"Wędrówka na Zachód" to absolutna klasyka chińskiej literatury. Licząca sobie pół tysiąclecia, fantastyczno-przygodowa alegoryczna opowieść oparta jest po części na historii autentycznej podróży buddyjskiego mnicha Tripitaki i jego niezwykłych towarzyszy.
Film Minga-lianga Tsaia ("Która tam jest godzina?", "Kapryśna chmura") o tym samym tytule ma z nią jednak niewiele wspólnego. Szkoda. Godzinny, "medytacyjny" obraz otwiera parominutowa sekwencja, w której widzimy leżącego i ciężko oddychającego mnicha, a raczej wcielającego się w niego (nie po raz pierwszy) Kanga-Shenga Lee. Pierwsza osoba opuściła pokaz prasowy jeszcze przed jej zakończeniem. Działanie pochopne, ale - z perspektywy czasu - słuszne.
Około półmetka francusko-tajwańskiego pseudodokumentu - nomen omen - dochodzi do zwrotu akcji. Za protagonistą zaczyna podążać niespodziewany uczeń. Wciela się w niego Denis Lavant ("Holy Motors"). I tak żółwim krokiem dwaj panowie przechadzają się francuskimi uliczkami, budząc przy tym mniejsze lub większe zainteresowanie współprzechodniów.
(Prawdopodobny) morał? Też powinniśmy czasem zwolnić i pomedytować. Zalecenia: zamiast na "Wędrówkę na Zachód", samemu wybrać się na spacer.