Jurassic World *****

Wielkie ponowne otwarcie.

Minęły 22 lata od wydarzeń z "Jurassic Park" (zapomnijmy o dwóch kontynuacjach, bo nie umywają się ani do oryginału, ani do najnowszej odsłony serii). Współcześnie, park prosperuje znakomicie i przyciąga niezliczone rzesze turystów. Bracia Zach (Nick Robinson, "Królowie lata") i Gray (Ty Simpkins, "Naznaczony") wybierają się w odwiedziny do szefującej Jurajskiemu Światu ciotki, Claire (Bryce Dallas Howard, "Osada"). Gray jest dinozaurami absolutnie zachwycony, znudzonego i nieco starszego Zacha interesują raczej dziewczyny i ekran własnego smartfona.

Zarządzająca placówką - a przynajmniej tak jej się wydaje - Claire ma świadomość, że ludzie powoli tracą zainteresowanie, bo w dzisiejszych czasach potrzebują coraz mocniejszych bodźców (to także interesujący przytyk do zasady, którą kieruje się branża filmowa). Dlatego co jakiś czas trzeba dać im nową atrakcję. I właśnie po to powstał Indominus rex - nowa, genetyczna krzyżówka, która już wkrótce wyrwie okrzyki przerażenia z gardeł zwiedzających. I to całkiem dosłownie...

Gdy morderczy dinozaur wymknie się spod kontroli, ratunku trzeba będzie szukać u trenującego velociraptory marine, Owena (Chris Pratt). W tym momencie na scenę wjeżdża jeszcze dziesięć innych wątków, w tym kluczowy dla historii i mocno naciągany pomysł, jakoby wojsko planowało użyć tresowanych dinozaurów jako żołnierzy przyszłości, ale wystarczająca część fabuły trzyma się kupy, a do tego film ogląda się na tyle przyjemnie, że można przyjąć to wszystko za dobrą monetę.

Największym osiągnięciem "Jurassic World" jest zrekonstruowanie magii oryginału. Choć "Park Jurajski" pozostaje niedoścignionym wzorem, to "World" stąpa mu po ogonie i drapie szponami po plecach. Jak udało się osiągnąć ten czar? To złożona kwestia.

Po pierwsze, pod względem konstrukcji filmu, "Jurassic World" bardzo mocno przypomina klasyka Stevena Spielberga, który w roli producenta blisko współpracował z twórcami przy najnowszej odsłonie. Dla dzieci, które nie widziały dzieła z 1993 r., właśnie to może być oryginalny "Park Jurajski". Po drugie, muzyka Michaela Giacchina stanowi skrzyżowanie świetnego, świeżego tematu z dobrze nam znanym, cudownym motywem Johna Williamsa. Gdy ów miks przygrywa widzom podczas oglądania parku z lotu pterodaktyla (chociaż dinozaury z "Jurassic Park" pozostają wizualnie niedoścignione, to "Jurassic World" wygląda naprawdę pięknie, zwłaszcza w IMAX), znów czujemy się jak małe dzieci, na nowo przeżywające piękną, egzotyczną przygodę. Po trzecie, "Jurassic World" udaje się to, co ponad dwie dekady temu udało się "Parkowi", a dziś zdarza się coraz rzadziej - jakimś cudem film otrzymał ograniczenie wiekowe od lat 13, choć jest naprawdę mocny i brutalny. Paskudnych śmierci anonimowych cywilów i mniej anonimowych postaci nie zliczycie, a zdarzają się też momenty, gdy robi się dość gęsto od krwi.

Reżyserowi Colinowi Trevorrowowi, któremu studio odważnie powierzyło stery superprodukcji za 150 mln dol., choć wcześniej zrealizował tylko w miarę udany film niezależny o miłości i podróżach w czasie "Na własne ryzyko" (budżet: 750 tys. dol.), udało się także zmieścić w "Jurassic World" mnóstwo udanych, mniej lub bardziej zauważalnych hołdów i nawiązań do "Parku Jurajskiego" (oraz sporo niezbyt boleśnie - a to ostatnio rzadkość - lokowanych produktów). Wrażliwość twórcy kina niezależnego jest szczególnie widoczna w zwykłych rozmowach między bohaterami. Postacią żywcem przeniesioną z takiej produkcji jest jeden z najbardziej sympatycznych drugoplanowych bohaterów, informatyk Lowery (Jake Johnson, "Udając gliniarzy").

W "Jurassic World" największą frajdę sprawia jednak oglądanie w pełni sprawnego parku rozrywki. Jurajski Świat jest piękny i nie wierzę, że większość widzów nie będzie po seansie trzymać kciuków za to, by takie miejsce naprawdę powstało. Nawet mimo jatki, która musiała się tam przecież rozegrać i w końcu się rozegrała.

Na film, w którym widocznych jest również mnóstwo ukłonów kierowanych w stronę innych filmów Spielberga, a także "Ptaków" czy nawet "Obcego" i "Predatora", słychać donośne narzekania ze względu na jego konserwatywną wymowę: Owen to tradycyjny macho, który musi naprostować błądzącą bez niego karierowiczkę Claire. Mocna maskulinizacja "Jurassic World" jest niezaprzeczalna, ale skoro kino coraz częściej przechodzi na stronę kobiet (pamiętacie ostatniego "Mad Maksa" ?) i robi wszystko, by je zadowolić, mężczyźni mogą chyba jeszcze od czasu do czasu pozwolić sobie na staroświecką macho-rozrywkę (trzeba jednak przyznać, że jedna scena, przebiegająca w myśl kampanii "Zdążyłam zrobić karierę, zdążyłam stworzyć genetycznie modyfikowanego dinozaura, nie zdążyłam zostać mamą", w obliczu ostatniej medialnej burzy, wypada arcyzabawnie)?

Na koniec, warto zwrócić uwagę na "czynnik Chrisa Pratta". Aktor zdążył już zostać Hanem Solo nowej generacji dzięki roli w "Strażnikach Galaktyki", a teraz odrobinę pozuje na Indianę Jonesa (Spielbergu, Lucasie, to naprawdę jest dobry pomysł!) w "Jurassic World". Wygląda na to, że Pratt to aktor, do którego należy się udać, by ożywić wielkie marki z przeszłości. Nie miałbym nic przeciwko, by zobaczyć go także w nowych "Pogromcach duchów", "Facetach w czerni", "Akademii policyjnej", a także "Spider-Manie","Transformerach", czy - sam nie wierzę, że to piszę - "Szklanej pułapce".

Ocena: 5/6

Zobacz wideo

"Jurassic World", przygodowy, sci-fi, USA 2015, 125 min., reż. Colin Trevorrow, występują: Chris Pratt, Bryce Dallas Howard, Vincent D'Onofrio, Judy Greer, Jake Johnson, Nick Robinson, Lauren Lapkus, Katie McGrath, Ty Simpkins, BD Wong, Irrfan Khan, Brian Tee, Omar Sy, Eddie J. Fernandez, Andy Buckley

Więcej o: