Skromna załoga Wikingów pod przewodnictwem młodego, thoropodobnego Asbjorna (Tom Hopper z seriali "Przygody Merlina" i "Piraci") wyrusza złupić mieszkańców Brytanii. Sztorm wyrzuca ich jednak u wybrzeży Szkocji. Okazuje się, że William "Waleczne Serce" Wallace nie był jedynym twardym Szkotem - tutaj to Wikingowie czują się jak zwierzyna łowna. Co prawda, mają kartę przetargową w postaci przypadkowo porwanej córki króla (Charlie Murphy z serialu "Love/Hate"), ale władca Szkocji posyła za nimi swój najlepszy, najdzikszy oddział - Wilcze Stado. Wikingowie znajdą za to nieoczekiwanego sprzymierzeńca w tajemniczym mnichu (Ryan Kwanten, "Nie ma tego złego...", serial "Czysta krew"). Igrzyska śmierci czas zacząć!
Nie ma wątpliwości, że "Saga wikingów" powstała na fali popularności serialu o przygodach skandynawskich wojowników. Scenariusz do obrazu szwajcarskiego reżysera kina akcji klasy B, Claudia Faha, napisali austriaccy autorzy horrorów klasy B. Wyszedł z tego (zagrany po angielsku) film o Wikingach klasy B, przy którym żaden potomek Wikinga palców nie maczał.
Mniejsza o poprawność historyczną czy dokładność odwzorowania kostiumów - nie jestem specjalistą, ale wszystkie szczegóły są tu nader wątpliwe - po Wikingach można by się spodziewać większej bezwzględności. Tymczasem bohaterom "Sagi..." daleko do Leonidasa i okrzyków o wieczerzaniu w piekle, oni wolą pozastawiać na wrogów pułapki wzorem Kevina samego w domu (swoją drogą, wpadnięcie w niektóre owocuje wcale efektownymi zgonami) lub, najchętniej, zastosować strategiczny odwrót.
"Saga wikingów" to kolejna fantazja o historycznej krainie w stylu "Pompejów", w której wrogi wojownik tradycyjnie zakochuje się w córce władcy i niech się dzieje wola nieba... W żadnym wypadku, nie jest to film zły. To film, w czasie oglądania którego widz zastanawia się, czemu to robi, skoro mógłby w tym czasie robić tysiąc innych rzeczy. A to chyba źle.