Jedną z najbardziej obleganych projekcji w ramach festiwalu South By Southwest w Teksasie był pokaz najnowszego dokumentu o prawdziwej legendzie współczesnej muzyki rockowej, artysty, który bezpowrotnie zmienił mnóstwo spraw na muzycznej scenie, Kurcie Cobainie, liderze grupy Nirvana. "Kurt Cobain: Montage Of Heck", autorstwa Bretta Morgena, po kilku prezentacjach festiwalowych (Sundance, Berlin, Miami) właśnie czeka na amerykańską premierę telewizyjną, zaplanowaną na początek maja. W Austin, gdzie odbywa się SXSW, można było zobaczyć film na dużym ekranie, a potem posłuchać opowieści samego twórcy, o tym jak powstawało jego dzieło.
- Od samego początku pracy nad tym projektem, pracy niezwykle zresztą długotrwałej, bo ciągnącej się przez osiem lat -opowiadał Morgen, - postanowiłem pozwolić o świecie Cobaina opowiedzieć jemu samemu, za sprawą sztuki, którą tworzył. A że wachlarz jego artystycznych zainteresowań i mediów, jakimi się posługiwał, żeby wyrazić siebie, był bardzo szeroki: od nagrań dźwiękowych, przez rysunki, poezję i inne teksty pisane aż do filmów, a nawet rzeźb, miałem sporo materiału do opracowania. Na początku najważniejszym zadaniem okazało się więc wymyślenie języka, za sprawą którego będzie można o tym wszystkim powiedzieć, wymyślenie techniki, która pozwoli wybrzmieć wszystkim dziełom mojego bohatera na ekranie.
I rzeczywiście - film Morgena w dużej mierze składa się z najróżniejszych materiałów pozostawionych przez Cobaina. Wiele z nich, może wręcz większość, nie było do tej pory publikowanych, co z całą pewnością stanowi bardzo dużą wartość tego filmu, nieocenioną dla wszystkich zagorzałych wielbicieli Cobaina, poszukujących wszelkich wiadomości o jego życiu i pamiątek po nim.
- Prawdziwym przełomem okazał się dla mnie moment, w którym rodzina bohatera mojego filmu pozwoliła mi zajrzeć do archiwum, w którym zgromadzone były najróżniejsze pamiątki, które po nim zostały - zwierzał się Morgen. - Kiedy obejrzałem te wszystkie zapiski, zdjęcia, filmy, kiedy przesłuchałem nagrań, dotarło do mnie, że mam do czynienia z zupełnie innym człowiekiem, niż ten, którym wydawał mi się być Cobain. Zrozumiałem, że do tej pory jego obraz w mojej głowie, siłą rzeczy, budowały tylko i wyłącznie przekazy medialne na jego temat. Przekazy, jak się okazało, bardzo uproszczone, nie oddające całej prawdy, często niesprawiedliwe i krzywdzące.
Morgen stara się więc zbudować na temat Cobaina przekaz zupełnie inny, bardziej prawdziwy, autentyczny i oddający złożoność jego osobowości. Przyjął dość oczywistą konstrukcję swego filmu, opowiadając o życiu muzyka w porządku chronologicznym. Historia zaczyna się więc od rodzinnych filmów, dokumentujących pierwsze urodziny Cobaina, wycieczki i zwykłe życie na amerykańskiej prowincji. Potem Morgen pokazuje nastoletnie życie przyszłego muzyka, jako czas, w którym kształtowała się jego osobowość, ujawniająca się potem bardzo mocno w jego piosenkach: rozpad rodziny, wyrzucanie z kolejnych domów, alienacja, samotne życie na marginesie. Z tego czasu nie zostało wiele zdjęć, autor filmu wykorzystuje więc bardzo ciekawą technikę - do nagrań audio tworzy animacje, odtwarzające najbardziej prawdopodobne okoliczności, w których mogły powstać. Ostatni akt filmu zbudowany jest przede wszystkim z dwóch elementów: niepublikowanych materiałów tworzonych przez oficjalne media i prywatnych filmów kręconych w domu Cobainów.
Morgen w ciągu wielu lat poszukiwań dotarł do materiałów bardzo oryginalnych, niepublikowanych wcześniej, niezwykłych - czasem są to prawdziwe skarby, takie jak np. "making of" znanych każdemu fanowi na pamięć teledysków i występów telewizyjnych zespołu: "Smells Like Teen Spirit" czy koncertu z cyklu "MTV Unplugged". Ujawniają one nieco inną twarz muzyków, niż ta znana oficjalnie, trochę zmanipulowana przez media. Znakomitym uzupełnieniem filmu są także wywiady. Nie jest ich dużo: Morgen zdecydował się na rozmowy z tylko wybranymi osobami.
- Ten film z założenia jest bardzo intymny - opowiadał reżyser. - Dlatego od samego początku wiedziałem, że nie będę chciał, żeby wypowiadały się w nim setki ludzi, które znały Cobaina albo które będą próbowały budować swój obraz jego życia na podstawie kilku oderwanych od całości fragmentów. Dlatego zdecydowałem się na bardzo prosty klucz doboru rozmówców - są to ludzie najbliżsi mojemu bohaterowi: matka, ojciec i macocha, dziewczyna z nastoletnich czasów, żona i najlepszy przyjaciel.
Podobny, redukujący klucz twórca zastosował do pokazania samobójczej śmierci artysty - to bardzo mocna, minimalistyczna scena, która porusza widzem i wyrywa go ze strefy komfortu.
- Było kilka pomysłów na tę scenę - wyjaśniał Morgen. - Mogliśmy oczywiście posłużyć się którymś z wyświechtanych schematów i bezpiecznych rozwiązań: przedstawić scenę pogrzebu ze wzruszającym przemówieniem Courtney Love albo zrobić kilka wywiadów, w których ludzie wspominaliby Cobaina w najcieplejszych możliwych słowach. Ale nie chciałem, żeby tak było - to byłby w jakimś sensie happy end, a życie bohatera nie skończyło się przecież żadnym happy endem. Dlatego wybrałem zupełnie inny pomysł - wszyscy dotychczasowi widzowie mówili, że to bardzo trafiony pomysł.
Obraz to jedno, ale bardzo ważnym elementem tego filmu - co nie może przecież specjalnie dziwić w przypadku opowieści o muzyku - jest dźwięk. Poza wywiadami praktycznie cała ścieżka dźwiękowa jest pieczołowicie utkana z najróżniejszych nagrań, na których pojawia się głos Cobaina: od domowych, amatorskich rejestracji jego opowieści i zwierzeń, przez nieznane wersje piosnek nagrane w sali prób czy na koncertach, do tych kanonicznych, znanych z płyt. Morgen nie poszedł na łatwiznę i nie stworzył po prostu patchworku z niekoniecznie pasujących do siebie elementów.
Ścieżka dźwiękowa do jego filmu to perfekcyjnie dopasowany montaż różnych fragmentów, czasem zupełnie zaskakująco układających się w spójną całość - świetnym przykładem tego, z jak dużym pietyzmem przygotowana jest dźwiękowa warstwa filmu będą z pewnością te momenty, w których słychać początek piosenki w wersji z któregoś z albumów, gładko przechodzący w rejestrację koncertową, a kończący się amatorskim nagraniem domowym - być może pierwszą, pierwotną wersją piosenki, swego rodzaju brudnopisem, nagranym, żeby potem zaprezentować kolegom z zespołu na próbie. Z jednej strony jest to prawdziwe mistrzostwo montażu dźwięku: zupełnie nie słychać "szwów", między poszczególnymi fragmentami z drugiej - świetna metafora spójności Cobaina jako człowieka i jako artysty.
- Montaż dźwięku i montaż obrazu to były zdecydowanie najtrudniejsze zadania, których wymagało stworzenie tego filmu - opowiadał Morgen. - Zajęło nam to mnóstwo czasu, kosztowało dobre stosunki z wieloma montażystami, z którym próbowaliśmy współpracować, a potem musieliśmy im podziękować. Nie każdy potrafił pracować w oparciu o swoistą filmową gramatykę, na której zależało mi w przypadku tego filmu. W rezultacie lista montażystów tego filmu jest nietypowo długa.
Film Morgena nietrudno jest momentami uznać za ckliwy - choćby wtedy, kiedy autor długimi ujęciami pokazuje nieporadne dziecięce rysunki Cobaina, albo z emfazą prezentuje rodzinne filmy, na których przyszły gwiazdor rocka bawi się zabawkowymi instrumentami. Nietrudno jest też w przypadku niektórych fragmentów uznać, że reżyser przegląda śmietnik pod domem Cobainów i wyciąga z niego wszystko, co mu się podoba, a co niekoniecznie sam bohater jego filmu uznałby za warte pokazywania światu. To szczególnie paradoksalne w przypadku filmu, którego duża część poświęcona jest właśnie temu problemowi - manipulowaniu przez media życiem głównego bohatera, tylko na podstawie jego wyrwanych z kontekstu wycinków.
Mimo tych zastrzeżeń i wątpliwości film pozostaje bardzo szczerym i intymnym obrazem Cobaina, nowatorskim i zaskakującym zapisem jego życia. A to ostatnie jest przecież szczególnie trudne w przypadku artysty, o którym - wydawałoby się - opowiedziano już wszystko z każdej możliwej perspektywy.
- Być może ten film robi tak intymne wrażenie dlatego, że jest dla mnie tak osobistym projektem - opowiadał Morgen. - Jestem prawie rówieśnikiem Cobaina, należeliśmy do tej samej generacji. Wcześniej kręciłem filmy o ludziach, którzy byli dla mnie bardzo ciekawi, ale byli z zupełnie innego pokolenia, więc trudno mi było mieć do nich bardzo osobisty stosunek. W tym przypadku było zupełnie inaczej. To portret artysty, bardzo mi bliskiego, a zarazem - portret całej generacji.