, Helena Grossówna. Poległe sanitariuszki to m.in. poetka, autorka słów piosenki "Hej, chłopcy, bagnet na broń", Krystyna Krahelska, której twarz ma Syrenka Warszawska, Zofia Chenclewska, tancerka i mistrzyni Polski w rzucie oszczepem, rzeźbiarka i malarka Krystyna Dąbrowska i księżniczka Róża Maria Sapieha.

Walczyły na barykadach, prowadziły gospody żołnierskie (tzw. peżetki), zajmowały się także sprawami porządkowymi i ewidencyjnymi. Pracowały w kancelariach poszczególnych oddziałów i dowództw, często samodzielnie je prowadząc (np. kierowniczką kancelarii sztabu Okręgu, później Korpusu Warszawskiego AK, była Stefania Aluchna "Ala"). Brały udział w ewakuacji zbiorów muzealnych, archiwów i bibliotek, gasiły pożary, budowały barykady, pracowały przy odkopywaniu zasypanych ludzi, w kuchniach polowych, w punktach opieki nad dziećmi, szwalniach, pralniach, przy redagowaniu, wydawaniu i kolportażu prasy, w rozdziale żywności, w kwaterunkach, przy obserwacji i przyjmowaniu zrzutów. Dziewczyny od wszystkiego.

''Pączek'' w pilotce i ''Janina'', strzelec wyborowy

W filmie "Powstanie Warszawskie" Wandę Traczyk-Stawską widzimy w momencie, gdy strzela z wyprodukowanego w akowskim podziemiu pistoletu maszynowego Błyskawica, wówczas prawdziwego rarytasu. Ma na sobie takie samo umundurowanie co koledzy z oddziału. Dziś wspomina, że mundur dostała po walkach na Nowym Świecie, gdy chciała pomóc rannemu powstańcowi, którego krew wsiąknęła w jej ubranie. - Moi koledzy, najwspanialsi na świecie chłopcy, umundurowali mnie wtedy na nowo. Przynieśli też pilotkę, bo nie mogłam nosić hełmu. Miałam kontuzję kręgosłupa i ranę głowy - opowiada.

Niewiele pamięta z momentu nagrywania filmu. - Strzelałam w stronę Niemców, żeby była styczność ogniowa, żeby dowódcy zorientowali się, jakie siły są z drugiej strony i jak rozstawiono żołnierzy. Byłam skupiona, nie zwracałam uwagi na otoczenie, nie zauważyłam, że ktoś kręci film. Kiedy dowódca zaprosił mnie do siebie, żeby mi wręczyć Krzyż Walecznych, widziałam już reporterów, ale pamiętam tylko, że jeden z nich miał na sobie marynarkę. Nie przepadaliśmy za reporterami, bo oni nam tylko przeszkadzali - dodaje szczerze.

Pisarka Magdalena Grodzka-Gużkowska (w powstaniu Rusinek), pseudonimy "Janina", "Katarzyna Wiśniewska", "Halina Łuszczewska", "Magdalena Zawadzka", też strzelała. Walczyła w batalionie Kiliński i w ochronie sztabu. - Najważniejsze, żeby złapać na muszkę faceta, który chce nam umknąć - opowiadała Cezaremu Łazarkiewiczowi w wywiadzie dla "Przekroju". - Byliśmy trenowani w Lasach Kabackich przez znakomitego instruktora, który się [na mnie] zawziął. Byłam jedyną dziewczyną, a on uważał, że baby powinny w chałupie siedzieć, prać gacie chłopom i gotować obiad - wspominała. Na przekór trenerowi nauczyła się strzelać i została strzelcem wyborowym. Udało jej się unieszkodliwić m.in. snajpera z budynku Banku Gospodarstwa Krajowego przy skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich z Nowym Światem (dzisiaj rondo de Gaulle'a). - Strzelał bardzo dobrze i bardzo celnie. Trzeba było go "zdjąć" i udało mi się. Na pytanie o czym się myśli, gdy się zabija człowieka, odpowiedziała: - Nic się nie czuje. O niczym się nie myśli. Bo jakby się człowiek zaczął zastanawiać, to nie mógłby się skupić na strzelaniu.

