"Mission: Impossible" to bardzo nietypowa kinowa seria. Blockbuster, którego dzisiejszej popularności i bicia kolejnych kasowych rekordów jeszcze niedawno nikt się nie spodziewał. W czasach, w których wielkie wytwórnie najchętniej wypuszczałyby rocznie po dwa odcinki swych najbardziej dochodowych cyklów, piąta odsłona "M:I" pojawia się dopiero 20 lat od premiery pierwszego filmu.
Przeczytaj recenzję "Mission: Impossible: Rogue Nation" >>
Co zdarza się równie rzadko i jest być może jeszcze bardziej dziwne, poziom kinowego serialu "Mission: Impossible" bez przerwy rośnie. Do tej pory za najlepszą uważana była poprzednia część, "Ghost Protocol", która przyniosła też zdecydowanie najlepszy wynik finansowy w historii serii. "Rogue Nation" jest nie tylko jeszcze lepszy jakościowo, ale najpewniej zapisze się też jako największy kasowy sukces spośród wszystkich części.
O Tomie Cruise'ie można mówić różne rzeczy (chociaż czasem mówi się, że nie można - powtórkowe emisje jednego z odcinków "South Park" miały zostać zawieszony po interwencji i szantażu wściekłego Cruise'a, który na żarty ze scjentologii pozwolić sobie nie zamierzał), zwłaszcza w kontekście jego scjentologicznej działalności i choć nawet niektóre znane publiczne postaci nawołują w USA do bojkotu jego filmów, to Cruise - mimo 53 lat na karku - nadal pozostaje jedną z najważniejszych postaci w Hollywood i ukochaną gwiazdą kina akcji. A "M:I" jest marką, której nie zaszkodzi już nikt. Widzowie za bardzo chcą ją oglądać.
W ostatnim czasie, Cruise nie miał wcale najlepszej passy. Filmy, które nakręcił od czasu trzeciej i czwartej części "Mission: Impossible", nie zarobiły kosmicznych sum. Amerykańscy recenzenci bardzo żałowali, że mało kto poszedł obejrzeć znakomite "Na skraju jutra" (prawda jest taka, że mało kto obejrzał ten film w Stanach - podsumowując przychody ze świata, to jeden z bardziej kasowych obrazów w karierze Cruise'a). Wszystko wraca jednak na swoje miejsce dzięki "Rogue Nation", które w weekend debiutu zarobiło w USA ponad dwa razy więcej od poprzedniego najlepszego weekendu otwarcia aktora - poprzedniej części "Mission: Impossible".
"Ghost Protocol" powszechnie uważany był za najznakomitszą odsłonę serii. "Rogue Nation" jest jeszcze doskonalsze i zbiera jeszcze lepsze recenzje. Kinomani też wydają się podekscytowani i gromko deklarują chęć zobaczenia filmu w kinie. Wszystko wskazuje na to, że "Rogue Nation" stanie się najbardziej dochodowym filmem w karierze Cruise'a, wyprzedzając kolejno... "Mission: Impossible 4", Wojnę światów", "Mission: Impossible 2", "Mission: Impossible", "Ostatniego samuraja", "Mission: Impossible 3", "Na skraju jutra", "Top Gun" i "Rain Mana" (gdyby jednak wziąć poprawkę na inflację, niekwestionowanym królem tabeli byłby "Top Gun").
Nazwisko Cruise'a już dawno przestało gwarantować szczyty box office'u. Niespodziewanie, zapewniać je zaczął tytuł "Mission: Impossible". Jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, że jedyna seria, z którą w swej karierze związał się Tom Cruise, stanie się aż tak ważna. To jego dziecko i to Cruise decyduje niemal o wszystkim, co dzieje się dookoła jego remake'u dawnego serialu telewizyjnego (o którym mało kto już dziś pewnie pamięta).
Pierwsza "M:I" po 20 latach kojarzona jest przede wszystkim ze słynnym tematem muzycznym (swoje początki także mającym w serialu) i niemożliwą misją, podczas której podwieszony na linach Ethan Hunt - jak w filmie nazywa się Cruise, choć wszyscy i tak używają jego prawdziwego nazwiska - unikał laserowych wiązek. Druga część powstała cztery lata później, a trzecia dopiero po kolejnych sześciu latach. To dowód na to, że nakręcono je tylko dlatego, że chciał tego Cruise - nikomu innemu w Hollywood bardzo się do tego nie spieszyło.
Gwiazdor jest bardzo ważną postacią na planie każdego swojego filmu, ale w przypadku "M:I", do której ma też prawa, nikt nie stoi ponad nim. To Cruise dobiera sobie kolejnych reżyserów i scenarzystów oraz partnerów na planie. I z każdym kolejnym filmem robi to coraz lepiej (np. szerzej nieznana Rebecca Ferguson okazuje się w "Rogue Nation" strzałem w dziesiątkę!).
Co ciekawe, żaden reżyser nie dostąpił zaszczytu nakręcenia dwóch odsłon "M:I". Reżyserowali je Brian De Palma, John Woo, J.J. Abrams i Brad Bird. Najnowszą część zrobił zdecydowanie najmniej doświadczony w tym gronie Christopher McQuarrie, który miał też największą swobodę przy pisaniu scenariusza i robił to przez dłuższy czas samodzielnie. McQuarrie znany jest przede wszystkim ze swojego scenariusza do "Podejrzanych", ale dla Cruise'a pisał także "Walkirię" czy "Na skraju jutra". Wyreżyserował także "Jacka Reachera", który był dla niego drugim filmem na reżyserskim stołku i punktem, w którym rozpoczęła się jego przyjaźń z Cruise'em.
McQuarrie nie kryje, że podziwia wiedzę aktora i w pracy wielokrotnie korzystał z jego rad. To Cruise nauczył go m.in. jak obchodzić się z cenzorami, żeby film można było pokazać jak najmłodszym widzom: można nagrywać sceny bardzo brutalne, ale trzeba robić to tak, żeby - w razie obiekcji - dało się je w odpowiednim momencie uciąć, jak najmniej przy tym tracąc. Najważniejsze, to nie filmować krwi na planie - nietrudno dodaje się ją w postprodukcji, a przyznający ograniczenia wiekowe są na nią szczególnie wrażliwi, więc łatwo dopasować potem jej ilość do ich wrażliwości.
Cruise i McQuarrie zrobili wspólnie tak dobrą "Mission: Impossible", że po raz pierwszy pojawiają się nawoływania, aby Cruise pozwolił temu samemu człowiekowi zrobić także kolejną część (będącą już w fazie zaawansowanego planowania). Również mi wydaje się to najrozsądniejszą opcją, choć równie ciekawy mógłby być... debiut reżyserski Cruise'a.
W czasach, gdy aktorzy tak ochoczo kręcą swoje filmy, jedna z największych gwiazd Ameryki mogłaby również się o to pokusić. Zwłaszcza że i tak na planie "M:I" pełni co najmniej rolę asystenta reżysera. Być może Cruise i McQuarrie, tak dobrze rozumiejący kino akcji i wspólnie planujący niesamowite kaskaderskie sztuczki, stworzą nierozerwalny tandem - McQuarrie dołączył już do zespołu, głowiącego się nad scenariuszem "Top Gun 2".
Na razie pewne wydaje się jednak, że Cruise i spółka przestaną lekceważyć biznesowy model Hollywood i wreszcie zaczną grać zgodnie z jego regułami. Kolejne części 19. najbardziej kasowej serii w historii branży zaczną pojawiać się w kinach w ostępie kilkunastu miesięcy, a nie, jak dotąd, co parę lat. Dopóki Tom Cruise jest jeszcze w stanie swobodnie zwisać z samolotowego włazu, a filmy będą tak doskonałe jak "Rogue Nation", wypada temu tylko przyklasnąć i czekać na kolejne niemożliwe misje.