Niezwykle oryginalna, wdzięczna, pełna niesamowitych pomysłów i rozkosznie czarnego humoru kreskówka. "Nieme kino" właściwie, obywające się niemal bez dialogów i wymagające od widza pewnego wysiłku interpretacyjnego: bardzo w sumie odświeżające doświadczenie po słodkich i oczywistych bajeczkach Disneya.
Bohaterem filmu jest osierocony chłopiec Champion, mieszkający z babcią Souzą oraz psem o imieniu Bruno. Gdy babcia odkrywa sekretną pasję chłopca, jaką jest kolarstwo, kupuje mu rower, a następnie poddaje ostremu treningowi, szykując go do udziału w Tour de France (imię Champion zobowiązuje). Po kilku latach morderczych przygotowań z małego, okrągłego chłopca wyrasta smukły młodzieniec o monstrualnie rozrośniętych łydkach, który może już stanąć do tego słynnego wyścigu kolarskiego. Jednak w trakcie zawodów Champion zostaje uprowadzony przez tajemniczych mafiozów, a następnie, na pokładzie transatlantyckiego statku, przetransportowany do wielkiego miasta Belleville (zaokrąglona Statua Wolności oraz ilość grubasów na ulicach wskazywałyby na Nowy Jork, ale wiele ma też z Montrealu). Babcia Souza oraz wierny pies Bruno wyruszają na jego poszukiwania, w czym nieocenioną pomocą będą im służyć trzy ekstrawaganckie staruszki (nie wiem tylko czemu takie wiedźmowate?), znane przed laty jako śpiewające trio z Belleville.
Intryga zatem jak z czarnego kryminału, ale jest tu również - gdyby trzymać się sztanc gatunkowych - sporo dość przewrotnie potraktowanego kina familijnego: dawno nie widziałem na ekranie tak dziwacznej, ale zarazem urzekającej rodzinki, z pozornie szorstką, ale skrycie czułą i intuicyjnie odgadującą pragnienia nieśmiałego wnuczka babcią Souzą na czele. Widza przyzwyczajonego do schludnej kreski Disneya kształt plastyczny filmu może nieco zaskoczyć: nie jest on "ładny", w potocznym znaczeniu tego słowa (wszystko jest tu karykaturalnie przerysowane i groteskowo wyolbrzymione), ale oswoić się z nim łatwo. Chomet ma też niezwykłą wyobraźnię fabularną, którą można też nazwać "swawolną fantazją": dzięki niej film jest kompletnie nieprzewidywalny, nie wiadomo, co się w nim zdarzy za 5 minut, a mimo to trzyma w napięciu. Mnóstwo jest też w nim inteligentnych pomysłów - tak rysunkowych, jak sytuacyjnych - oraz makabrycznie śmiesznych dowcipów (chwilami przypomina się "Delikatessen"). Ale przede wszystkim film nie stara się przypodobać widzowi (co mi się właśnie bardzo podoba), robi wrażenie, jakby jego autorowi niespecjalnie zależało na tym, aby go polubić. "Chcecie, to kupcie mój świat, nie chcecie - nie kupujcie" - zdaje się mówić. Ja kupuję.