Ewę Fröling od piątku będzie można oglądać w "Obcym niebie" Dariusza Gajewskiego. W filmie wciela się w urzędniczkę, która w imię systemu chce odebrać córkę Ulę (Basia Kubiak) polskim rodzicom (nagrodzona za najlepszą rolę kobiecą w Gdyni Agnieszka Grochowska, Bartłomiej Topa) i oddaje rodzicom zastępczym.
Polakom na emigracji kino przygląda się rzadko. Skandynawia to raj? >>
Dla wielu widzów Fröling pozostanie na zawsze Emilie z "Fanny i Alexander" Ingmara Bergmana. W nagrodzonym Oscarem szwedzkim filmie wystąpiła jako dwudziestokilkulatka, a jej warsztat i uroda zachwyciły cały świat. Ponad trzydzieści lat później nie ma do mediów pretensji, że wciąż przedstawiają ją jako "aktorkę Bergmana". Błyskotliwa, zdecydowana i niezwykle atrakcyjna, żałuje tylko, że dla aktorek po sześćdziesiątce nie ma w Szwecji więcej pracy. Bo Fröling ma apetyt na międzynarodową karierę.
Ewa Fröling : Chyba moja postać, bo nie miałam wcześniej szansy grać kogoś takiego. Gorzkiej, podstarzałej kobiety, posłusznej służebnicy systemu socjalnego. Zasady są dla niej świętością. Takich urzędników jest w Szwecji całkiem sporo. Trzymają się zasad za wszelką cenę, by uniknąć emocjonalnego zaangażowania w prowadzone sprawy. I efekty takiego podejścia są bardzo różne.
Nie, bo patrzyłam na nią z zewnątrz. Jak na obiekt, obraz. Dla mnie praca nad postacią zaczyna się od "ustawienia". Czasami dosłownie - od znalezienia dla niej odpowiednich butów. To determinuje krok, postawę, punkt widzenia. Poza tym ten film pokazuje, że nie zawsze najlepszym rozwiązaniem jest przestrzeganie zasad. W końcu nie jesteśmy maszynami. Czasami trzeba zaufać swojej intuicji, zrobić coś na fali emocji. Zaufać sobie i skoczyć.
Niestety, proces ograniczania kontroli rodzicielskiej w Szwecji potrafi wyglądać tak, jak na ekranie. Słyszy się tu o wielu okropnych sytuacjach, jakie wynikają z ograniczeń naszego systemu - tego samego, który wiele Państwa zagranicznych traktuje jako wzór. Wydaje im się, że mamy nad sobą tarczę, która pomaga i chroni, kiedy tylko mamy gorszy czas. Ale tak już nie jest.
Ten system powinien zostać zweryfikowany, trzeba go odświeżyć. Jego struktura jest na pewnym poziomie bardzo niebezpieczna. Funkcjonariusze opiekujący się rodzinami maja ogromna władzę, ale niewystarczająco dba się o to, by zachowali człowieczeństwo. Stają się urzędnikami w służbie, tracą ludzki pierwiastek, tak, jak moja bohaterka. Jej się wydaje, że to dziecko [polskich imigrantów] jest źle traktowane w domu. Ale to jej wyobrażenie, oparte na doświadczeniach, nie racjonalny osąd. Ale wystarczający, by wprawić machinę w ruch.
Nie są bezkrytyczne, ale poruszają się głownie po powierzchni. Mnie się wydaje, że Szwecja powoli dąży w stronę poważnego kryzysu. Mamy wiele problemów - bezrobocie, imigracja... Tak jak mówiłam, system socjalny był przez lata takim filarem szwedzkiej wolności. Ale dziś te nogi nie są już tak stabilne.
Nie mam nic przeciwko imigrantom, a sytuacji, w jakiej się znajdują po przybyciu do Szwecji. Ludzie mogą bardzo łatwo dostać się do kraju i mieszkać tu przez lata bez zgłoszenia się do władz, bez regulacji prawnych, pracy, bez niczego. Mnie się wydaje, ze to jest bardzo niebezpieczna sytuacja, dlatego, że wszyscy potrzebujemy w życiu celu, znaczenia. Jako ludzie działamy w trybie zadaniowym i bez pracy, która tę potrzebę reguluje, trudno jest funkcjonować. Wielu wydaje się, że Szwecja jest rajem, ale to miraż.
W Niemczech mogę zgłosić uwagę - na przykład "niezbyt podobają mi się te buty" - na planie sesji, a stylistka od razu zaoponuje. Wytłumaczy mi, dlaczego mam w nich zostać. I ja już nie protestuję - bo jej ufam, wiem, że się zna na tym, co robi. Lubię takie podejście. W Szwecji od razu ktoś zacząłby szukać dla mnie nowej pary. Szwedzi są dla mnie zbyt asertywni. Cały czas zadają pytania, do znudzenia upewniają się, czy wszystko gra. Chcą wszystkim dogodzić. Tak jakby brakowało im pewności siebie. Mnie się podoba to, jak jest za granicą - że trzeba naprawdę ciężko pracować, żeby utrzymać się na szczycie. Tu można po prostu płynąc z prądem. Wiem, że jestem w swoich opiniach dość bezpośrednia, ale mam 63 lata, i widziałam wiele rzeczy. Jest jak jest.
Jest... nijaka. Obojętna. Tak bym to ujęła. Patrzę na kobiety w moim wieku w innych krajach - Helen Mirren czy Catherine Deneuve. Utalentowane, dojrzałe, inteligentne aktorki, które wciąż dostają ciekawe role. Ale nasza rodzima branża jest bardzo nakierowana na młodość. Jeśli aktorka w moim wieku dostaje większą role, to albo jest to postać samotnej, porzuconej kobiety w depresji, takie "resztki", albo ktoś kompletnie wyzuty z seksualności. Z mojego punktu widzenia szwedzkie kino nas nie ceni.
Jak dotąd reżyserowałam tylko małe projekty. Mam wielka nadzieję do tego wrócić. Ale w tym momencie moim priorytetem jest praca zagranicą. Chcę wyrabiać sobie kontakty, podróżować. Potrzebuję pracować z zaangażowaną ekipą. Oprócz aktorstwa zajmuję się też modelingiem i dostaję dużo zleceń zza granicy. Kilka lat temu na przykład robiłam we Włoszech dużą sesję zdjęciową z Maxem Cardelli , niedawno wróciłam z Hamburga, gdzie pozowałam dla "Brigitte", dużego niemieckiego magazynu. Z takich współpracy wynikają potem następne. Mam nadzieję, że ktoś za granicą zobaczy "Obce niebo" i zaproponuje mi pracę, bo takie nieróbstwo, jakie nie z własnego wyboru uprawiam, to piep***** marnacja talentu. Mam wrażenie, że ten kraj jest dla mnie za mały...
Od razu pojawiła się między nami dobra chemia, jakiś rodzaj organicznego wręcz porozumienia. To było całkiem inne doświadczenie niż praca na szwedzkim planie, gdzie wszystko musi być jak spod linijki, a wszyscy prześcigają się w byciu dyplomatami. Nudy. A tu było i ryzyko, i eksperymenty - niesamowita energia!
Uwielbiałam to emocjonalne napięcie, otwartość na nieznane. Dla mnie to była wymarzona sytuacja, bo jestem jak samochód z turbo przyspieszeniem: od zera do stu na godzinę w kilka sekund. U Dariusza i z Agnieszką u boku mogłam się tak rozpędzać. W świecie filmu jest wiele par reżysersko-aktorskich, to zdaje się być naturalny schemat w tej branży. Takim parom jest trudno, bo w grę wchodzi wiele silnych, emocji. Na planie bywa gorąco, bo przecież oni się kochają, a funkcjonują w relacji nie jest do końca demokratycznej [Agnieszka Grochowska jest prywatnie żoną reżysera Dariusza Gajewskiego]. Ale Agnieszka i Dariusz radzą sobie w tej sytuacji doskonale.
Najmniej przyjemnie pracuje się z reżyserami, którzy nie traktują swojej pracy jako pasji czy misji, a jako trampolinę do kariery i sławy. Oni nie rozumieją, na czym polega dusza aktorstwa, które wysysa energię, wymaga skupienia. Trzeba być w pełni obecnym w każdej chwili nagrania... Robię to od 42 lat i wiem, jak bardzo jest to trudne.
Nie, bo Szwecja to mały kraj, z ograniczoną produkcją filmową. Nic dziwnego, że ludzie kojarzą tylko nazwiska mistrzów. Poza tym ja wiem swoje - nakręciłam ponad 50 fabuł, odniosłam duży sukces w komedii. Występuję w teatrze, bywam gościem w telewizji. Mnie to ciągłe nawiązywanie do Bergmana nie denerwuje, bo rola Emilie była dla mnie biletem do kariery. I po dziś dzień otwiera drzwi.
"Obce niebo" w kinach już 16 października.