Magdalena Grodzka-Gużkowska zmarła na początku tego roku.

"Baśka-Bomba" i minerki od PAST-y

Jeszcze przed powstaniem niektóre dziewczyny - zwane minerkami - kończyły kursy rozbrajania niewybuchów, uzbrajania min i używania odzyskanego trotylu do produkcji amunicji. Jedna z ich powstańczych akcji przeszła do legendy. "Baśka-Bomba" (Barbara Matys-Wysiadecka) 20 sierpnia 1944 r. wraz z dwiema koleżankami "Izą" (Wanda Maciejowska) i "Hanką" (Irena Grabowska) założyła ładunek plastiku i uzbroiła go w detonator w budynku przy ul. Próżnej 3, przylegającym do ściany gmachu Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (tzw. PAST-y). Po wybuchu żołnierzom Batalionu "Kiliński" udało się wedrzeć do środka i zaatakować Niemców ukrywających się na parterze i w piwnicach, a w efekcie odbić z rąk wroga ten strategiczny budynek.

Sanitariuszka w plisowanej sukience

Podczas wojny brakowało wody, jedzenia, odpoczynku, ciepłych ubrań. Wiele dziewczyn poszło do powstania, jak stały - ubrane w to, co miały na sobie 1 sierpnia. Choć lato 1944 r. było piękne i ani razu nie padał deszcz, to noce bywały chłodne i sukienka w kwiatki z krótkim rękawem zupełnie się nie sprawdzała. - Kiedy wybuchło powstanie miałam 20 lat, a to taki wiek, kiedy dziewczyna chce ładnie wyglądać - mówi Jadwiga Śliwczyńska "Iga" (w powstaniu Osicka). - Wtedy nosiło się głównie sukienki i większość dziewczyn założyła je także do walki i pracy przy rannych. Pamiętam, moja była plisowana - opowiada.

Podczas powstania była sanitariuszką, dziś możemy ją zobaczyć w teledysku do zaśpiewanej przez Adama Nowaka i Sylwię Wiśniewską piosenki "Tyle nadziei, tyle młodości" do filmu "Powstanie Warszawskie". W tej samej piosence widzimy też Barbarę Gancarczyk (w powstaniu Piotrowska, sanitariuszka "Pająk"), która do powstania poszła w granatowej spódnicy i żakiecie. Wspomina, że po tygodniu udało się jej przebrać w bardziej praktyczny strój. - Chłopcy zdobyli magazyn z niemieckimi ubraniami i dostałam grube watowane spodnie i bluzę sznurowaną z przodu, wszystko w panterkę. W tych momentach, kiedy udało mi się zdobyć chwilę nocy na sen, błogosławiłam moje ciepłe spodnie. Noce były chłodne, a często nie było się czym przykryć. Ważną częścią naszego ubrania były buty. Ja miałam mocne sznurowane buty od łyżew i dzięki temu przetrwały powstanie, mimo mojego ciągłego biegania po gruzach. Na głowie nosiłam bardzo twarzową niemiecką czapkę z daszkiem. Ale któregoś dnia podmuch wybuchu zerwał mi ją z głowy i przepadła - opowiada.

>>Kliknij, żeby obejrzeć teledysk do piosenki "Tyle nadziei, tyle młodości">

Brudne od pyłu i śmierci

- Ciągle chodziliśmy zakurzeni, bo wystarczyło, że gdzieś obok Niemcy trafili w jakiś dom i natychmiast byliśmy przysypani pyłem, sypało się na nas bez przerwy - opowiada Barbara Gancarczyk. - Po wybuchu czołgu-pułapki na ulicy Kilińskiego, kiedy w kilka sekund zginęło około 300 osób, i ja, i moje koleżanki i koledzy byliśmy obsypani gruzem i umazani ludzkimi szczątkami. Przeżyliśmy, bo akurat staliśmy na balkonie. Wszyscy, którzy byli na dole, zginęli. Nas siła wybuchu wepchnęła do mieszkania, a na balkon wpadł kadłub ludzki pozbawiony głowy, rąk i nóg. Wewnątrz pokoju, na sznurku, na którym wieszałyśmy upraną bieliznę, wisiały ludzkie wnętrzności. Poszłam z koleżanką umyć się do łaźni na ul. Nowomiejską, ale niedługo później znów byłyśmy czarne od pyłu, bo obok nas wybuchła bomba. W ostatniej chwili udało nam się ukryć w bramie i ocalić życie. Zupełnie nie przejmowałyśmy się tym, że cały czas jesteśmy brudne, osmolone. Trudno powiedzieć czy w takich warunkach chłopcy potrafili docenić naszą urodę.

Wino z cukrem od Fukiera

W porównaniu z innymi dzielnicami, walczącymi w powstaniu, Stare Miasto nie miało większych problemów z jedzeniem. Po Niemcach pozostały magazyny na Stawkach, które udało się powstańcom zdobyć. - Mieliśmy konserwy wieprzowe, wołowe i rybne oraz mnóstwo cukru - wspomina pani Barbara. - Słodziliśmy nim czerwone wino, którego też było dużo. Mieszaliśmy je z wodą, żeby się nie upijać i żeby starczyło go na dłużej. To wino, które pochodziło m.in. ze składów Fukiera, podobno ratowało nas przed czerwonką. Zdarzało się też, że dostawaliśmy pierniczki i herbatniki, a nawet po kawałku czekolady. A na początku powstania, zanim jeszcze zdobyliśmy magazyny, pomagała nam ludność Warszawy. Dzielili się z nami jedzeniem, darowali naczynia czy pościel.

Przyjemności - wytchnieniem, a codzienność - piekłem

Pamiętnik Barbary Gancarczyk drobiazgowo opisuje rzeczywistość sanitariuszki. Oto opis jednego z wieczorów w szpitalu polowym: "Jęk przechodzi w wyraźne wołanie, powtarza się. Idę za głosem. Wstępuję po schodach. Muszę przejść koło szpitalnej kloaki. Od tygodni nie mamy kanalizacji. Ekskrementy chorych znosi się tutaj, na pierwsze piętro, do pomieszczeń dawnych ubikacji, utworzyła się z tego masa sięgająca okna. Trzeba wstrzymać oddech, gdy się tędy przechodzi. Fetor doprowadza do mdłości. W drzwiach jednej ze zdemolowanych sal natykam się na nosze z ciężko rannym mężczyzną. To on wołał rozpaczliwie: "wody, wody". Opodal twarzą do ziemi leży na brzuchu poparzona, nieprzytomna już, naga dziewczyna. Ta nie doczeka świtu. Umiera samotnie na gołej podłodze. Myślę o jej najbliższych, których zresztą nie znam... Matka, ojciec, rodzeństwo... Boże, oby się nigdy nie dowiedzieli, jak umierała ich, jedyna może, ukochana córka... siostra. Smukłe, młode ciało dyszy jeszcze. Cóż ja mogę dla niej zrobić? Nawet nie mam jej czym okryć. Makabra".

Jest jedno wspomnienie, do którego pani Barbara lubi wracać. 16 sierpnia znalazła się z koleżanką, Teresą Potulicką, w archikatedrze św. Jana Chrzciciela. Część kościoła płonęła. W gęstym dymie dziewczyny zobaczyły w kaplicy stojącego na ołtarzu księdza, który usiłował zdjąć Cudowny Krucyfiks w kaplicy Baryczków. Pani Barbara wspomina: - Podbiegłyśmy do niego. Księdzu udało się odjąć od krzyża samą figurę, podał nam ją w ręce i wynieśliśmy ją z płonącego kościoła. Tę figurę zawsze oglądałam z daleka, tonącą w ciemnawej kaplicy. To było niesamowite uczucie trzymać ją w rękach, tak blisko. Przed nią modlili się polscy królowie. Była otoczona wielkim kultem przez mieszkańców Warszawy. Dzisiaj jest jednym z najcenniejszych zabytków archikatedry.

