Co bohater filmu "Fru!" dla najmłodszych ma wspólnego z Woody'm Allenem? Opowiada Christian De Vita i chwali polską animację [WYWIAD]

- To bardzo ekscytujący czas dla animacji, zwłaszcza europejskiej - mówi Christian De Vita, reżyser animowanego filmu "Fru!". Rysunkowym filmom dla najmłodszych powodzi się także w polskich kinach. Pierwszą dziesiątkę polskiego box office'u weekendu 6 - 8 marca zamykało pięć animacji, z "Fru!" na piątym miejscy zestawienia.

Artur Zaborski: Na początek proszę powiedzieć, jaka jest geneza filmu "Fru!" i na jakim etapie pan do niego trafił.

Christian De Vita: Dołączyłem do projektu stosunkowo późno. "Fru!" był już na etapie developmentu od kilku lat, zanim stałem się częścią jego ekipy. Pomysł jest więc w całości scenarzysty Antoine'a Barrauda i producentki Corinne Kouper. Koncept zrodził się prawie siedem lat temu, kiedy Barraud usłyszał o ojcu i synu, którzy obserwowali migrację ptaków. Syn zapytał, dlaczego migrują one akurat w tym kierunku. Wtedy nieoczekiwanie pojawiła się grupa ptaków lecących w drugą stronę. Ta historia zainspirowała go do wymyślenia swojej opowieści, którą przedstawił Corrine. Kiedy ta druga usłyszała w radiu wypowiedź jednego z najbardziej znanych we Francji ornitologów, Guilhema Lesaffre'a, zorganizowała z nim spotkanie. Antoine zaczął zadawać interesujące go pytania na temat migracji. W odpowiedzi dostał moc anegdot, które posłużyły mu jako podstawa scenariusza.

Zobacz wideo

Sam pewnie też musiał pan zgłębić wiedzę na temat zwyczajów ptaków?

To było nieuniknione. Musiałem przede wszystkim poznać podstawy: jak ptaki się poruszają, jak latają i tak dalej. Zależało nam na tym, żeby postacie w naszym filmie nie były antropomorficzne, tylko jak najbardziej bliskie ptakom. Oczywiście, niektóre ich zachowania musiały zbliżać ich do człowieka, to było nieuniknione, żeby móc zrobić film fabularny. Dochowanie wierności zwierzętom było wyzwaniem przede wszystkim dla animatorów, którzy musieli sporo się nauczyć od ornitologów.

Planował pan kiedyś karierę jako ornitolog?

Zawsze interesowały mnie ptaki. Miałem ich nawet kilka w domu, ale aż tak daleko w swoich zapędach nie posunąłem się nigdy (śmiech).

Za to interesowało pana kino, czego dowodem jest główny bohater "Fru", określany jako przemieszanie Woody'ego Allena, Mikeya z "Goonies" i Joela Barisha z "Zakochanego bez pamięci".

Potrzebowałem jakichś podstaw, na których mogę oprzeć swoją koncepcję. Referencje są bardzo ważne, żeby właściwie zrozumieć się z ekipą, zwłaszcza z animatorami. Animowane postacie też muszą przecież wykazywać się specyficzną manierą i charakterem, które łatwiej nakreślić, kiedy można je do kogoś odnieść. Uważam, że w wypadku głównego bohatera połączenie tych trzech typów ludzi, których bardzo lubię, było bardzo dobre. Wszak dorastał on w samotności, w opuszczonym domu, bez otaczających go innych ptaków. Nic więc dziwnego, że ma problemy z socjalizacją, jest nieśmiały, sfrustrowany i cierpi przy tym na agorafobię. Odniesienia do innych pomogły w tym i innych przypadkach aktorom podkładającym głos właściwie swoje postaci zinterpretować.

Główny bohater jest outsiderem, a pan?

Większość ludzi ma taką potrzebę, żeby do czegoś przynależeć, być częścią grupy: rodziny, przyjaciół, itp. Sam byłem nieśmiały, kiedy dorastałem, więc czuję się blisko z głównym bohaterem naszej historii, który nigdzie nie przynależy. Więc tak jak on, jestem outsiderem. Ale outsiderzy są zdecydowanie ciekawsi niż zwykli ludzie (śmiech).

Właściwie dlaczego zdecydowaliście się na animację jako formę, w którą ubraliście waszą opowieść?

Sam jestem animatorem

ale pracował też pan przy filmach fabularnych.

Tak, ale głównie przy formach reklamowych, ewentualnie krótkich metrażach. Dla mnie jednak animacja jest tym, w czym najbardziej lubię się wyrażać. Przy takich projektach, jak "Fru!", które mają całe grono wyrazistych bohaterów, animacja najłatwiej pozwala ich wszystkich radykalnie odróżnić i każdemu zaistnieć. W filmie aktorskim nie mielibyśmy takiej możliwości.

Jak ocenia pan kondycję animacji dziś?

To bardzo ekscytujący czas dla animacji, zwłaszcza europejskiej. Powstaje coraz więcej projektów, ciekawych. Jeszcze kilkanaście lat temu trudno było znaleźć producentów, a jeszcze trudniej - interesujący projekt. Dziś jest inaczej europejska animacja rozwinęła się do tego stopnia, że może konkurować z amerykańskimi produkcjami. Przynajmniej pod względem historii i jakości wykonania. "Fru!" jest przykładem na to, jak można wykonać ładną animację bez ogromnych budżetów, jakie wkładają w swoje projekty Amerykanie w Hollywood. Na pewno przegrywamy pod kątem promocji. W Europie nie pompuje się w nią tak wielkich pieniędzy, jak za oceanem. Oba kontynenty mają za to swoją tradycję animacji.

W Polsce ta wspięła się na wyżyny w latach 70. XX wieku, czego uwieńczeniem był Oskar dla Zbigniewa Rybczyńskiego za "Tango" w 1982 roku.

Dziś też radzicie sobie bardzo dobrze. Często jeżdżę na festiwale filmowe, na których oglądam animacje z Europy Środkowo-Wschodniej. Polskie projekty często na nich goszczą, szczególnie krótkometrażowe. Kilka lat temu odwiedziłem zresztą pański kraj przy okazji Cartoon Forum. Miałem więc okazję zapoznać się z typowo polską animacją, która bardzo mi się podobała.

A Polska jak się panu podobała?

Wspominam ten pobyt bardzo dobrze, ale z racji ograniczenia, jakim był udział w festiwalu, nie mogłem sobie pozwolić za eksplorowanie pańskiego kraju. Bardzo podobał mi się Sopot, w którym odbywała się impreza. Miasto zrobiło na mnie świetne wrażenie, socjalizacja przebiegała w nim wyjątkowo sprawnie.

Więcej o: