Amerykanie chcieliby swojego rodaka ("Snajpera"), ja chyba skłaniam się ku "Whiplash", ale nie ulega wątpliwości, że walka - nie tylko w tej kategorii - rozegra się między "Birdmanem" a "Boyhood". Wydaje mi się, że Akademia będzie chciała sprawiedliwie rozdzielić łupy i każdy wyjdzie z ceremonii zadowolony (lub skończy się tak, że nikt nie wyjdzie zadowolony). Obstawiam, że najważniejsza statuetka powędruje jednak do dzieła życia Richarda Linklatera.
Wracamy do rywalizacji "Boyhood" i "Birdmana". Jeśli "Boyhood" zostanie najlepszym filmem, wypadałoby, żeby Oscar za reżyserię powędrował do Linklatera... albo właśnie nie. Na pocieszenie to wyróżnienie trafi do Alejandra Gonzaleza Inarritu. Meksykanin nie dostałby go jednak, gdyby nie pomoc fenomenalnego operatora Emmanuela Lubezkiego, który w pokonanym polu pozostawi między innymi autorów zdjęć do "Idy".
Kategoria, w której doszło do niespodzianki i "skandalu" roku. Chodzi o brak nominacji dla "LEGO przygody", zdaniem wielu najlepszej animacji minionego sezonu. Phil Lord zapewnił na Twitterze, że nie jest mu przykro i zrobił sobie własnego Oscara . Dla mnie "LEGO" było jedną z trzech najlepszych animacji - jest jeszcze "Pan Peabody i Sherman", który nie okazał się przebojem i przyjęte z mieszanymi uczuciami "Pudłaki", które nominacji się doczekały, więc gorąco im kibicuję. Najsmutniej będzie, gdy statuetkę otrzyma faworyt bukmacherów, "Jak wytresować smoka 2", kontynuacja nieopisanie gorsza od znakomitej, pierwszej części.
Tu faworytem bukmacherów jest niespodziewany międzynarodowy hit "Ida", ale nie zdziwię się, jeśli będzie to jedna z tych kategorii, w której dojdzie do niespodzianki i zwycięży jednak "Lewiatan". "Dzikie historie" są raczej zbyt dzikie dla Akademików. Moim cichym faworytem jest absolutny outsider, wspaniałe antywojenne "Mandarynki" z Estonii, ale - jako patriota - kibicuję też polskiej produkcji (którą szczególnie zachwycony nie jestem). Już dawno nie mieliśmy takiej szansy na Oscara, zapowiada się zażarta "wojna polsko-ruska".
Ciekawa kategoria, bo w tym roku scenariusz jak nigdy może okazać się nagrodą pocieszenia dla reżyserów - aż trzech z nich jest nominowanych w tej kategorii. Dlatego obstawiam zwycięstwo Wesa Andersona i jego słodko-gorzkiego scenariusza do "Grand Budapest Hotel". Anderson od dawna szlifuje swój warsztat i pracuje na tę statuetkę - za sentymentalną historię losu Europy Środowo-Wschodniej nagroda mu się należy. Zwłaszcza że, moim zdaniem, nie będzie się liczył w wyścigu po nagrodę za reżyserię.
Bardzo ciekawa kategoria, gdzie mamy aż trzy scenariusze oparte o wspomnienia. Trudno jednoznacznie wskazać zwycięzcę, ale typowałabym "Teorię wszystkiego". Głównie dlatego, że mamy nietypową sytuację adaptacji wspomnień nie tyle geniusza, co jego żony. Przy czym, gdyby sądzić po jakości scenariusza, trzeba byłoby wyróżnić "Whiplash" za bardzo precyzyjne poprowadzenie narracji. Czarnym koniem może się okazać "Snajper" - głównie ze względu na swoją niesamowitą popularność wśród amerykańskiej widowni.
Niesłychanie ciekawe zestawienie w tym roku, bo sporo tu autorów z jasnym i konsekwentnie realizowanym pomysłem na kino. Co więcej, reżyserów niemal programowo "niehollywoodzkich". Wydaje się jednak, że jeśli brać pod uwagę znaczenie, jakie dla produkcji ma wizja reżysera, to stawiałabym na nagrodę dla Linklatera za "Boyhood". Przede wszystkim za decyzję o podjęciu filmowego eksperymentu i umiejętność stworzenia spójnej narracji mimo rozciągnięcia zdjęć w czasie. To właśnie tacy reżyserzy jak on przesuwają granice kina.
Po okresie antyoscarowego buntu znów życzliwiej spoglądam na rozdanie nagród Akademii. Dlaczego? W końcu jest w nim wyjątkowo dużo "mojego" kina.
Film roku ? Hollywood lubi filmy o sobie, stąd widzę duże szanse "Birdmana" - opowieści o kinie i sztuce. O talencie i sławie. Oraz przemijaniu. Innym moim typem jest "Snajper". Amerykanie kochają filmy o wojnie - nawet te gorzkie i mocne. Clint Eastwood, którego aktorstwo niespecjalnie cenię, znów porusza ważne tematy. Film chwalą żołnierze i weterani - podobno ma pokazywać wojenną rzeczywistość taką, jaka jest. Czyli straszliwą. I faktycznie łapie za gardło. Warto go zobaczyć, nawet jeśli akurat ten gatunek (film wojenny) niespecjalnie Was ekscytuje. Dobre, porządnie zrobione kino.
Akademia może mieć też problem w mocną w tym roku pierwszoplanową rolą męską - i Michael Keaton, i Bradley Cooper zasługują na wyróżnienie.
Mam mieszane uczucia w związku z "Boyhood" - niezwykły filmowy projekt ciągnięty przez lata to przejaw niewątpliwej determinacji twórców. Ale czy faktycznie zasługuje na Oscara? Mam wątpliwości - film jest, nie oszukujmy się, dość banalny, a prawdy o życiu niepokojąco często ocierają się o mądrości a la Paulo Coelho. Ale może wpadnie im coś - za scenariusz, montaż albo za rolę dla Patricii Arquette.
Nie wiem, czy Akademia doceni Wesa Andersona - z jego osobną estetyką (jestem radykalnym wyznawcą), zawsze stojącego trochę obok mód. "Grand Budapest Hotel" jest filmem uroczym, ale według mnie "Kochanków z księżyca" nie przebija.
O "Idzie" pisałam już na blogu - trzymam kciuki, bo to film przepięknej urody (zdjęcia wspaniałe! Marzy mi się Oscar), ale konkurencja, którą nazywam "mydło i powidło" (czyli film nieanglojęzyczny ) wyjątkowo w tym roku mocna. Także - odrzucając wszystkie narodowe powinności - zadowolona będę z każdego wyboru. Jako miłośniczka kina.
Trzy z nominowanych filmów są szczególnie interesujące. Pierwszy to "Ewolucja planety małp" - wygląd człekokształtnych doprowadzono tu niemal do perfekcji. Aż ciężko uwierzyć, że orangutan Maurice nie jest prawdziwą małpą.
Drugim wyróżniającym się obrazem jest nowa część cyklu o X-Menach. Chodzi mi zwłaszcza o scenę, w której mutant o pseudonimie Quicksilver pokazuje, co potrafi. Czyli rozpędza się tak, że czas wokół niego praktycznie staje w miejscu. Kreatywny, zabawny i kapitalnie udźwiękowiony moment. Można go właściwie potraktować jako półtoraminutowy teledysk do piosenki "Time in a Bottle" Jima Croce'a.
Trzecim filmem - i moim osobistym faworytem - jest "Interstellar". O scenariuszu ostatniego obrazu Christophera Nolana można powiedzieć wiele złego, ale "momenty" są. "Interstellar" zabiera nas tam, gdzie jeszcze nigdy nie zabrało nas kino. To kosmos jeszcze piękniejszy niż ten z "Grawitacji" Cuarona. I gdybym miał się zakładać o to, który z filmów zdobędzie statuetkę w kategorii "najlepsze efekty specjalne", postawiłbym zdecydowanie na "Interstellar".