Jeszcze tylko miesiąc. Jeszcze dziesiątki wiadomości, artykułów, memów, gifów, spotów/materiałów z planu/fragmentów/fanowskich przeróbek i niekończących się dyskusji ze znajomymi w pracy, w szkole, na uczelni, na Facebooku. Aż w końcu nadejdzie ten dzień - sądny dzień 18 grudnia.
Spokojnie. Nie zapomnicie tej daty. Disney wam na to nie pozwoli. Mediowy gigant od miesięcy zapowiada zmasowany atak: co roku do kin ma trafiać nowy film powiązany z uniwersum "Gwiezdnych wojen". Nie wszystkie co prawda wejdą do kanonu, niektóre będą występować jako osobne, niezależne dzieła o charakterze spin-offów (w planach są produkcje m.in. o Hanie Solo, Boba Fecie czy akcji rebeliantów, którzy wykradli plany Gwiazdy Śmierci), ale do tego musicie doliczyć jeszcze komiksy, gry wideo czy seriale telewizyjne.
Krótko mówiąc: fani "Gwiezdnych wojen" właśnie trafili do nieba. Kiedy do kas kinowych zaczną spływać pierwsze dolary, niechybnie dołączą do nich producenci.
Niedawno sieć żyła historią chorego na raka Daniela Fleetwooda, 32-letniego fana sagi, któremu lekarze dawali nie więcej niż kilka tygodni życia. W obliczu śmierci miał jedno marzenie - zobaczyć najnowszą odsłonę serii w domowym zaciszu, ponieważ był przekonany, że nie doczeka premiery. Fleetwooda błyskawicznie wsparło tysiące internautów, a także aktorzy pojawiający się w "Przebudzenie Mocy" - Mark Hamill czy John Boyega.
Udało się. Na jego życzenie odpowiedział J.J. Abrams - reżyser zadzwonił do jego żony i zaproponował projekcję "Przebudzenie mocy" jeszcze we wczesnej wersji montażowej. Fleetwood zmarł kilka dni po tym, jak w jego domu został zorganizowany prywatny pokaz.
Was też chwyciła za serce ta opowieść? To teraz zatroszczcie się o siebie. Adam Rogers, autor artykułu opublikowanego na łamach magazynu "Wired" , trzeźwo skonstatował: wy też nie dożyjecie czasu, kiedy seria "Gwiednych wojen" zostanie uznana za oficjalnie zakończoną. Najwyżej dożyjecie chwili, kiedy Disney ogłosi kilkuletnią przerwę w produkowanie kolejnych części osadzonych w filmowych uniwersum, wyczuwając nasycenie rynku. Ale i to wcale nie jest pewne.
Powód? Po pierwsze: biznes. Po drugie: nowy-stary sposób konstruowania narracji. Serie kinowe to oczywiście nic nowego, ale w dobie superbohaterskich ekranizacji i bijących rekordy popularności seriali, producenci z Hollywood wpadli na pomysł tworzenia ogromnych, rozbudowanych filmowych światów, które będą jednoczyły pokolenia.
- Fabryka Snów przypomniała sobie o czymś, co w świecie popkultury nazywa się "uniwersum". To jej nowy sposób na opowiadanie historii i zbijanie monstrualnej kasy - komentuje krytyk filmowy Łukasz Muszyński z Filmwebu.
Mowa nie tylko o kontynuacji dzieła Lucasa. W grę wchodzą wszystkie superbohaterskie ekranizacje ze świata komiksów DC czy Marvela; chodzi o Bonda, a także serie w stylu "Szybkich i wściekłych", "Transformersów" czy superprodukcje z siejącymi spustoszenie King Kongiem i Godzillą w rolach głównych. Chodzi też o nieśmiertelne figury popkultury, jak Drakula i Frankenstein, o których producenci wciąż pamiętają i które trzymają na wszelki wypadek ukryte gdzieś w odwodzie.
To, co jednak odróżnia "Gwiezdne wojny", to ich niezwykły, międzypokoleniowy rys i prowadzenie fabuły w taki sposób, że na dobrą sprawę trudno o wskazanie w niej jakiejś centralnej postaci. Dla naszego pokolenia to pewnie Luke Skywalker, Han Solo czy Darth Vader. Kogo pokocha następna generacja widzów? Nie wiadomo.
Pisze o tym Łukasz Orbitowski w swoim felietonie, gdzie stawia prowokacyjną tezę: tylko jego pokolenie "naprawdę pokochało" sagę Lucasa. Inni - jak twierdzi - nie wiedzą o niej nic.
"Całe dnie spędzałem, oglądając którąś część >>Gwiezdnych wojen<<. Na przykład przychodziłem do kina w połowie >>Nowej nadziei<< i siedziałem przez dwa kolejne seanse. Znałem na pamięć wszystkie sceny, każdy ruch języka Jabby duszonego przez księżniczkę Leię. Nowsza trylogia to nie było to, ale >>Gwiezdne wojny<< przywrócił mi mój syn - donosi Orbitowski . Dalej pisze w ten sposób: - Julek, bo to o nim mowa, oryginalną trylogią wzgardził, nową natomiast pokochał. W ten sposób doceniłem geniusz Lucasa. Starzy fani grymasili na >>Mroczne widmo<< i dwie kontynuacje. Tymczasem stary wyga tych filmów nie skierował do nas, lecz do dziesięciolatków, tak jak poprzednią trylogię. Zrozumiał zmianę, która zaszła, zaproponował odpowiednie efekty, patos bardziej na czasie - i zdobył widzów w nowej epoce".
Kliknij, żeby przeczytać cały tekst Łukasza Orbitowskiego >>
Jego słowa potwierdza Muszyński. Dziennikarz przypomina, że zanim Lucas zdecydował się na sprzedaż swojego studia i praw do serii, przygotował pełne zestawienie bohaterów, którzy pojawili się czy to w książkach i komiksach, czy to w grach komputerowych - doliczył się kilku tysięcy postaci. A to znaczy, że twórcy zatrudnieni przez Disneya mają z czego czerpać. A Disney ma na czym przez długie lata zarabiać.
- Popularność ciągnących się w nieskończoność kinowych serii to oczywiście pokłosie fenomenu współczesnych seriali telewizyjnych. Osobiście, choć jestem fanem "Gwiezdnych wojen", do pomysłu Disneya podchodzę jednak z dystansem - mówi Muszyński. - Cała magia tego cyklu polega na stosunkowo niewielkiej liczbie filmów, które na stałe zapisały się w annałach kina. Realizowanie kolejnych produkcji rok po roku - albo w postaci kolejnych części sagi, albo spin-offów - spowoduje, że ten świat zostanie obdarty z magii i aury kultu.
Bardziej ostrożny w ferowaniu wyroków jest inny wielki fan "Gwiezdnych wojen" - krytyk filmowy i tłumacz literacki Bartosz Czartoryski: - Każdy kolejny film, czy to należący do trylogii, czy będący spin-offem, choć jest częścią kanonu, musi opowiadać cokolwiek osobną historię, bo jednak sporą część publiczności będą przecież stanowili widzowie, którzy nie oglądali poprzednich "Gwiezdnych wojen" i nie mówię tylko o dzieciakach, które serię znają jedynie z zabawek. Disney doskonale zdaje sobie z tego sprawę - twierdzi.
Czyli "Gwiezdne wojny" to genialne dzieło Lucasa i niezależnie od tego, jak jego kontynuację odbiorą widzowie, będzie trwać wiecznie? Spece z Hollywood zrobią wszystko, żeby tak właśnie było.
- Jesteśmy chyba świadkami swoistego apogeum popularności "Gwiezdnych wojen", mimo że nowa część nie weszła jeszcze nawet do kin, a to dla producentów bardzo dobry prognostyk - zauważa Czartoryski, i przypomina, że świetnym poligonem dla Disneya były komiksowe ekranizacje z katalogu Marvela. - W ciągu kilku ostatnich lat na wielkie ekrany trafiło multum filmów superbohaterskich i na razie nic nie wskazuje na to, żeby rynek się nasycił, a ich popularność drastycznie zmalała.
* Dziękuję koleżance, Beacie Wronie, za podzielenie się swoją rodzinną anegdotą na potrzeby tego tekstu