Doniesienia z tegorocznego festiwalu filmowego w Gdyni zdominował jeden temat. Temat tragedii, która wydarzyła się kilkanaście godzin przed uroczystą galą zamknięcia. Zmarł wówczas Marcin Wrona, reżyser "Demona", jednego z konkursowych filmów.
Gdynia miała w tym roku dobrą energię. Zadowalający poziom filmów, obchody jubileuszowej edycji festiwalu, radosne spotkania w miasteczku festiwalowym, które narodziło się pomiędzy Teatrem Muzycznym a Gdyńskim Centrum Filmowym, dopisująca pogoda, szumiące morze. Było nam w tym roku w Gdyni wyjątkowo błogo. Aż do soboty, kiedy odszedł jeden z nas.
Tragedie jednoczą. Tak stało się i tym razem. Kiedy wieść o dramatycznym wydarzeniu obiegła uczestników festiwalu, filmowcy, dziennikarze i organizatorzy poczuli się ubożsi. Środowisko filmowe w Polsce nie jest duże. Znamy się wszyscy - jeśli nie "na cześć", to przynajmniej kojarzymy się z twarzy. Częściej niż przyjacielskie czy towarzyskie łączą nas naturalnie układy zawodowe. Mam wrażenie, że w sobotę zdaliśmy jednak test z humanizmu. Wzajemne wsparcie, słowa pocieszenia, wspólne wspominanie reżysera. Gdynia pożegnała Marcina Wronę należycie.
Z poszanowania pamięci po zmarłym uroczysta gala zamknięcia festiwalu miała skróconą formę. Zrezygnowano z części estradowej, nie było czerwonego dywanu. Ograniczono się do wręczenia nagród. Wyniki obrad jury pod przewodnictwem Allana Starskiego zaskoczyły. Długo na ich temat dyskutowano.
Zobacz listę zwycięzców 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni >>
Słowo dyskusja jest w przypadku tegorocznego festiwalu słowem kluczem. Polskie kino AD 2015 nie jest widzom obojętne. Wywołuje emocje: irytuje albo pociąga, zachwyca albo oburza. Albo albo. Pośród konkursowych filmów mało było takich, które przechodziłyby obojętnie. Wyrazistość zaczyna być cechą rozpoznawczą w naszym kinie.
Kinie, które wciąż nie jest doskonałe, wciąż ma wiele rys i pęknięć. Nieustannie największą jego bolączką pozostają scenariusze. Opowiadanie historie cierpią z powodów odrealnienia (szpital w "Moich córkach krowach" Kingi Dębskiej - moim zdaniem najlepszym scenariuszu tegorocznej imprezy), zachowawczości (nowele w "Nowym świecie" Elżbiety Benkowskiej, Łukasza Ostalskiego i Michała Wawrzeckiego) czy uległości wobec konceptów formalnych ("11 minut" Jerzego Skolimowskiego, "Córki Dancingu" Agnieszki Smoczyńskiej). Na 40. edycji gdyńskiej imprezy zabrakło arcydzieła.
Jest za to polskie kino coraz ciekawsze pod względem języka. Młodzi filmowcy z gramatyki filmu układają coraz bardziej autorskie wypowiedzi. Pod tym względem na wydarzenie urasta "Baby Bump" Kuby Czekaja, który miał swoją premierę na prestiżowym festiwalu w Wenecji. Twórca przygląda się w nim tematowi dojrzewania, ale nie na modłę klasycznego filmu z gatunku coming of age. Tutaj dojrzewa ciało, które zaczyna żyć własnym życiem, w oderwaniu od psychiki. Twórcy świetnie udało się pokazać nastoletnie obsesje, opętanie defektami, narastające kompleksy, jak i fakt tego, że wszystko kojarzy się z seksem. "Baby Bump" to moje prywatne Złote Lwy, mimo że film nie brał udziału w konkursie głównym imprezy. Startował w sekcji inne spojrzenie, gdzie wyróżniono go.
W interesujący sposób o dojrzewaniu opowiadała też Agnieszka Smoczyńska. Jej "Córki dancingu" (nagroda za debiut) skupiają się na historii dwóch syren, które poznają rzeczywistość warszawskich dancingów lat 80. XX wieku. Reżyserka korzysta z formuły musicalu, w którym udało jej się zawrzeć mit homerowskich syren, brutalność XIX-wiecznych baśni, słowiańską mitologię, jak i symbol Warszawy - syrenkę. Uzupełniony świetnymi piosenkami Ballad i Romansów film imponuje bezkompromisowością. To kolejny - obok Czekaja - wyraźny debiut polskiego kina.
