Kraina jutra ***

Defekt motyla.

Film znacznie bardziej skomplikowany, niż zapowiadały to zwiastuny i znacznie mniej skomplikowany, niż chciałby i powinien być. "Kraina jutra" to zarazem najbardziej i najmniej ambitny zawód tego roku. Ale (nie) po kolei.

Historia zapowiada się niesamowicie ciekawie i niezwykle skomplikowanie, po czym okazuje się, że fabuły tu jak na lekarstwo. Lepiej nie zdradzać więc zbyt wiele. Napiszę tylko, że Casey Newton (Britt Robertson, "Pierwszy raz") to krnąbrna, bardzo inteligentna nastolatka, której pewnego dnia ktoś podrzuca tajemniczą przypinkę, umożliwiającą wizytę w tytułowym świecie przyszłości. Casey jest urzeczona, ale szybko okazuje się, że zarówno Krainie jutra jak i naszej Krainie dzisiaj grozi zagłada. Jak zawsze w takich sytuacjach, bohaterka okazuje się potencjalną zbawicielką. W ślad za nią prędko ruszają czarne charaktery. Casey znajduje sprzymierzeńców w postaci rozgoryczonego naukowca, Franka (George Clooney) i małej, ale niebezpiecznej niczym Hit-Girl z "Kick-Assa" Atheny (Raffey Cassidy, "Królewna Śnieżka i Łowca").

Przez pierwsze pół godziny film wprowadza nas w swoją rzeczywistość (a właściwie: w swe rzeczywistości). Widz powoli zbiera strzępki informacji, ale wcale nie znaczy to, że jest nudno. Gdy akcja się rozpędza, snucie opowieści zastąpione zostaje przez mniej lub bardziej na siłę wtłoczone walki i pościgi (niektóre całkiem efektowne i z nieźle opracowaną choreografią). Powoli zaczyna jednak brakować powietrza oraz idei, a to o wielkich ideach opowiada film. Jest gorzej, ale nadal nieźle. Niestety, trzeci akt to kompletna katastrofa. Finałowe pojedynki są niesatysfakcjonujące, niespodzianki spodziewane, wzruszający moment zbyt rozwleczony, a imponująco zapowiadająca się historia okazuje się czymś, co widzieliśmy już setki razy.

Reżyser i współscenarzysta Brad Bird był tak bardzo zaangażowany w projekt (oparty na... jednym ze światów Disneylandu, który z kolei powstał na Florydzie w miejscu, gdzie starzejący się Walt Disney chciał wcześniej wybudować podobne do filmowego miasto uczonych i wizjonerów) i ma na koncie tyle udanych produkcji ("Iniemamocni", "Ratatuj", "Mission: Impossible - Ghost Protocol"), że podejrzenia o sabotaż spadły na coraz bardziej znienawidzonego przez kinomanów Damona Lindelofa ("Lost - zagubieni", "Kowboje i obcy", "Prometeusz"), który w zaawansowanej fazie dołączył do pisania scenariusza. Lindelof uważany jest za filmowego anty-Midasa i "Kraina jutra" może być ukoronowaniem jego statusu.

Początkowo film miał mieć troje głównych bohaterów - Casey, George'a i Athenę - ale okazało się, że nawet usuwając nieco w cień dwoje ostatnich, ta familijna przygoda science fiction trwa ponad dwie godziny. Trzeba było ciąć dalej. Dlaczego Casey i jej braciszek (Pierce Gagnon, "Gdybym tylko tu był") mają tylko ojca (w tej roli piosenkarz country Tim McGraw)? Widzowie będą pewnie tłumaczyć sobie, że - jak to w filmach Disneya - co najmniej jedno z rodziców nie żyje. Niespodzianka: matkę zagrała Judy Greer, przewidziany był też wujek oraz jego dzieci, ale ich także trzeba było wyciąć ze strachu przed rozbuchaniem filmu do 180 minut.

W "Krainie..." przeszkadzać mogą też zbytnia brutalność, naprawdę niepokojący wątek miłosny między młodą a dorosłą postacią, a także... polski dubbing (w kinach spotkać można także wersję z napisami), który sprawia, że całość jeszcze bardziej sprawia wrażenie najbardziej wysokobudżetowej produkcji w historii Disney Channel.

"Kraina jutra" nie jest jednak filmem złym. Imponuje wizualnym przepychem i fajnymi pomysłami (np. piętrowe baseny przyszłości), nietypowo dobraną, znakomitą obsadą - na ekranie pojawia się jeszcze m.in. Hugh Laurie, ale najlepiej spisuje się mała Cassidy, choć bardzo przyjemnie patrzy się też na śliczną Robertson, która... w wieku 25 lat gra 15-latkę (kostiumograf robi co może, żeby zamaskować ten fakt młodzieżowymi, workowatymi ubraniami, ale to syzyfowa praca) - czy śmiałymi ideami (Juliusz Verne i Thomas Edison wśród założycieli tajnego stowarzyszenia najtęższych umysłów świata, a Wieża Eiffla jako ich cudowny, imponujący wynalazek...).

"Kraina jutra" ma bardzo naiwne, ale niewarte wyśmiania przesłanie: Ziemia umiera i świat schodzi na psy, bo karmimy się negatywną energią i nie wierzymy w to, że może być lepiej. Następuje reakcja łańcuchowa. Jeśli tylko wszyscy staniemy się dobrzy i optymistyczni (pff, żaden kłopot!), ruch skrzydełka każdego pozytywnego motyla może wywołać na drugim końcu globu tęczę zamiast tsunami. Defekt przekujemy w pozytywny efekt. Wystarczy się zmienić, zanim będzie za późno. Nietrudno machnąć na ten morał ręką i popukać się w czoło. Tylko co, jeśli to prawda?

Ocena: 3/6

Zobacz wideo

"Kraina Jutra", Sci-Fi, USA 2015, 130 min., reż. Brad Bird, występują: George Clooney, Britt Robertson, Hugh Laurie

Więcej o: