Pewnie od zawsze zastanawialiście się, skąd wziął się Piotruś Pan? No właśnie, początkujący scenarzysta Jason Fuchs chyba też za długo się nad tym nie zastanawiał... Warner Bros. zapatrzyło się na Disneya, taśmowo przerabiającego swoje animowane klasyki na filmy aktorskie i uznało, że też tak potrafi. Nie potrafi, a do tego masakruje oczy spektakularnym nagromadzeniem marnej jakości komputerowych efektów specjalnych.
W tej wersji przygód Piotrusia (młodziutki Levi Miller daje radę), protagonista jest mieszkańcem dickensowskiego sierocińca, z którego piraci porywają małych chłopców na darmową siłę roboczą. Przywódcą podniebnych korsarzy jest Czarnobrody (Hugh Jackman w kampowym kostiumie, być może nieświadomie parodiujący siebie z "Nędzników"). W wyrwaniu się z rąk pirata i wypełnieniu przeznaczenia pomoże Piotrusiowi odważny młodzieniec, Hak (Garret Hedlund jako Indiana Jones/Chris Pratt). Tytułowy bohater ma być bowiem zbawcą plemienia wróżek (Rooney Mara wygląda zjawiskowo jako ich liderka). Tutaj film znienacka przenosi się na Pandorę i dość bezwstydnie zaczyna kopiować Avatara. Przez ekran przemykają jeszcze zmultiplikowana Cara Delevingne i komputerowo przerobiona Amanda Seyfried, co tylko wzmaga podejrzenia, że postprodukcja "Piotrusia" była dziwnym, paskudnym procesem, mogącym kryć wiele smakowitych anegdot.
Joe Wright ("Pokuta", "Anna Karenina") zmieścił w swoim filmie zaledwie parę udanych scen. Najbardziej niedorzeczną jest z kolei ta, w której "Smells Like Teen Spirit" Nirvany wykonywane jest jako piracki hymn. Za tym pomysłem musiał stać jakiś dziwaczny, biznesowy plan, którego autor z pewnością pochodzi z Nibylandii.