Debiutami zresztą stał tegoroczny konkurs główny. Spośród osiemnastu filmów konkursowych aż sześć nakręcili debiutanci. Wśród z nich znalazł się Magnus von Horn ze swoim "Intruzem", który jury nagrodziło za scenariusz i reżyserię. To film o problemie wyrażania uczuć, zakorzenionym głęboko w szwedzkiej kulturze. Reżyser pokazuje go na przykładzie nastolatka, który po wyjściu z więzienia próbuje na nowo znaleźć swoje miejsce w społeczności, przez którą jest naznaczony. Polsko-szwedzka koprodukcja (reżyser jest absolwentem łódzkiej filmówki, mieszka w Polsce od 10 lat) miała swoją premierę na światowym festiwalu w Cannes.
Do Gdyni przyjechały filmy także z innych światowych festiwali: z Karlowych Warów - "Chemia" Bartłomieja Prokopowicza, z Toronto - "Demon" Marcina Wrony, z Berlinale - nagrodzone Złotymi Lwami "Body/ciało" Małgorzaty Szumowskiej, z Wenecji - wspomniane już "Baby Bump" Kuby Czekaja i "11 minut" Jerzego Skolimowskiego. Polskie kino zaznacza swoją obecność na najważniejszych tego typu imprezach.
Istotna jest przemiana pokoleniowa, która w naszej kinematografii dokonuje się. Na ekranach oglądamy coraz częściej nieograne twarze (chociaż aktorsko najlepsi byli mistrzowie - niezawodny, nagrodzony przez jury Janusz Gajos w "Body/ciało" i pominięta w werdykcie Małgorzata Zajączkowska za rolę w "Nocy Walpurgi", debiucie Marcina Bortkiewicza), głos zabierają coraz młodsi reżyserzy. Poszerzają oni spektrum tematów, wprowadzają nowe spojrzenie na współczesność ("Moje córki krowy" Kingi Dębskiej) i historię ("Noc Walpurgi" Marcina Bortkiewicza poświęcony dziedzictwu holocaustu czy "Demon" Marcina Wrony, który wywołuje ducha pamięci o Żydach na ziemiach polskich).
Powstające filmy odznaczają się także coraz lepszą stroną techniczną. Kończy się czas, kiedy trzeba było nadstawiać ucho, żeby zrozumieć, co mówią bohaterowie. Nie ulega wątpliwości, że pod kątem montażu, zdjęć, kostiumów czy scenografii tworzymy kino na światowym poziomie. Symbolem tej jakości staje się Agnieszka Glińska, świetna montażystka, która pracuje z filmowcami polskimi i światowymi. W Gdyni nagrodzoną ją za wzorową pracę nad "Intruzem" Magnusa von Horna i konceptualnymi "11 minutami" Jerzego Skolimowskiego.
Czego więc polskiemu kinu wciąż brakuje? Cóż, grzechem, który wciąż jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, pozostaje zachowawczość. Brakuje kina z wyraźnym osądem rzeczywistości, śmiało wyrażającym swoje stanowisko. Podejmująca temat obecności Polaków w Iraku "Karbala" Krzysztofa Łukaszewicza sugeruje, że wysłaliśmy tam żołnierzy nieprzygotowanych, ale nie potępia wyraźnie interwencji na Bliskim Wschodzie koalicjantów. Filmy o emigrantach ("Obce niebo" Dariusza Gajewskiego opowiadające o emigracji Polaków do Szwecji, "Nowy świat" mówiący o losach ludi ze Wschodu w Polsce) są zachowawcze w mówieniu o napięciach na linii autochtoni-imigranci.
Osoby LGBTQ nie dostają prawa głosu ani możliwości realizacji. Kiedy w "Azzamie", jednej z nowel "Nowego świata", pojawia się scena zbliżenia pomiędzy Afgańczykiem i Polakiem, kończy się na gładzeniu po twarzy. Nie zmienia to faktu, że festiwal w Gdyni, który inspiruje się najlepszymi (sekcja inne spojrzenie jest wzorowana na canneńskim un certain regard), powinien czym prędzej wprowadzić na festiwalu nagrodę queerową. Ma ją każda duża impreza (Berlin, Wenecja, Cannes), a w tym roku ta tematyka przewinęła się przez sześć produkcji. Jest więc z czego wybierać.
źródło: Okazje.info