Szybcy i wściekli w ogłuszającej orgii eksplozji i marsz Amerykanów przeciwko rasizmowi [NA CO DO KINA]

Świetne filmy oparte na faktach! "Selma" o decydującej fazie walki o prawa Afroamerykanów w USA. "W kręgu" o miłości Ernsta i Roebiego, latach 50. i bardzo popularnym czasopiśmie gejowskim. A także "Ze wszystkich sił" o przezwyciężaniu trudności w realizacji marzeń. Podpowiadamy, na co wybrać się do kina!

Selma

"Mam marzenie...", przemawiał w 1963 r. Martin Luther King ze stopni Mauzoleum Abrahama Lincolna. Dwa lata później miał już na półce Pokojową Nagrodę Nobla i wciąż niespełnione marzenie. Co z tego, że czarnoskórzy Amerykanie mają swoje prawa, skoro nie są one respektowane?

Doktor King (David Oyelowo pod płaszczykiem efektownej, ale nieprzytłaczającej charakteryzacji) przyjeżdża do niewielkiej Selmy, gdzie jego braciom odmawia się czynnego prawa wyborczego. Głównym przeciwnikiem pokojowego bojownika jest gubernator Alabamy (znakomity, budzący odrazę Tim Roth), ale King spór toczył będzie m.in. z prezydentem Lyndonem B. Johnsonem (Tom Wilkinson). Kłopot przywódcy pokojowego ruchu polega na tym, że - w przeciwieństwie do Malcolma X - nie uznaje on agresji, podczas gdy wrogowie chętnie sięgają po pałki i karabiny.

"Selma" to film, w którym młoda reżyserka Ava DuVernay czy późno debiutujący scenarzysta Paul Webb mieli z pewnością nieporównywalnie mniej do powiedzenia, niż najważniejsi producenci, czyli m.in. Oprah Winfrey (występuje też w drugoplanowej roli) czy Brad Pitt (produkował też i zagrał epizodzik w "Zniewolonym. 12 Years a Slave"). Bo "Selma" to tegoroczne połączenie "Lincolna" ze "Zniewolonym", kolejny atak na Oscary po niepomyślnej szarży średnio udanego "Kamerdynera" (jego reżyser, Lee Daniels, miał zresztą stanąć też za kamerą "Selmy"). I jest to kolejny skrojony pod nagrody film tego typu. Jak się okazuje, podręcznikowa robota to już za mało na Oscara, ale na satysfakcjonujący seans - w zupełności wystarcza.

Można czepiać się tego, że filmowy King ani na moment nie przestaje być kaznodzieją - nawet w domowym zaciszu wysławia się i przemawia w taki sposób, jak gdyby serwował kazanie. To, co niektórym może wydać się wadą filmu, dla mnie było jego zaletą - "Selma" nakreśla tło całej historii bardzo subtelnie. Na powierzchni, King wraz ze swoimi współpracownikami zdają się mieć monopol na prawdę, ale wystarczy zacząć się zastanawiać, wątpić i samemu sobie dopowiadać, by dostrzec, że taki prezydent Johnson nie wije się wcale jak piskorz, ale też może mieć swoje racje i plan politycznego działania.

Nominowana do Oscara dla najlepszego filmu "Selma" statuetki słusznie nie otrzymała (musiała zadowolić się Oscarem dla najlepszej piosenki - "Glory" Commona i Johna Legenda). Jeśli gustujecie w podobnych dramatach historycznych, będzie to jednak zupełnie satysfakcjonujący seans. Tyle że nie będziecie go wspominać po półwieczu, tak jak dziś wspomina się wydarzenia z Selmy.

Ocena: 4/6

Zobacz wideo

"Selma", biograficzny, thriller, USA, Wielka Brytania 2014, 127 min., reż. Ava DuVernay, występują: David Oyelowo, Tom Wilkinson, Carmen Ejogo, Giovanni Ribisi, Alessandro Nivola

Svein i szczur

Mówi się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Najlepszym przyjacielem norweskiego dziecka jest jednak szczur. Większość szkolnych kolegów Sveina (Thomas Saraby Vatle) woli co prawda koty i inne bardziej "tradycyjne" zwierzęta, ale najlepszy przyjaciel tytułowego bohatera też ma szczura. I to imieniem James Bond.

