48 rok p.n.e. Huo An (Jackie Chan) dowodzi elitarnym oddziałem, strzegącym spokoju na jedwabnym szlaku - słynnej ścieżce handlowej, łączącej Chiny z Europą. Wrobiony w przemyt i zesłany na prowincję, musi bronić swojego nowego przyczółku przed oddziałem rzymskich legionistów z Lucjuszem (John Cusack) na czele. Jeszcze nie wie, że będzie musiał połączyć siły z nowym wrogiem, gdy na horyzoncie pojawi się prawdziwe zagrożenie - ścigający uciekinierów z Rzymu bezwzględny generał Tyberiusz (Adrien Brody).
"Wojna imperiów" to jedna z najdroższych produkcji w historii chińskiej kinematografii (choć tak się jakoś składa, że ostatnio podobne stwierdzenia słyszymy co chwilę). W tamtejszych kinach ten (a)historyczny film akcji Daniela Lee ("14 ostrzy", "Podstępna gra") spisał się bardzo dobrze, więc teraz twórcy liczą na zarobienie paru yuanów za granicą.
Pierwsze recenzje są mocno zróżnicowane. Podobno aktorzy spisują się dobrze, 61-letni Chan już dawno nie miał tak przyzwoitej roli, a tempo filmu jest świetne, nawet gdy na ekranie nie toczy się akurat żadna wielka bitwa, ale pojawiają się też narzekania na płaskie charakterologicznie postaci i chińskocentryczną, imperialną wymowę filmu, która będzie przeszkadzać każdemu, kto zgrzyta zębami, gdy w amerykańskim kinie na pierwszym planie dumnie powiewa flaga walecznych USA.
Ile dobrego wynika z "Wojny imperiów" (w wersji amerykańskiej "Smoczego ostrza" a w dosłownym tłumaczeniu "Niebiańskiego generała, heroicznej armii"), przekonamy się wkrótce. Film wchodzi do polskich kin bez pokazu prasowego.