Jan Mela: Kręci mnie przesuwanie granic własnej wytrzymałości. W piątek do kin wchodzi "Ze wszystkich sił" [WYWIAD]

Jan Mela opowiada, dlaczego bierze udział w triathlonie Ironman. - Faktycznie, wielokrotnie dużą motywacją było dla mnie pokazanie tacie, że jestem coś wart, że mogę coś osiągnąć - mówi, nawiązując do filmu "Ze wszystkich sił", w którym niepełnosprawny bohater bierze udział w zawodach z ojcem.
Zobacz wideo

W ten piątek do kin wchodzi film "Ze wszystkich sił" w reżyserii Nilsa Taverniera, w którym nastoletni, niepełnosprawny Julien wraz z ojcem decydują się na udział w triatlonie Ironman w Nicei. O motywacje udziału w takim sportowym wydarzeniu, siłę, aby przekraczać ograniczenia ciała pytamy Jana Melę, najmłodszego w historii zdobywcę obydwu biegunów w ciągu jednego roku i jednocześnie pierwszą niepełnosprawną osobę, która tego dokonała. Mela, który nie tak dawno brał udział w "Tańcu z gwiazdami", 9 sierpnia zamierza wystartować w zawodach triathlonowych Herbalife Ironman 70.3 Gdynia.

Marek Kuprowski: Skąd pomysł, żeby wystartować w triathlonie?

Jan Mela : Pomysł nie jest mój. Zgłosił się do mnie Michał Drelich, jeden z organizatorów Gdynia Herbalife Ironman. To było parę miesięcy temu, gdy byłem jeszcze mocno zaangażowany w inny projekt, czyli trenowałem do "Tańca z gwiazdami", co - poza całą otoczką medialną - było też dużym wyzwaniem fizycznym. Po sześć-siedem godzin treningów dziennie przez cały tydzień. Wtedy zupełnie sobie tego wszystkiego nie uzmysławiałem, tak naprawdę dopiero co zacząłem treningi. Właśnie wróciłem z dziewięciodniowego wypadu na Majorkę, gdzie mieliśmy zgrupowanie. To był właściwie pierwszy etap przygotowań.

A po co? Dla mnie to kolejny sposób na udowodnienie, że wszystko da się zrobić, że można robić rzeczy wielkie. Ja zwykłem mówić, że to nie nogi, ale głowa niesie. Treningi na Majorce udowodniły mi, że trochę nie do końca tak jest. Silna wola to podstawa, ale samą wiarą gór się jednak nie przeniesie. A trening? To czysta matematyka. Podnoszenie progu. Tydzień temu pierwszy raz w życiu jechałem na kolarskim rowerze szosowym, w butach wpinanych w pedały. To był prawdziwy kosmos. Ale postęp był fajny. Z dnia na dzień kręciliśmy więcej kilometrów, coraz bardziej oswajałem się z wodą, której nigdy nie lubiłem. W biegach mam już doświadczenie, parę lat temu startowałem w maratonie w Nowym Jorku. Na rowerze jeżdżę cały rok - nad jeziorko, do pracy, rekreacyjnie... ale nigdy nie podchodziłem do tego sportowo. Kluczowa jest jednak woda. Nigdy jej nie lubiłem. Uczę się przebywania w wodzie... Przebywania? Nabijania kilometrów.

Czyli podchodzisz do tego najzupełniej poważnie? Zamierzasz przestrzegać diety, treningu i tak dalej? Kto ci pomaga?

- Moim trenerem jest Piotr Netter, który przez wiele lat był trenerem polskiej kadry triathlonowej. Sam był zawodnikiem przez parę lat, a teraz jest trenerem personalnym. To gość, który mocno stąpa po ziemi i ma sensowne podejście do treningu. Z nim byłem na Majorce, on rozpisuje mi treningi, raz na jakiś czas też ze mną trenuje. Poza tym jestem pod opieką dietetyka, trochę oswajając się z suplementami diety, ale przede wszystkim ucząc się jeść i pić z głową. Dostrzegam, jak wiele czynników ma znaczenie dla wyników na treningu, a później na zawodach.

Gdy po raz pierwszy spotkałem się z Michałem Drelichem, musiałem wszystko przetrawić. Dopiero za drugim razem mogłem powiedzieć, że jestem gotowy. To nie jest sztuka przez tydzień pochodzić na siłownię, zapalić się do czegoś, a potem olać wszystko wrócić do codzienności. Teraz mogę powiedzieć, że jestem w stanie poukładać kalendarz tak, że mogę sensownie podejść do treningu i trenować ekonomicznie. W sposób przemyślany. Nie chodzi tylko o to, żeby to ukończyć. To nie jest łatwe, ale nie jest to hiperwielka sztuka. Chodzi o to, żeby podejść do tego rozsądnie i z szacunkiem do swego ciała.