Gdy do ich klasy trafi nowa dziewczynka, przekona Sveina, że jego Halvorsen może stanąć do konkursu na najlepszego zwierzaka, a przyjaźń ze szczurem to naprawdę nic dziwnego. Razem zaczną trenować małego podopiecznego do występu w konkursie talentów.

"Svein i szczur" powstał w 2006 r. Rok później premierę w Norwegii miała jego kontynuacja, "Svein, szczur i UFO". Film oparty jest na serii książek Marit Nicolaysen. Reżyser Magnus Martens (ostatnio wyreżyserował m.in. niezły "Jackpot" na podstawie opowiadania Jo Nesbo i dwa odcinki serialu "Banshee"), niezadowolony z tego, jak film został zmontowany i w jakiej postaci skierowano go do kin, skonfliktował się z producentami i zażądał zdjęcia swojego nazwiska z napisów końcowych.

Martens chyba nieco przesadził, bo "Svein i szczur" to całkiem sympatyczna, dość zwariowana i momentami naprawdę zabawna pozycja, która na pewno spodoba się najmłodszym widzom. To właśnie do nich jest skierowana (i pod tym kątem staram się wystawić jej ocenę). No chyba że reżyser celował w starszą publiczność...

Ocena: 4/6

Zobacz wideo

"Svein i szczur", familijny, Norwegia 2006, 72 min., reż. Magnus Martens, występują: Thomas Saraby Vatle, Luis Engebrigtsen Bye, Celine Louise Dyran Smith, Benjamin Gulli, Miriam Sogn, Aslag Guttormsgaard, Rasmus Hoholm, Jan Gunnar Roise

W kręgu

Lata 50. XX wieku. W Szwajcarii wydawany jest najpopularniejszy na świecie magazyn gejowski, "Der Kreis". Ponad jedna trzecia z prawie dwutysięcznego nakładu wysyłana jest do innych krajów, do Europy oraz do USA. Wszyscy prenumeratorzy zaproszeni są do członkostwa w klubie stworzonym przez wydawców i redaktorów pisma. Fama głosi, że z tej przyczyny co piątek z Niemiec wylatuje do Szwajcarii specjalny "różowy" samolot.

A wszystko to jest możliwe, bo Szwajcaria bardzo liberalnie traktuje homoseksualistów. Nie muszą czuć się wykluczeni, choć nie zawsze są mile widziani. Jak bardzo niemile, zrozumieją dopiero, gdy przy okazji morderstw popełnianych w ich środowisku, policja spróbuje maksymalnie uprzykrzyć im życie i w rezultacie sprowadzi członkostwo w "Kręgu" do działalności w regularnej organizacji podziemnej.

Historia opowiedziana w filmie jest prawdziwa, tak jak prawdziwe są postaci, także początkującego nauczyciela Ernsta Ostertaga (Matthias Hungerbühler) i młodziutkiego Roebiego Rappa (Sven Schelker), występującego w klubach jako drag queen, w której zakochuje się Ernst. To opowieść o ich miłości wysuwa się na pierwszy plan szwajcarskiej kandydatury w minionym wyścigu oscarowym.

Ten historyczny melodramat dokumentalny w pierwszej chwili może nieco konfundować. Okazuje się, że tak naprawdę mamy do czynienia z rekonstrukcją rzeczywistych wydarzeń w fabularnych scenkach rodem z programów stacji Discovery czy popularnych ostatnio seriali Polsatu, przeplatanych wspomnieniami prawdziwych Ernsta i Roebiego. Tylko że tu całość wypada nieporównanie lepiej.

"W kręgu" dostało nagrodę dla najlepszego dokumentu LGBT na festiwalu w Berlinie, ale zdecydowanie skłaniałbym się ku kategoryzowaniu go jako historycznej fabuły. Bez względu na metki, to film, który znakomicie się ogląda i niesamowita historia, którą warto poznać.

Ocena: 4/6

Zobacz wideo

"W kręgu", molodramat, Szwajcaria 2014, 100 min, reż. Stefan Haupt, występują: Matthias Hungerbühler, Anatole Taubman, Marianne Sägebrecht, Stefan Witschi, Antoine Monot Jr., Matthias Meier, Peter Jecklin

Ze wszystkich sił

Niepełnosprawny Julien (naprawdę dotknięty porażeniem mózgowym debiutant Fabien Heraud) wkrótce będzie pełnoletni. Gdy odkrywa, że jego ojciec (imponująco wytrenowany Jacques Gamblin - "Dzień, który odmienił twoje życie") był w przeszłości niezłym atletą, postanawia wyrwać się spod nadopiekuńczych skrzydeł matki (Alexandra Lamy - "Niewierni") i namówić tatę na... wspólny występ w zawodach Ironman.

