Albo my, albo oni. Nadszedł czas ostatecznego rozstrzygnięcia. Zbuntowane dystrykty muszą ruszyć na Kapitol, by w regularnej bitwie rozstrzygnąć losy kraju. Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence) rwie się do walki, by osobiście zakończyć panowanie i życie prezydenta Snowa (Donald Sutherland), ale przywódczyni rebelii (Julianne Moore) nie chce jej na to pozwolić. Już w poprzedniej części uczyniła z głównej bohaterki maskotkę rewolucji i jasno określiła jej zadania, a teraz nadszedł czas prawdziwych żołnierzy.
Do rozstrzygnięcia pozostaje jeszcze sprawa, która dla części fanów serii jest zapewne nie mniej ważna od wyniku starcia: kogo wybierze Katniss - Gale'a (Liam Hemsworth) czy chwilowo będącego nie w pełni rozumu Peetę (Josh Hutcherson)?
Chociaż "Kosogłos. Część 2" nie przebija "W pierścieniu ognia", czyli najlepszej odsłony serii - na dobrą sprawę będącej po prostu pierwszą częścią "na sterydach" - to w finalnym rankingu ekranizacji cyklu Suzanne Collins plasuje się tuż za nią. Wszystko dlatego, że na przestrzeni pierwszego "Kosogłosa" - najmniej dynamicznego odcinka serii - "Igrzyska śmierci" nareszcie wyewoluowały w historię, za którą zawsze były chwalone.
"Igrzyska..." miały być tą najmądrzejszą, najdojrzalszą młodzieżową utopią, stanowiącą celną, zjadliwą krytykę mediów i w najlepszy sposób opisującą dorosłe mechanizmy prawdziwej polityki. Problem polegał na tym, że w "Igrzyskach..." nie było ani upatrywanej w nich oryginalności, ani jakości.
Część rozwiązań ostatniego "Kosogłosa" nadal odkrywczością przypomina prawdy z podręcznika do WOS-u dla najmłodszych klas, ale w znaczącym stopniu mamy tu też do czynienia z ponurą opowieścią dla dorosłych. Może to nie "Rok 1984", ale rzeczywistość finału "Igrzysk..." jest najsilniej przemawiającą do widza, najbardziej ponurą w całej serii.
Gdzieś w trakcie dojrzewania w ekstremalnych warunkach Katniss zrozumiała, że naprawdę znaczy bardzo wiele i jest w stanie poprowadzić lud na barykady. Wszystko się zgadza. Pobyt na szczycie był jednak krótki. Tym razem główna bohaterka będzie musiała przyjąć do wiadomości, że na barykadach potrzeba jedynie mięsa armatniego. Może ona sama bardziej przydałaby się rebelii jako męczennica?
Pierwszy "Kosogłos" świetnie prezentował mechanizmy rządowej propagandy oraz rolę mediów w jej szerzeniu. Kontynuacja znakomicie pokazuje, jak wygląda prawdziwa twarz brudnej polityki, gdzie każdy cel uświęca wszystkie środki. Zupełnie jak gdyby Panem próbował opowiedzieć swoją wersję "House of Cards".
Niektórzy mogą potraktować ten akapit jako lekki spoiler: czy detronizacja jednego tyrana nie zaowocuje tylko intronizacją kolejnego? Czy prezydent Snow to rzeczywiście najgorsze, co mogło spotkać ten świat (grający go Sutherland to najlepsze, co spotkało "Kosogłosa")? Czy ofiara, jaką trzeba ponieść, nie jest warta więcej od zwycięstwa? I przede wszystkim - bo trzeba pamiętać, gdzie i w jaki sposób rozpoczęła się wielka podróż protagonistki - czy na podstawowym poziomie Katniss nie poniosła klęski?
"Dziewczyna Igrająca z Ogniem" wyrosła na superbohaterkę, ale musi sobie uświadomić, że są siły, które nawet ją mogę zmieść z planszy jednym ruchem. Nie jest to podejście i trzeźwe spostrzeżenie, jakie spotykamy w typowej młodzieżowej dystopii. Tym większe brawa należą się "Kosogłosowi".
Zupełnie jak w rzeczywistości, młodzi ludzie buntują się przeciw władzy i tyranii. Pełna energii masa gotowa jest walczyć ze starym, nasyconym pokoleniem do ostatniej kropli krwi. Tylko czy po opadnięciu bitewnego kurzu zwycięzcy będą wiedzieć, co ze zdobytymi przywilejami zrobić? Czyż nie jest prawdą, że rewolucja łatwiejsza jest od demokracji?
Drugi "Kosogłos" zawiera też najlepsze sceny akcji w całej serii, ale walk jest tu w sumie niewiele więcej, niż w rozegranym w trybie siedzącym pierwszym "Kosogłosie". Ponury charakter filmu niemal kompletnie wykluczył wielu ulubieńców widzów - wnoszące dużo humoru i ciepła postaci grane przez Woody'ego Harrelson, Liz Banks czy Stanleya Tucciego ledwie przemykają przez ekran. Z marnego trójkąta miłosnego, zmierzającego do dość oczywistego rozwiązania, także niewiele dało się wycisnąć.
Wszystko to prowadzi do dość jasnej konkluzji, zawartej przypadkowo już w tytule dzieła: "Kosogłos. Część 2" to film przeznaczony tylko dla fanów poprzednich odsłon. Rzecz przyzwoita i dobrze zrobiona, która z pewnością zachwyci wciągniętych w tę historię, i bez wątpienia nie odmieni zdania dotychczas nieprzekonanych.
Nie ulega jednak wątpliwości, że dla pokolenia urodzonego dwie dekady po "Gwiezdnych Wojnach", to najważniejsza premiera tego roku. Dochodzi tu do zabawnego odwrócenia ról: fani "Star Wars" mogą od niedawna czekać na całą rzeszę nowych filmów, a zakochani w idei "Głodowych Igrzysk" muszą zamknąć ten rozdział na zawsze.
Ale czy na pewno? Hollywood tak łatwo nie hibernuje kur znoszących złote jaja. Studio bardzo otwarcie mówi o trwającym poszukiwaniu pomysłów na prequele czy spin-offy (choć pomysł kontynuacji, jeszcze mocniej zanurzonej w politycznym sosie, wydaje się kuszący). Jeśli nadal chcecie igrzysk, dostaniecie swoje igrzyska. Żyjemy przecież w czasach, w których igrzyska śmierci nigdy się nie kończą.
Sprawdź trylogię, na podstawie której nakręcono słynne "Igrzyska śmierci" >>