Miles (Max Irons, "Intruz") i Alistair (Sam Claflin, "Love, Rosie") zaczynają studia na Oxfordzie. Wkrótce dostają zaproszenie do najbardziej elitarnego z elitarnych stowarzyszeń - Klubu Riota. Członkowie dziesięcioosobowego klubu, którego historia powstania zostaje ukazana w świetnym prologu, marzą tylko o jednym: legendarnych i niekończących się hulankach. Przynajmniej dopóki nie skończą studiów i nie będą musieli przejąć władzy w kraju i kierowniczych stanowisk w największych spółkach. Mogą sobie na to wszystko pozwolić dzięki pieniądzom i pozycji przodków. Alistair w Klubie Riota od razu poczuje się jak w domu, Miles będzie mieć mieszane uczucia. Ale czy wielka kasa i poczucie bezkarności mogą nie zdeprawować młodego chłopaka?
Filmowe stowarzyszenie inspirowane jest znanym z organizowania hucznych uczt Bullingdon Club, do którego szeregów należeli w swych oksfordzkich czasach m.in. obecny premier Wielkiej Brytanii, David Cameron czy marszałek sejmu RP, Radosław Sikorski. Dramat reżyserki Lone Scherfig ("Była sobie dziewczyna", "Wilbur chce się zabić") jest z kolei adaptacją luźno inspirowanej prawdziwą historią sztuki teatralnej autorstwa Laury Wade, która sama zaadaptowała swój tekst na potrzeby srebrnego ekranu.
Wade chyba nieco za bardzo trzymała się teatralnych korzeni - najważniejsza, kulminacyjna scena filmu trwa ok. 45 minut - ale "Klub dla wybrańców" to i tak nie lada gratka dla wszystkich widzów, którzy nie poczują się urażeni obserwowaniem zdegenerowanych młodych bogaczy, całymi sobą pokazujących jak bardzo gardzą biedotą i pospólstwem. Spora w tym zasługa całej rzeszy młodych, utalentowanych brytyjskich aktorów - poza ww. grają tu także Douglas Booth ("Noe: wybrany przez Boga"), Ben Schnetzer ("Dumni i wściekli") czy Olly Alexander ("Dziewczyny"). Czasem trudno tych wszystkich chłopców odróżnić, ale to także było założeniem autorów. Okazuje się bowiem, że nie tylko najbiedniejszych, zwykłych ludzi można określać mianem "szarej masy". Tylko że bohaterowie są przekonani o własnej wyjątkowości.
"Klub dla wybrańców" ogląda się jak skrzyżowanie "Szkoły uwodzenia" z "Wilkiem z Wall Street". Z pewnością nie jest to seans dla widzów, którzy łatwo się oburzają. Bohaterowie "Klubu..." nie mają hamulców i nie uznają świętości. Warto jednak potaplać się z nimi w błocie, by móc wziąć potem orzeźwiający prysznic. Albo przekonać się, ile tego błota do nas przylgnie.