Wigilia w Zurychu. Młodziutka prostytutka Mia (Luna Zimić Mijović) marzy już o znalezieniu się w rodzinnym domu, ale to dla niej dzień pracujący. Dozorująca w jej bloku wdowa Maria (Marisa Paredes) - przynajmniej słowami Mii - marzy o porządnym rżnięciu. Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna ma rację. Opuszczony przez najbliższych Rolf pragnie, by Mia przyszła do niego na wieczerzę. Z kolei inna kobieta, będąca w ciąży z drugim dzieckiem, odkrywa, że jej mąż korzysta z usług prostytutek...
Te i jeszcze więcej historii przeplatają się w dramacie Petry Biondiny Volpe, dla której to kinowy debiut. Można rzec, że ostatni, który zgasi światło, jest frajerem, bo wszystkich tu strasznie ciągnie do łóżka. W pierwszej chwili wydawało mi się, że interesującą belgijsko-niemiecko-szwajcarską koprodukcję podsumować będzie można słowami utworu Piotra Bukartyka "Prawo do orgazmu". Że to nieco poważniejsza wersja "To właśnie seksu", ale okazało się, że to raczej nieco bardziej ponura wariacja na temat filmu "To właśnie miłość".
"Ostatni gasi światło" to bardzo szczery film, który nie owija w bawełnę i szanuje widza. Sądzę jednak, że wstrząsający finał jest dość wymuszony, stara się za wszelką cenę poruszyć i robi to, bo dzisiaj mocne zakończenia są w modzie. Zupełnie niepotrzebnie. Wystarczyłoby, gdyby Volpe postanowiła pokazać nam, jacy jesteśmy, kiedy nikt nie patrzy. W końcu, chyba nie ma się czego wstydzić? Może gdyby seks był jednak mniejszym tabu, niektórym bohaterom filmu życie ułożyłoby się nieco lepiej.