Okazja nadarza się niezgorsza, bo Paul właśnie stracił pracę i kłopoty ze znalezieniem nowej sprawiają, że czuje się bezużyteczny. Zmuszając go do podjęcia treningów, Julien spełnia nie tylko swoje marzenie, ale też pomaga tacie. Wspólne wyzwanie pomoże im obu - zapracowany ojciec unikał dotąd kontaktów z synem, do którego miał podświadome pretensje o jego niepełnosprawność. Właśnie to w dramacie reżysera i scenarzysty Nilsa Taverniera (znanego przede wszystkim jako aktor, m.in. z filmów swego ojca, Bertranda Taverniera) jest najlepsze - choć, koniec końców, "Ze wszystkich sił" to pogodny film, mający poprawiać samopoczucie, nie wszystko jest tu cukierkowe i momentami czuć wiszące w powietrzu wysokie napięcie.

Może po prostu jestem cyniczny, ale choć rozumiem, że choroba i młodość rządzą się swoimi prawami, to Julien nie do końca budzi moją sympatię - chłopak obnosi się ze swoimi humorami i szantażuje wszystkich naokoło, byle postawić na swoim, a potem triumfuje jako atleta, który porwał się na przepłynięcie 3,86 km, przejechanie na rowerze 180,2 km i przebiegnięcie maratonu, choć tak naprawdę przez cały czas tylko wygodnie sobie siedział, do nadludzkiego wysiłku zmuszając ojca, który starać się musiał za nich obu.

Chyba każdy na początku lub na końcu seansu wypatrywać będzie planszy z napisem: "historia oparta na faktach". Niespodzianka, wcale tak nie było, choć pomysł nie jest kompletnie wyssany z palca - podobne lekkoatletyczne "zespoły" istnieją, a najpopularniejszy taki duet tworzą chyba Holender Dick Hoy i jego syn, Rick, cierpiący na to samo schorzenie, co filmowy Julien/Fabien.

Rozegrane w rytm pulsującego hitu zespołu AWOLNATION "Sail", obfitujące w zapierające dech w piersiach sceny zbiorowe, sfilmowane podczas prawdziwych zawodów Ironman, "Ze wszystkich sił" z pewnością wzruszy wielu widzów. Ponad przeciętną się jednak nie wybija.

Ocena: 3/6

Zobacz wideo

"Ze wszystkich sił", dramat, obyczajowy, Belgia, Francja 2013, 96 min., reż. Nils Tavernier, występują: Jacques Gamblin, Alexandra Lamy, Fabien Héraud, Sophie de Furst, Pablo Pauly, Xavier Mathieu, Christelle Cornil, Fred Epaud

Szybcy i wściekli 7

W poprzedniej części, RODZINA (tylko wielkimi literami, tylko wypowiadana z nabożną czcią i kilkadziesiąt razy w filmie) musiała powstrzymać Owena Shawa. Tym razem, w pościg za bohaterami serii ruszy jego groźniejszy i starszy brat (Jason Statham). Ale to dopiero początek, bo we wszystko wmiesza się tajemniczy wojskowy (Kurt Russell), który zażąda uwolnienia genialnego hakera oraz czarnoskóry najemnik (Djimon Hounsou), który nie zawaha się przed zrównaniem z ziemią połowy Los Angeles.

Głupota fabuły dostała chyba kolejne nitro, ale cała opowieść służy przecież tak naprawdę scalaniu jednej nieprawdopodobnej sekwencji akcji z drugą. Zapomnijcie o kłótniach o "Interstellar" - dziś naukowcy spierają się o to, czy sekwencje kaskaderskie z "Szybkich i wściekłych 7" mogłyby wydarzyć się w rzeczywistości. Twórcy twierdzą, że efektów komputerowych prawie tu nie było. Chyba sami będziecie musieli ocenić, na ile są prawdomówni...

Reżyser James Wan ("Piła", "Obecność") rozpędza akcję, wirując obrazem dookoła pomieszczeń. Po kilku pierwszy scenach niespokojna kamera może wywołać zawroty głowy, ale gdy odpalone zostają silniki, a z luf karabinów zaczyna ulatywać dym, nie trzeba już Wanowi podobnych sztuczek. Rozpoczyna się horror na drodze.