Czyli chcesz wygrać? Osiągnąć jakiś konkretny czas?

- Nie, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Z nikim się nie ścigam. Każdy ma przecież inny organizm, inne ciało. Ja na pewno będę pływał wolniej, mam przecież jedną rękę i jedną nogę. Pytali mnie czy nie chciałbym płynąć w jakiejś płetwie, może byłoby to zgodne z regulaminem, ale mi to nie jest do szczęścia potrzebne. Nie będę miał żadnego poczucia niesprawiedliwości. Życie jest niesprawiedliwe. Jeden nie ma nogi, drugi ma większy brzuch, gorszą przemianę materii, szybciej się męczy... Każdy ma inaczej. Ja chcę startować po swojemu, chce być całkowicie fair. Mieć poczucie, że cały dystans przepłynąłem, przejechałem i przebiegłem. Myślę, że to się uda. Nie mam żadnego konkretnego celu. Po drodze będę startował w jakichś mniejszych zawodach, żeby poczuć atmosferę. To jednak coś innego, niż zwykły trening. Atmosfera zawodów, gdzie jest rywalizacja, konkurencja. Kręci mnie to wyzwanie, to przesuwanie granic własnej wytrzymałości. Powiedzieć, że to "przyjemne", byłoby jednak nadużyciem, bo to totalne sponiewieranie, ale jest to fajne.

Czyli nie robisz tego, żeby mieć materiał na kontynuację filmu o sobie? Po "Moim biegunie" - "Mój triathlon"?

- Nie, w ogóle nie [śmiech].

W ten piątek wchodzi do kin film "Ze wszystkich sił". Tam główny bohater ma kłopot z ojcem, który chyba podświadomie niejako obwinia go o niepełnosprawność, ma pretensje, że nie ma w pełni zdrowego syna. Ty też powiedziałeś swego czasu, że te wszystkie twoje osiągnięcia to poniekąd sposób, żeby udowodnić ojcu, że jesteś coś wart...

- Tak, jest w tym część prawdy.

Wydaje ci się, że ostra postawa w takiej sytuacji daje więcej, niż głaskanie chorego syna po głowie?

- To są tak trudne wyzwania, że trzeba mieć wewnętrzną motywację. Ktoś biega, żeby osiągnąć świetną pozycję, ktoś chce zdobyć jakąś nagrodę, a ktoś chce coś udowodnić sobie, dziewczynie, kumplom, albo żeby promować triathlon... To jest jednak tak trudne, że trzeba mieć jakąś wewnętrzną potrzebę. Gdyby ktoś próbował mi wytłumaczyć, że warto, bo coś tam, albo że zapłaci mi tyle i tyle, to nie byłaby to dla mnie żadna motywacja. A tu mam poczucie, że robię to trochę dla siebie, trochę dla innych, że pokazuję, że to nie moja fizyczność czy jakieś braki determinują moją siłę. Faktycznie, wielokrotnie dużą motywacją było dla mnie pokazanie tacie, że jestem coś wart, że mogę coś osiągnąć.

Nie mam jeszcze swoich dzieci - bardzo mi się marzy - ale zastanawiałem się nad tym czy można rozstrzygnąć odwieczny dylemat: jak wychować dziecko, żeby było silne i doceniało to, co ma, ale jednocześnie żeby się nigdy nie potknęło, nie zaliczyło żadnej porażki. Nie da się. Trudno byłoby otwarcie powiedzieć sobie, że chciałoby się własnego syna wychować tą trudną szkołą, obserwować, jak czasami się dotkliwie przewraca i sobie nie radzi.

Oglądałem kiedyś film "Ray" i jest tam genialna scena, kiedy Ray Charles za dzieciaka traci wzrok, idzie po domu, przewraca się i woła mamę. Mama stoi obok, łzy płyną jej po policzkach, ale nic nie robi. Stoi z boku i czeka, aż on wstanie i sam zacznie odkrywać świat. Serce musiało jej pękać, musiała czuć ogromną pokusę, by mu pomóc, by go wyręczyć, ale to nie tędy droga. Trzeba komuś pozwolić poprawiać własne błędy i na tym się uczyć oraz się wzmacniać. Tak często wyglądała moja relacja z tatą. Była trudna. Po premierze filmu ludzie pytali mnie czasami: twój ojciec był tak straszny? Odpowiadałem: jeśli pytasz o to. czy zachowywał się podobnie jak w filmie, to tak. Nawet dużo gorzej. A czy jest straszny? Nie, jest świetny. Nauczył mnie, jak żyć, jak się nie mazać, jak stawiać sobie wyzwania. Nie jest tyranem. Jest dobrym trenerem. Zna moją psychikę. Wie, że nie potrzebuję głaskania po głowie. Nawet gdy czasami mi się tak wydaje. Potrzebuję celu, wyzwania, szansy. By pokazać, że tak naprawdę dam sobie ze wszystkim radę. Że jestem pełnosprawny.

Czyli skoro myślisz o dzieciach i sobie tu teoretyzujemy, to... myślisz, że też będziesz takim ojcem?

- Tak, mam nadzieję, że będę miał jaja. Żeby pozwolić dziecku na rozwijanie się w tym kierunku, w jakim będzie chciało i że będę potrafił czasem doradzić, a czasem pozwolić na dokonanie złego wyboru. Często tak jest, że patrząc z boku widzisz, że nie tędy droga, ale ktoś musi sam zaliczyć porażkę, przyjść i powiedzieć: miałeś rację. Każdy musi sam się oparzyć, żeby się nauczyć, że gorące parzy. Tak się buduje zaufanie.

Nie tak dawno wróciłem z miesięcznej wyprawy na Syberię. Pojechaliśmy tam z tatą, ale nie jako ojciec i syn, tylko jako kumple. To jest konsekwencją wszystkiego tego, co się działo wcześniej i pokazuje, że nawet z najtrudniejszych relacji można wyjść obronną ręką i że one mocno łączą ludzi.

Wracając jeszcze do "Ze wszystkich sił" - wszyscy na pokazie czekali na planszę z napisem: "oparte na faktach". Ale jej nie było. No i było to pewne zaskoczenie, bo takie filmy zawsze muszą być przecież oparte na prawdziwych historiach, no bo kto by wymyślił, że niepełnosprawny chłopiec wpada na taki pomysł i startuje w triathlonie. Stało się odwrotnie i wydaje mi się, że to oznacza, że jakoś oswajamy się z podobnymi historiami, że to nie jest już dla nikogo coś nienormalnego... Co o tym myślisz?

- Bardzo dobrze, że takie historie powstają i można powiedzieć, przechodzą do popkultury. Ludzie się z tym oswajają. Powiem na swoim przykładzie: głównym powodem, dla którego wziąłem udział w "Tańcu z gwiazdami", było to, żeby - choć całe te cekiny i blichtr to nie moja bajka - pokazać, że niepełnosprawny też ma prawo do obecności w tym świecie. Powiem tak: skoro po tym, gdy tylko pojawiła się informacja, że wezmę udział w programie, od razu rozgorzała dyskusja: dobrze to czy źle? I wielu ludzi uważało, że źle, że bez sensu, to pomyślałem sobie, że już sam fakt zaistnienia tej dyskusji pokazuje, że mamy problem. Że w społeczeństwie jest problem, że ludziom może to w jakiś sposób nie pasować. Pomyślałem sobie, że co by nie było, mój występ tam będzie dobry, bo ludzie jakoś sobie to wszystko oswoją.

Bardzo dobrze, że powstaje film, który nie jest historią stricte pouczającą, ale życiową, nawet jeśli nie prawdziwą, ale leci w kinie i można go zobaczyć... Bo chodzi o to, żeby nie oglądać tylko "Mody na sukces", ale czasem porównać się do ludzi, którzy mają gorzej. Często oglądamy twardzieli, a rzadko porównujemy się do tych, którzy mają przekichane, a mimo to jakoś dają radę. Moje życie i spotkania z ludźmi pokazują, że potrzebujemy takich przykładów. Potrzebujemy przekonania, że nawet, jeśli będzie ciężko, to możemy dać sobie z różnymi rzeczami radę i wyznaczać sobie różne cele, nawet jeśli wydają się karkołomne. To fajne przykłady nie tylko dla osób niepełnosprawnych. Każdy ma z czymś w życiu kłopot. Każdy jest w jakiś sposób niepełnosprawny.

O biegaczach długodystansowych, którzy przekraczają granice wytrzymałości, przeczytaj w książkach >>

Więcej o: