Kobiety wzdychają, że "ciacho". A faceci zazdroszczą kolejnych ról i - co oczywiste - westchnień pań. Rzeczywiście, Mikołaj Roznerski "rządzi" w serialach, gra w fabule. Ale, jak sam przyznaje, nie było mu łatwo przebić się w Warszawie. Chodził po teatrach, żeby się zahaczyć i słyszał: "Mamy pełny skład. Mamy swoich aktorów, swoją Akademię Teatralną, warszawskich. Pan jest po szkole we Wrocławiu, wie pan, jak to jest... ". No właśnie - jak to jest? Ile pracuje na planie serialu i czy rzeczywiście zarabia krocie?
- Sam nie wiem... Ciężką pracą, szczęściem i zapewne jakimś talentem. Myślę, że w moim przypadku dobrą decyzją było, że najpierw teatr, potem serial, a nie odwrotnie. Bez teatru nie byłbym w tym miejscu, w którym teraz jestem. Poza tym w teatrze bardzo dużo się nauczyłem. Ale w pewnym momencie chciałem spróbować czegoś nowego - a Teatrze Starym w Lublinie grałem wszystko przez siedem sezonów. Miałem przesyt, a tak się złożyło, że urodził mi się w Warszawie dzieciak, jego mama jest stąd, więc przyjechałem do Warszawy.
- Pamiętam, jak pracując w teatrze dostałem od ZASP-u nagrodę za najlepszy debiut. Przyjechałem do Warszawy, chodziłem po teatrach i chciałem się gdzieś zaczepić. Na nikim moje wyróżnienie nie robiło jednak większego wrażenia. "No i co z tego, że pan dostał tę nagrodę? My mamy pełny skład. Mamy swoich aktorów, swoją Akademię Teatralną, warszawskich. Pan jest po szkole we Wrocławiu, wie pan, jak to jest... " - słyszałem.
- Postanowiłem odpocząć od aktorstwa. Zatrudniłem się w firmie transportowej, woziłem palety. Trzy miesiące później zadzwonili do mnie z "M jak miłość". Zgodziłem się, bo chciałem się zakotwiczyć. Nie spodziewałem się, że to się tak potoczy, tak rozwinie.
- Nie jestem taki jak moja postać. Cały czas to powtarzam, bo ludzie często to mylą, mieszają rzeczywistość z serialem. Denerwuje ich, że ja tak mlaszczę, przeżuwam, ale to są myki, którymi buduję rolę. Nie gram siebie. Tym bardziej nie spodziewałem się, że to da taki....
- Fame... (śmiech). No można tak powiedzieć.
- To rzeczywiście pomaga. Znają moją drogę i wiedzą, co potrafię. A na zdjęciach próbnych sprawdzają jeszcze, jak inaczej potrafię. Oczywiście nie biorę wszystkiego. Selekcjonuję propozycje. Choć i tak niedawno pewna dziennikarka zapytała mnie, czy nie uważam, że granie w takim serialu jak "M jak miłość" to obciach.
- Że ktoś, kto tak mówi, obraża 8 czy nawet 9 milionów ludzi, którzy to oglądają. I wszystkich aktorów, którzy tam grają, a gra naprawdę wielu dobrych aktorów. Taki jest rynek. Uważam, że to nie jest obciach. To jest moja praca. Zresztą, na planie serialu sporo się uczę od innych aktorów i reżyserów. Magda Walach, Agnieszka Sienkiewicz. Albo... Małgosia Pieczyńska. Kochałem się w niej jak miałem 14 lat i nagle ona gra w serialu moją matkę. Powiedziałem jej nawet: Małgosiu, Ty wiesz, że ja się w Tobie kochałem? Marzenia się jednak spełniają. Niesamowite, co? I powiem Ci szczerze, bo pewnie tego nie napiszesz. Ja mam na podobne opinie wyje..... Nikt mi nie będzie mówił, co jest dla mnie dobre i co powinienen robić. Jestem dorosły, mam 30 lat.
- Stałem się rozpoznawalny. Ludzie na ulicy mnie zaczepiają, jak mnie rozpoznają, a jak nie są pewni, to mruczą między sobą: on czy nie on? Wtedy ja mówię "Dzień dobry" ...
- Tak, jest mlaśnięcie i już wiadomo, że to ja (śmiech). To bardzo miłe.
- Z mandatami jest inaczej. Ludzie myślą, że w telewizji zarabia się miliardy. Ani jeden policjant mi jeszcze nie odpuścił, zawsze płacę. Nie kłócę się, bo to nie ma sensu, jeszcze wyjdzie, że jestem kłótliwy. Przyznaję do błędu i przekazuję pozdrowienia dla małżonek policjantów, bo zwykle okazuje się, że oglądają "M jak miłość".
- Tak? Ty mi powiedz który! Widziałaś, czym przyjechałem na nasze spotkanie? Czerwonym peugeotem 206 plus. Mój pierwszy samochód, pięć lat już nim jeżdżę... Nie dorobiłem się też własnego mieszkania i długo się pewnie nie dorobię. Ale mam z grania fun. A przy okazji mogę z tego utrzymać siebie, swoją rodzinę i jeszcze odłożyć. Powiem tak - gdyby mi się to nie opłacało, tobym nie pracował. I inni by się też do tego nie pchali, to jasne. Chociaż, wierz mi, to nie są zarobki, od których można zwariować.
- To nie jest ciężka praca? To orka! Naprawdę. Najmniej miałem 3 sceny, a najczęściej mam ich 12 jednego dnia zdjęciowego. To oznacza 12 godzin pracy dziennie, a mam takich dni kilka w miesiącu, zależnie od scenariusza.
- Podejrzewam. Miło mi, że mam sympatię producentów, ale wiesz, dzisiaj ja, jutro ktoś inny, młodszy... Tak poważnie jednak nigdy o żadne fory u niego nie zabiegałem. Po prostu staram się dobrze wykonywać moją pracę, tak na 120 procent. I mam nadzieję, że producent to docenia. Nie gwiazdorzę, nie proszę o swojego campera. Ja nie z tych jestem.
- Jest catering, ale ja przynoszę swoje jedzenie. Jem dużo sałat i mięsa, które uwielbiam. Wieczorem w domu sam piekę sobie ryby albo mięso, zawijam pyk pyk pyk i na 6 rano na plan przyjeżdżam z pełnym pojemnikiem. Nie muszę się martwić, że mi zabraknie jedzenia z cateringu.
- Ja się nikomu nie podlizuję, nie widzę powodu. Wręcz jestem zbyt szczery czasem... Może inni się podlizują? Nieee, wydaje mi się, że to jest kolejny mit o naszej branży.
- Nie przyjaźnię się z kolegami po fachu i nie wiem, czy mi zazdroszczą. Jak któregoś przypadkiem spotkam, to mi gratuluje...
- Nie mam specjalnych oczekiwań związanych z tym filmem, w zasadzie tylko jedno - że przyjdzie go zobaczyć jak najwięcej ludzi. Dostałem rolę z castingu i cieszę się, bo to będzie zupełnie ktoś inny niż Marcin z "M jak miłość". Dla mnie to też kolejne doświadczenie, spotkanie z nowym reżyserem. I pewnego rodzaju nobilitacja, bo do projektu fabularnego naprawdę ciężko jest się dziś załapać.