Marcin Wrona. Spotkanie w Toronto. Zapytany o kolejny projekt, opowiedział, że znalazł już materiał na film

Na "Demona" Marcina Wrony podczas kończącego się festiwalu filmowego w Toronto wybrałam się z powodów patriotycznych, ale też dlatego, że z reżyserem poznaliśmy się kilka lat temu na Warszawskim Festiwalu Filmowym, gdzie pokazywał swój świetny "Chrzest" - pisze Magdalena Maksimiuk dla Stopklatka.pl.

Kilka dni temu po raz drugi w życiu poszłam do kina na horror. Jako recenzent filmowy nie powinnam mieć uprzedzeń względem żadnego gatunku filmowego, ale akurat z tym nigdy nie było mi po drodze. Na "Demona" Marcina Wrony podczas kończącego się festiwalu filmowego w Toronto wybrałam się z powodów patriotycznych, ale też dlatego, że z reżyserem poznaliśmy się kilka lat temu na Warszawskim Festiwalu Filmowym, gdzie pokazywał swój świetny "Chrzest".

To był 2010 rok, a ja wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam, że polskie kino wychodzi z marazmu, zakleszczenia między ciężko prowadzonymi dramatami i niedorzecznymi komediami romantycznymi. Oglądałam znakomite kino gatunkowe, choć przełamujące schematy i wymykające się jednoznacznej klasyfikacji.

Film "Chrzest", bez opłat, możesz obejrzeć tu:

Także i przed kilkoma dniami przyszło mi do głowy, że "Demon" nie będzie po prostu kolejnym horrorem, "straszakiem" jakich wiele, które nic nowego nie wnoszą. Z kina wyszłam jednak pełna obaw, zastanawiając się, jak zagraniczna publiczność zareaguje na film, którego akcja dzieje się podczas tradycyjnego polskiego wesela, i w którym twórcy, choć bez rozliczeń, pochylają się nad trudnymi polsko-żydowskimi relacjami.

Następnego dnia okazało się, że moje obawy były całkowicie bezpodstawne. Pojawiły się pierwsze recenzje, a przed salami kinowymi między pokazami, dziennikarze i widzowie polecali sobie nawzajem "ten horror z Polski". Wczesnym popołudniem spotkałam się z Marcinem Wroną na terenie centrum festiwalowego Tiff Bell Lightbox, gdzie usiedliśmy i przy kawie mieliśmy okazję wymienić spostrzeżenia, porozmawiać o filmie.

Zobacz wideo

Marcin był naprawdę niesamowicie podekscytowany perspektywą zaprezentowania swojego filmu szerokiej publiczności, właśnie szykował się do pierwszego pokazu z widzami. Pytał o odbiór na wieczornym seansie prasowym - mogłam tylko przekazać, że sala była maksymalnie wypełniona, a większość siedziała na brzegu kinowych foteli, intensywnie wpatrując się w ekran. Nikt nie wyszedł (co podczas innych pokazów okazuje się nagminne).

40. MFF w Toronto. "Variety": "Świeże piękno polskiego kina na festiwalu" >>

Reżyser był spokojny i skoncentrowany - to nie jego pierwsza wizyta na festiwalu w Toronto. Cierpliwie i szczegółowo odpowiadał na moje pytania o powstanie "Demona", o współpracę ze znakomitymi polskimi aktorami różnych pokoleń, o każdym z nich wypowiadając się w samych superlatywach, zdrabniając imiona współpracowników. Nie mógł nachwalić się grającego główną rolę Itaya Tirana, z szacunkiem i wdzięcznością opowiadając o jego i całej ekipy całkowitym poświęceniu i włożonej ciężkiej pracy.

Długo i rzeczowo mówił też o tle opowiadanej historii, poszukiwaniu idealnej lokalizacji, o swojej fascynacji historią, Izraelem, o festiwalowej promocji "Demona" na Fantastic Fest w Austin, na festiwalu w Sitges, w Gdyni i na Warszawskim Festiwalu Filmowym w październiku. Choćby chciał, nie mógłby dotrzeć wszędzie. Na koniec, spytany o kolejny projekt, opowiedział, że znalazł już materiał na następny projekt gatunkowy. Miał to być kryminał rozgrywający się w jego rodzinnych stronach, temat z pierwszych stron gazet sprzed lat. Potem dopił kawę i poszedł zapowiedzieć publiczności swój film.

Więcej o: