Od kilku lat jego studio produkcyjne American Zoetrope, mające już na swoim koncie takie przeboje, jak dwie części "Ojca chrzestnego", "Czas Apokalipsy" czy wczesne filmy George'a Lucasa, zmagało się ze sporymi problemami natury finansowej. Długi sięgały ponoć kilkudziesięciu milionów dolarów, zatem "Drakula" stanowił dla niego swego rodzaju być albo nie być. Niewiele zresztą brakowało, by ten jeden z najbardziej kultowych filmów lat 90. oglądany był na całym świecie nie na wielkim, a... małym ekranie. Początkowo bowiem ekranizacja powieści Brama Stokera pomyślana była jako produkcja telewizyjna. Do czasu kiedy scenariusz autorstwa Jamesa V. Harta trafił w ręce Coppoli. A stało się tak ponoć za sprawą Winony Ryder, która później wcieliła się w postać Miny, choć mocną kontrkandydatką do samego końca miała być rzekomo Drew Barrymore.
Casting do filmu Coppoli obrósł legendą, gdyż do każdej z głównych postaci przymierzane było całe grono doborowych aktorów i aktorek, którymi obdzielić można by pewnie niejeden sezon w Hollywood. Wystarczy spojrzeć na tytułowego hrabiego Drakulę, mogącego mieć twarz Antonio Banderasa, Nicolasa Cage'a, Viggo Mortensena, Hugh Granta czy nawet Stinga. Ostatecznie z postacią najsłynniejszego wampira w dziejach, ku rozpaczy wspomnianej Winony Ryder (prywatnie ponoć się z Oldmanem nie znoszą), zmierzył się Gary Oldman, a partnerują mu Anthony Hopkins i Keanu Reeves. Aktorzy będący wtedy na zupełnie innych etapach swojej kariery.
O ile Hopkins był już uznaną marką, a publiczność dopiero co kojarzyła go z rolą psychopatycznego doktora Hannibala Lectera (z "Milczenia owiec" Jonathana Demme'a), o tyle zarówno Reeves, jak i Oldman dopiero budowali swą pozycję. Patrząc na ich bogate i różnorodne kariery z dzisiejszej perspektywy, ciekawe jest to, że żaden z nich nie ograniczył się li tylko do pracy aktorskiej, ale spróbował swoich sił po drugiej stronie kamery. Kto wie, czy palców w tym nie maczał właśnie Coppola. Reżyserskie rzemiosło najlepiej z całej trójki przyswoił Oldman, którego debiut "Nic doustnie" z 1997 roku pokazywany był w konkursie głównym festiwalu w Cannes. I po niespełna 20 latach milczenia wygląda na to, że światło dzienne ujrzy jego kolejny projekt w tym charakterze. "Flying Horse", którego premiera zapowiedziana jest na 2016 rok, przedstawiać ma historię pioniera fotografii i wynalazcy Eadwearda Muybridge'a (w tę rolę wcieli się Ralph Fiennes), a tytuł nawiązuje do słynnego zdjęcia uznanego za jedną z najważniejszych fotografii w historii.
Aktorzy, próbujący później swoich sił w reżyserskim fachu, niemal zawsze podkreślają, jak wiele nauczyli się od twórców, z którymi mieli okazję współpracować. Kto jak kto, ale Coppola może robić tu za modelowy przykład. Począwszy od lat 60. aż po dziś dzień to jeden z najważniejszych twórców kina amerykańskiego. Laureat pięciu Oscarów, którego kolejne filmy wymieniane są przez wielu jako największe osiągnięcia poszczególnych gatunków. Wystarczy wspomnieć chociażby trylogię "Ojca chrzestnego", "Czas Apokalipsy" czy fenomenalną "Rozmowę". Coppola to twórca tyleż utalentowany, co jak przystało na największych, niezdyscyplinowany. Notorycznie przedłużający okres zdjęciowy i mający za nic ograniczenia budżetowe. Byłby pewnie sennym koszmarem producentów, gdyby nie to, że swoje filmy produkuje sam.
Jest jednak druga strona medalu. Dba on o najdrobniejszy szczegół swoich dzieł, bardzo dużą wagę przywiązując zwłaszcza do należytego oddania realiów, w jakich dany film się rozgrywa. Jedna z anegdot z planu "Drakuli" głosi, że kostiumografom, zamiast określonych wytycznych, kazał przynieść najdziwniejsze projekty, jakie tylko wpadną im do głowy. A najlepiej takie, które są połączeniem wiedzy o epoce z ich sennymi koszmarami. Według innej sam przygotował animację złożoną z własnych odręcznych rysunków, przeplatanych kadrami z francuskiej wersji "Pięknej i bestii" Jeana Cocteau i reprodukcjami obrazów Gustava Klimta, by uzmysłowić scenografom, o oddanie jakiej atmosfery dokładnie mu chodzi.
Nawet w dobie stosowanych na potęgę komputerowych efektów specjalnych i technologii CGI, tradycyjnie, można by rzec analogowo, zrealizowany "Drakula" imponuje rozmachem i w niezwykle plastyczny sposób wykreowanym światem przedstawionym. Stanowiąc tym samym najlepszy dowód na to, że w kinie wyobraźnia twórcy jest nie do przecenienia. Choć jeśli już się uprzeć i przekładać ją na konkretne liczby, to w tym wypadku warta była grubo ponad 200 milionów dolarów, bo tyle do dnia dzisiejszego zarobił film Coppoli. A licznik wciąż bije. Przed największymi klasykami lat 90. dzisiaj niełatwe zadanie. Powtórne projekcje to prawdziwa próba czasu i nierzadko bolesna weryfikacja. Podczas gdy niektóre z nich nieuchronnie się starzeją, film Francisa Forda Coppoli wciąż pozostaje żywy. To zresztą chyba jedno z ulubionych słów hrabiego Drakuli.