Randka z chłopakiem z powstania

- Musiałyśmy być w pełnej gotowości w dzień i w nocy - wspomina Wanda Okolska-Woltanowska "Mrówka", łączniczka w zgrupowaniu "Gurt". - Byłam niedożywiona, ale to było głupstwo w porównaniu z permanentnym brakiem odpoczynku. Człowiek dostawał rozkaz, stawał na baczność i szedł, bez względu na porę. To pewnie zmęczenie spowodowało, że straciłam czujność, przestałam uważać i w nocy z 6 na 7 września, kiedy biegłam z meldunkiem, zostałam ranna w nogi. Pamiętam taką myśl "A mówili, że nic nie boli w pierwszej chwili, jak się oberwie". To nieprawda. Trafiłam do szpitala polowego, wdała się gangrena, jednej nogi nie udało się uratować. Tamtej nocy skończył się mój udział w powstaniu, po którym stałam się człowiekiem niepełnosprawnym.

Mimo to wspomina powstanie jako najpiękniejszy czas w swoim życiu. - Nie chodzi tylko o to, że byłam młoda - mówi. - Najbardziej niezwykła była bliskość między ludźmi, wzajemna życzliwość, ciepło, troska. To może zrozumieć tylko ktoś, kto tego doświadczył. Potem, po wojnie nigdy nie umawiałam się na randki z chłopakami, którzy nie walczyli w powstaniu. Za mąż wyszłam za chłopaka z powstania. Zawsze mieliśmy o czym rozmawiać.

Powstańcze "tak"

Małżeństwa w czasie walk wcale nie były rzadkością; w ciągu dwóch miesięcy odbyło się blisko 400 ślubów. Sakramentalne "tak" powiedzieli sobie łączniczka Jadwiga Wolska "Greta" i Jan Nowak-Jeziorański (właśc. Zdzisław Antoni Jeziorański, Jan Nowak to jeden z jego pseudonimów okupacyjnych). Sanitariuszka Beata Branicka ("Atka") poślubiła podchorążego Leszka Rybińskiego ("Pat"). Ostatni właściciel Wilanowa, hrabia Branicki, oddał obrączkę rannemu, leżącemu podczas ceremonii ślubnej na noszach, wybrankowi córki. W roli sukni ślubnej wystąpił fartuch chirurgiczny wiązany na plecach, na weselny obiad podano dwa pomidory i upolowanego kota, a w prezencie ślubnym państwo młodzi dostali bochenek chleba. 17 sierpnia ożenił się 22-letni Jerzy Zborowski ("Jeremi") z batalionu Parasol ze swoją łączniczką jeszcze z czasów konspiracji, Janiną Trojanowską ("Niną").

Ich ślub odbył się w smutnych okolicznościach, które znamy dzięki wspomnieniom dziennikarki Danuty Kaczyńskiej ("Lena"), sanitariuszki batalionu Parasol. 11 dni wcześniej "Nina" idąc z meldunkiem została ranna w twarz, co oszpeciło ją i spowodowało zaburzenia mowy. Dziewczyna źle znosiła pobyt w szpitalu, była załamana. To przyspieszyło decyzję jej narzeczonego o ślubie, który zresztą planowali jeszcze przed powstaniem. Ceremonia odbyła się w szpitalu. Znajomi pożyczyli pannie młodej na tę okazję białą bluzkę i pas z harcerską klamrą. Ich małżeństwo trwało niecały miesiąc. 14 września, po przejściu kanałami do Śródmieścia i skierowaniu oddziału do walk na Czerniakowie, "Jeremi" został ciężko ranny. Gdy Niemcy opanowali dzielnicę, żona go nie opuściła. Świadkowie wspominają, że gdy Niemiec odpędzał ją od noszy rannego, nie chciała odejść. Oboje zostali zamordowani.

Danuta Kaczyńska opowiadała też historię innego małżeństwa w batalionie Parasol. Lidia Kowalczyk ("Akne") i jej narzeczony Krystyn Strzelecki ("Zawał") byli studentami medycyny. Zaplanowali ślub przed powstaniem, postanowili go wziąć 15 sierpnia. Byli lekarzami w sanitariacie głównym batalionu na Starym Mieście. Dopiero na Czerniakowie, 19 września "Zawał" został ciężko ranny. Jego 24-letnia żona dokonała cudów, żeby go ratować. Rozbroiła Niemca i zmusiła go do niesienia rannego. Udało się jej dotrzeć do Wisły i umieścić męża na jednej z ostatnich łodzi odpływających na Pragę. Obawiając się, żeby chłopak nie wypadł z łodzi, "Akne" w pełnym umundurowaniu wskoczyła do wody i płynęła asekurując męża.

Chwile straszne...

- Dzień 2 września był dla mnie najstraszniejszym dniem powstania - wspomina Barbara Gancarczyk. - Tego dnia Niemcy rano wkraczali na Starówkę. Około ósmej zajęli szpital na ul. Długiej 7. Ojciec Rostworowski i lekarz Edward Kowalski, którzy znali świetnie niemiecki, tłumaczyli im, że to szpital cywilny. Do godziny 14 panował względny spokój. Pozwolono na zmienianie opatrunków, rozdanie posiłków. Między godziną 14 a 15 kazano całemu personelowi i lżej rannym zgromadzić się na dziedzińcu szpitala. Tam zrobiono selekcję. Personelowi wraz z częścią rannych kazano opuścić szpital, a tych, którzy pozostali, skazano na śmierć i zaczęła się egzekucja. Leżących na łóżkach, materacach, noszach, rannych, bezbronnych ludzi, którzy nawet nie mogli się ruszyć, mordowano strzałami w głowę. Byłam tego świadkiem. Słyszałam te okrutne pojedyncze strzały. To wtedy uświadomiłam sobie do jakiego okrucieństwa człowiek może być zdolny i przestałam wierzyć w porządek tego świata. - Najgorsze było to, że w powstaniu straciłam wiele koleżanek, kolegów i najbliższych przyjaciół - mówi Jadwiga Śliwczyńska. - Na szczęście przeżyli rodzice i siostra. Wszystko, co mieliśmy przepadło, ale najważniejsze było to, że rodzina ocalała.

... chwile dobre

Jednak nie wszyscy walczący po drugiej stronie byli źli. - Zdarzało się, że żołnierze Wermachtu przynosili nam dla rannych chłopców wino i kartony papierosów. Jeden Niemiec chodził ze mną i moją koleżanką po piwnicach, w których szukałyśmy rannych. Oświecał nam drogę latarką. Pamiętam też, jak do mnie i do koleżanki podszedł żołnierz w niemieckim mundurze i powiedział po polsku, że w pobliżu jest magazyn z opatrunkami i lekami i, że nas tam zaprowadzi, żebyśmy mogły coś wziąć. W magazynie było dwóch innych żołnierzy. Do fartuchów naładowali nam ile tylko się dało leków, zastrzyków i materiałów opatrunkowych. Kiedy wychodziłyśmy żołnierz, który nas tam zaprowadził, powiedział - Jestem Ślązakiem, też Polakiem. Nie martwcie się, Polska i tak będzie - opowiada Gancarczyk.

Przyjaźnie na całe życie

Lato 1944 roku to był też czas weryfikowania dawnych znajomości, kiedy okazywało się, czy można polegać np. na koleżance z klasy. Wanda Okolska-Woltanowska wspomina taką właśnie sytuację: - Na tajnych kompletach miałam o rok starszą koleżankę, córkę mojej nauczycielki od historii. Mieszkały w niewielkim domu z ogródkiem. Kiedy wybuchło powstanie, poszłam do niej, stanęłam pod oknem i zaczęłam ją wołać. Kiedy wyjrzała, spytałam "Idziesz ze mną?", ona przełożyła nogi przez parapet, wyskoczyła na trawę i powiedziała: - Idę. Miałam wtedy 16 lat, ona 17, ale wcale nie byłyśmy najmłodszymi łączniczkami. Wśród nas były nawet trzynastoletnie dzieci i to one ginęły najczęściej, bo starsi byli bardziej uważni.

Powstańcy tradycyjnie spotykają się co roku 1 sierpnia. Przyjaźnie zawarte przed laty trwają do dziś. - Moją najbliższą przyjaciółką była i jest Janka (Janina Gruszczyńska-Jasiak, pseudonimy "Janka", "Porzędzka") - mówi Barbara Gancarczyk i opowiada jej historię: - W czasie powstania jako sanitariuszki Harcerskiego Batalionu Wigry AK razem brałyśmy udział w różnych akcjach, wiedząc, że możemy na siebie zawsze liczyć, wspierałyśmy się nawzajem. Po powstaniu trafiłyśmy do obozu pracy we Wrocławiu, skąd razem uciekłyśmy. Janka to naprawdę niesamowita dziewczyna. Gdy w szpitalu na Długiej Niemcy rozstrzeliwali umierających, jedna z sanitariuszek wyprowadziła stamtąd ciężko rannego chłopaka. Z jednej strony opierał się na niej, z drugiej na szczotce do zamiatania na długim kiju. Janka natknęła się na tego chłopaka na Mariensztacie. Powiedział jej, że dalej nie idzie, nie ma sił, że chce już umrzeć. I wtedy wzięła go na plecy. Nie był jej narzeczonym, przyjacielem ani kolegą. Nie był nawet w naszym oddziale, a ona poniosła go Bednarską, Krakowskim Przedmieściem, przez Plac Piłsudskiego, Chłodną. Niosła go sama przez ponad cztery kilometry. Dopiero na Wolskiej trafiła na dwukołowy wózek z rannymi. Wcisnęła go na siłę, w zamian za pomaganie w pchaniu wózka. No i dzięki niej chłopak przeżył.

Dla tych, którzy wciąż są wśród nas

Przyjaciółki widziały się ostatnio 5 lat temu, podczas obchodów 65. rocznicy powstania. Dziś Janina Gruszczyńska-Jasiak mieszka w Poznaniu. Jest bardzo schorowana, porusza się na wózku inwalidzkim, ale na 70. rocznicę powstania przyjedzie do Warszawy. - Pomogą harcerze. Wtedy poznańscy harcerze wsadzili ją do pociągu, a tutejsi, z Hufca ZHP Warszawa Praga Północ, odebrali. Na harcerzy zawsze można liczyć - mówi Barbara Gancarczyk. - Miasto czeka na powstańców, którzy przyjeżdżają z innych miast i krajów. Jest dla nich przygotowany darmowy nocleg, posiłki, są wreszcie wolontariusze, którzy się zaopiekują gośćmi podczas ich pobytu w Warszawie - dodaje.

Magdalena Grodzka-Gużkowska, snajperka z batalionu Kiliński, na pytanie, dlaczego walczyli w powstaniu, odpowiedziała bez zastanowienia: "Taki był nasz obowiązek".

Film "Powstanie Warszawskie", pierwszy na świecie dramat non-fiction, którego pomysłodawcą jest Muzeum Powstania Warszawskiego, będzie miał swoją uroczystą premierę 7 maja tego roku. W kinach będzie można go obejrzeć od piątku 9 maja. Więcej informacji znajdziesz na oficjalnej stronie filmu.

Wciąż jest z nami około 3 tysięcy żołnierzy z sierpnia '44. Wielu z nich choruje, potrzebuje stałej opieki, a życie - szczególnie osób samotnych - jest nielekkie. Dlatego 1 proc. dochodu ze sprzedaży biletów zostanie przekazany na rzecz Związku Powstańców Warszawskich oraz Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, które pomagają powstańcom.

>>Każdy, kto przyjdzie do kina Helios na film "Powstanie Warszawskie" w dniach 9-11 maja dostanie w prezencie specjalny plakat z unikalną mapą zrzutów bombowca Liberator [ZAPRASZA SIEĆ KIN HELIOS]>>

>>Niezwykłe historie bohaterów powstania w książce "Powstanie Warszawskie. Rozpoznani" Izy Michalewicz i Macieja Piwowarczuka [SKLEP]>>>

>>Książka dostępna jest też w formie e-booka na Publio.pl >>

>>Płyta z muzyką Bartosza Chajdeckiego do filmu "Powstanie Warszawskie" oraz piosenką "Powstanie Warszawskie (Tyle nadziei, tyle młodości)" w wykonaniu Adama Nowaka i Sylwii Wiśniewskiej [SKLEP]>>