Josh Brolin: Ale to specyficzny uśmiech, który coś ważnego ukrywa. W filmie całą akcję uderzenia w narkotykowy kartel z Meksyku niosą na barkach dwie postaci - moja i Alejandra granego przez Benicio Del Toro. Lubię ich relację, bo jako jedyni są w filmie równi: doskonale wiedzą, że wchodzą w sferę, gdzie nie będzie trzymania się żadnych zasad. Obaj świetnie rozumieją, że chociaż reprezentują prawo i policję, w tym świecie nie ma miejsca na szlachetność. Trzeba zrobić to, co trzeba zrobić. Ale to Matt jest liderem. To on bierze odpowiedzialność. Boi się, to jasne. Ale ten strach ukrywa za uśmiechem.
Na początku lat 70. prezydent Richard Nixon ogłosił wielką "wojnę z narkotykami". Powołano w tym celu mnóstwo urzędów, zatrudniono setki tysięcy osób. Pojawiło się myślenie typowe dla filmów akcji: trzeba złapać tych drani, wsadzić ich wszystkich za kratki, odtrąbić sukces. W rezultacie mieliśmy więcej więźniów niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, na wojnę z narkotykami wydano miliardy, biliony dolarów. A jednocześnie problem narkotyków nie został w najmniejszym stopniu rozwiązany. Zero. A to, co dzieje się teraz w Meksyku i o czym opowiadamy w "Sicario", tylko potwierdza naszą bezradność.
Gdybym to wiedział, pewnie zdobyłbym już pokojową nagrodę Nobla... Z całą pewnością niczego nie załatwi kolejna "wojna" z szefami narkotykowych karteli. Metoda silnej armii po prostu nie działa. Kreuje tylko więcej przemocy, więcej bólu. Wsadzaniem za kratki i zabijaniem nie przywróci się porządku. Być może trzeba pójść znacznie dalej i w jakiejś części zalegalizować narkotykowy biznes. Kiedy masz firmę, jesteś poddawany ciągłej kontroli, musisz działać według pewnych reguł. Ale jeśli tą firmą jest narkotykowy gang, który z założenia zajmuje się tym, co nielegalne, a w dodatku w grę wchodzą naprawdę wielkie pieniądze, żadnych reguł nie ma: ludzie są brutalnie wykorzystywani, zabijani, podporządkowani biznesowym celom.
Oglądałem niedawno znakomity dokument "Cartel Land", w którym meksykańscy farmerzy próbują powiedzieć: stop. Nie liczą na władze, bo wiedzą, że policja jest skorumpowana. Ale własnymi sposobami próbują odzyskać swoje ziemie, swoje miasta, które przejęły gangi narkotykowe. I w pewnym sensie zaczyna im się to udawać. Ale okazuje się, że żaden raj nie następuje, bo ci, którzy mieli przynieść wolność i prawo, tak naprawdę sami dają się skorumpować, zaczynają wykorzystywać władzę do własnych celów. Ludzka natura faktycznie od wieków okazuje się taka sama - jesteśmy chciwi, żądni władzy, lubimy traktować siebie jako lepszych od innych. Dlatego pełna wolność jest złudzeniem. Musimy mieć ograniczenia, bo inaczej już dawno byśmy się pozabijali.
Nie, w ogóle. Kręci mnie coś innego. [Zmienia głos i udaje Ryana Goslinga] Jestem jak Ryan Gosling, uwielbiam kobiety.
Aktorstwo to bardzo specyficzny zawód, w którym większość zależy od innych: od reżyserów, którzy chcą angażować cię filmów, publiczności, która chce oglądać cię na ekranie, kolegów, dzięki którym tworzysz świetny albo marny film. Sam miałem całkiem długi okres w życiu, kiedy nie oferowano mi genialnych ról, prawie w ogóle o mnie zapomniano. Gdyby nie Coenowie, którzy dali mi rolę w "To nie jest kraj dla starych ludzi" prawie dziesięć lat temu, pewnie w ogóle byśmy dzisiaj nie rozmawiali. Nawet największym gwiazdom tylko wydaje się, że mają władzę. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy na usługach innych.
Jeśli odnosisz sukces w Hollywood, nie ma siły, żeby w jakiś sposób to na ciebie nie wpłynęło. Przyjeżdżasz do Cannes i nagle na ulicy ludzie krzyczą na twój widok: "Josh, Josh!". Nie da się choć trochę nie zwariować. Dlatego ciągle trzeba siebie przywoływać do porządku. Schodzić z chmur i twardo stąpać po ziemi.
Mam ogromne szczęście, bo otaczają mnie fantastyczni ludzie. Jak mój hollywoodzki agent, który zaczynał ze mną pracę, gdy miał 24 lata. Teraz ma 40, odniósł wielki sukces, ma w garażu kilka samochodów, którymi nie lubi się chwalić, bo jest tym lekko zażenowany. Niewiarygodne jest to, że ma świetnych klientów, zarabia świetne pieniądze, ale ciągle ma w sobie głód. Chce czegoś więcej, jest pasjonatem zakochanym w kinie. Ma w sobie mnóstwo energii, ale też pokory.
Josh Brolin i Benicio Del Toro w "Sicario" Fot. materiały prasowe
Tak, bo od początku dostałem dar wstydu. Doskonale pamiętam swój pierwszy występ w teatrze. Byłem podekscytowany, miałem ośmiostronicowy monolog. W dzień premiery stanąłem na scenie, wygłosiłem dwie strony tekstu, a potem... kompletnie zapomniałem, co mam mówić dalej. Dziś jestem starszym panem - mógłbym improwizować, coś powtórzyć, kombinować. Ale wtedy byłem całkowicie sparaliżowany. Stoję na scenie, milczę, wszyscy patrzą na mnie. Prawdziwy moment upokorzenia. A jednocześnie najlepsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu.
Bo to był jedyny raz, kiedy pozwoliłem sobie na to, żeby nie być skupiony. Myślałem: nie muszę się przygotowywać, już to umiem. Typowo młodzieńcza, fałszywa pewność siebie. Ten kopniak w tyłek dał mi bardzo dużo, bo nauczył skromności. I to chyba najważniejsza rzecz, jaką przekazałem swoim dzieciom. Oczywiście dziś są dorosłe, mają 27 i 22 lata. Ale przeżyły mnóstwo niełatwych rzeczy, które kazały im na nowo siebie budować. Z pokorą, że jesteśmy omylni, nic nam się w życiu nie należy.
Mają moje poczucie humoru. Ale są mądrzejsi. Mój syn ma niewiarygodny umysł, niedawno wrócił z Bangkoku, gdzie studiował przez trzy lata. Chce pracować w przemyśle elektrycznym, od dziecka miał w sobie naturę bardzo racjonalnego odkrywcy. Z drugiej strony pamiętam, że w szkole najbardziej lubiłem matematykę - uwielbiałem tworzyć algorytmy, rozwiązywać skomplikowane zadania. Może więc mamy więcej wspólnego niż się wydaje.
Córka tak. Jest rewelacyjna. O niebo lepsza niż ja w jej wieku. Bo ma naturalny talent, którego ja nigdy nie miałem. Wszystko, co umiem, ciężko musiałem sobie wypracować.
Dziwnie. To moi bardzo bliscy przyjaciele, dlatego kompletnie nie rozumiem, czemu w ogóle mnie zatrudniają. Spędzamy dużo czasu razem, gadamy o najróżniejszych rzeczach. A potem z głupia frant nagrywają się na sekretarkę: "Hej Josh, właśnie szykujemy nowy film. Może miałbyś ochotę? Oddzwoń". Czytam scenariusz, ciągle nie dowierzam. Ale idę w to, bo wiem, że na planie spotkam ludzi, którzy są jak rodzina. Dzięki temu mogłem zapuścić wąs, zobaczyć się w kręconych włosach, przybrać na wadze i poeksperymentować ze swoim głosem. Sam jestem ciekaw, jaki będzie efekt na ekranie.