Trzeba oddać autorom, że odbili się od dna poprzedniej odsłony serii - żenujące one-linery są tu mniej widoczne i mniej żenujące, a bezsensowna opowieść rozmywa się w tych wszystkich niesamowitych scenach pościgów i strzelanin (poza finałową, która nie jest szczególnie porywająca i już kompletnie przypomina grę komputerową). Na odnotowanie zasługuje też wyjątkowo bezczelna i ciągnąca się przez kilka scen reklama pewnego piwa, ale ona także broni się jako sympatyczna wstawka rodem z kina klasy B albo C.

Chociaż seans "Szybkich i wściekłych 7" wywołuje salwy śmiechu i przywołuje wspomnienia o początku końca "Szklanej pułapki", kiedy to John McClane strącał helikopter przy pomocy hydrantu, to na filmie nie sposób się nudzić, a oglądanie tego rozbuchanego spektaklu sprawia prawdziwą przyjemność. O poziomie filmu i perspektywie, z której się go ocenia, mówi też coś jednak fakt, że za najlepszy i najpiękniejszy moment widzowie niemal zgodnie uznają końcową dedykację dla Paula Walkera.

To nie są "Szybcy i wściekli", o jakich się ścigałem. Do jakości trzech pierwszych części serii tym najnowszym sporo brakuje. Świetny obraz o ściganiu i okazjonalnej zabawie w policjantów i złodziei zmienił się po drodze w rzecz o Niezniszczalnych, których w swojej ekipie nie powstydziłby się Sylvester Stallone. Tyle że więcej prawdziwej przyjemności i samochodowej zabawy było w serialu "Piątka nieustraszonych" (no ale tego Lykana HyperSport - trzeci najdroższy samochód w historii - naprawdę warto zobaczyć!).

Jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę niezły film o ściganiu, niech wygrzebie zeszłoroczne "Need for Speed" i liczy na to, że plotki o powstaniu kolejnej części okażą się prawdziwe. Jeśli ktoś ma ochotę na "Szybkich i wściekłych 7", dostaje "Szybkich i wściekłych 7".

Ocena: 3/6

Zobacz wideo

"Szybcy i wściekli 7", akcji, Japonia, USA 2015, 140 min., reż. James Wan, występują: Vin Diesel, Paul Walker, Jason Statham, Michelle Rodriguez, Jordana Brewster, Tyrese Gibson, Ludacris, Dwayne Johnson

Z jednej krwi

Dorkelowie to członkowie mieszkającej we Francji, dumnej ze swojego stylu życia cygańskiej społeczności. Osiągający właśnie pełnoletniość Jason przygotowuje się jednocześnie do chrztu. Spokój w okolicy zakłóci jednak powrót jego brata, Freda, który wyszedł z więzienia po 15 latach odsiadki. Liczne rodzeństwo nie może dojść między sobą do porozumienia: powinni chronić Jasona, by nie zaczął parać się złodziejskim fachem i prowadził odrobinę uczciwsze życie, czy zachęcać go do pójścia w swoje ślady? Chłopak bardzo chce udowodnić rodzeństwu, że jest tak samo twardy i wybiera się z braćmi na kolejny skok...

Drugi obraz Jeana-Charlesa Hue'a to dramat kryminalny, który tak naprawdę kontynuuje historię opowiedzianą przez niego przed pięcioma laty w "La BM du Seigneur". Francuski reżyser i scenarzysta w swym bliskim filmowi dokumentalnemu debiucie nagrywał naturszczyków, których przygody postanowił teraz kontynuować. Bohaterowie i ich nazwiska pozostały prawdziwe, jednak ich przygody tym razem są w większości fikcyjne. A przynajmniej wypada mieć taką nadzieję.

"Z jednej krwi" rzeczywiście sprawia wrażenie dokumentu i to takiego, w którym szczególnie wiele się nie dzieje, a postaci nie są specjalnie sympatyczne. Dopiero typowo gangsterski finał, w którym pedał gazu - czasem też dosłownie - zostaje mocniej dociśnięty, przynosi trochę emocji i może sprawić, że część widzów bardziej przejmie się losami bohaterów. Samym filmem nie ma co się jednak za bardzo przejmować.

Ocena: 2/6

Zobacz wideo

"Z jednej krwi", dramat, Francja 2014, 94 min., reż. Jean-Charles Hue, występują: Frédéric Dorkel, Michaël Dauber, Moise Dorkel, Christian Milia-Darmezin, Philippe Martin, Jason François

Dom

Kosmici pod przywództwem Kapitana Smeka najechali Ziemię. Jeden z nich, Och, musi jednak uciekać przed swoimi pobratymcami. Słodki przybysz zaprzyjaźnia się z dziewczynką imieniem Tim. Niedobrana para będzie musiała wspólnie uratować nasz świat.

"Dom" to ekranizacja debiutanckiej powieści ilustratora Adama Reksa. "The True Meaning of Smekday" spotkało się w USA z bardzo ciepłym przyjęciem. Najnowszy film DreamWorks zbiera jednak mieszane recenzje.

Amerykańscy krytycy często chwalą i narzekają na te same elementy "Domu" - tak uroczy kosmici na Ziemię podobno jeszcze nie napadali i niektórym zbytnia słodkość filmu przeszkadza. Jedni podkreślają pozytywny przekaz filmu i uważają, że to dobra propozycja dla najmłodszych, a inni piszą, że to pozycja niby udana, ale wtórna i dość męcząca dla rodziców.

Czasami można spotkać też słowa uznania dla Rihanny, ale więcej jest narzekań na nią oraz Jennifer Lopez (użyczają głosów bohaterkom filmu) i nadmiar ich wokalnych popisów, ale to akurat w ogóle nie powinno być sprawą w naszych kinach - "Dom" pojawia się w Polsce w wersji z dubbingiem. A czy oglądając go można poczuć się jak w domu? Tego jeszcze nie wiem.

Zobacz wideo

"Dom", Sci-Fi, przygodowy, animowany, USA 2015, 94 min., reż. Tim Johnson, polski dubbing: Przemysław Stippa, Monika Dryl, Mariusz Czajka, Anna Gajewska, Krzysztof Pluskota

Dystans

Postradziecki oligarcha przetrzymuje w opuszczonej fabryce na Syberii austriackiego artystę (i jego ukochanego kojota). Więzień wynajmuje trzech karłów-telepatów i zleca im wykradzenie tajemniczego Dystansu, dzięki któremu będzie mógł wreszcie opuścić to miejsce.

W drugim filmie hiszpańskiego reżysera i scenarzysty Sergia Caballera ("Finisterrae") nie tylko jego domniemane fetyszyzowanie karłów sugeruje uwielbienie autora dla Davida Lyncha. Twórca bez bicia przyznaje się też do czerpania ze "Stalkera" Tarkowskiego. I tak by tego nie ukrył, bo "Dystans" jest w zamierzeniu jego parodią. Caballero zamierzał zresztą wyśmiać cały nurt slow cinema. Problem w tym, że jego arcydowcip nie jest szczególnie zabawny. Przez to obraz skraca dystans do filmów, które rzekomo wyśmiewa.

Ten seans to 80 minut totalnego absurdu. Jest tu kilka sympatycznych i wcale zabawnych pomysłów jak pochodzący z Japonii, zakochany w kominie kubeł (tak, kubeł!), porozumiewający się ze strażnikiem "więzienia" za pomocą haiku. Jak udało się Caballerowi stworzyć mówiący kubeł? To proste - w "Dystansie" nikt nie otwiera ust. Podobnie jak karły (Michal Lagosz, Alberto Martinez i Jinson Anazco, którzy trzy lata temu wystąpili w naprawdę dobrej "Śnieżce"), wszyscy porozumiewają się ze sobą telepatycznie. Czyli korzystają z dubbingu.

"Dystans" to, przede wszystkim, film dla osób, które uważają, że karły są zabawne (sam znam takich kilka, nie wątpię zatem, że odpowiednia widownia się znajdzie), a karły wykonujące telepatyczne połączenia długodystansowe za pomocą masturbacji i wąchania swoich palców - wyjątkowo zabawne. Jest w tym filmie coś interesującego, ale między innymi ze względu na poziom żartów, odradzam wybranie się na "Dystans". Nie czuję przy tym, że szkodzę w ten sposób twórcy - tak na oko, budżet produkcji wyniósł tyle, że wystarczy, iż jedna osoba kupi bilet, żeby film na siebie zarobił.

Ocena: 1/6

Zobacz wideo

"Dystans", komedia, Hiszpania 2014, 80 min., reż. Sergio Caballero, występują: Michal Lagosz, Alberto Martinez, Jinson Anazco, Roland Olbeter, Vidi Vidal

Więcej o: