Marie (Ane Dahl Torp, "Kolor mleka") jest naukowcem, pracującym dla Norweskiego Instytutu Miar i Wag. Kobieta ma zastąpić swego ciężko chorego ojca na paryskiej konferencji, dotyczącej udoskonalenia standaryzowanego modelu jednego kilograma. Marie dostaje pod opiekę norweski kilogram, który jest w jej środowisku Świętym Graalem.
Cały świat głównej bohaterki jest zresztą doskonale uporządkowany, wymierzony i nie ma w nim miejsca na chaos ani spontaniczność. Ale czy na pewno? Przecież życie osobiste Marie to kompletna katastrofa! Może poszukiwanie idealnego kilograma okaże się tak naprawdę okazją na rozpoczęcie prawdziwego życia?
"1001 gramów" jest filmem świetnym przede wszystkim z dwóch powodów: rozgrywa się w oryginalnym, raczej obcym typowemu widzowi środowisku, dzięki czemu chłonie się ów świat z zachwytem i zaciekawieniem, ale przede wszystkim obraz reżysera i scenarzysty Benta Hamera ("Historie kuchenne", "Factotum") składa się z absolutnie zachwycających kadrów. Są one tak przepięknie skomponowane, jak gdyby Norweg myślał o "Odysei kosmicznej" Kubricka i postanowił zrealizować rzecz podobnie zachwycającą wizualnie, ale znacznie skromniejszą. Jego dziełko mogłoby opowiadać o niczym, a i tak oglądałoby się je znakomicie.
Ciepły, uroczy dramat z silnymi, bardzo skandynawskimi akcentami komediowymi i nutką romansu zgarnął mnóstwo nominacji do Amandy (nagrody dla najlepszego norweskiego filmu), ale statuetkę zdobył tylko za scenariusz. "1001 gramów" było też nominowane do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego, ale odpadło w eliminacjach. Warto osobiście wyrobić sobie zdanie, czy słusznie.