"Gwiezdne wojny": przebudzenie niemocy. Legendy polskiej fantastyki nie wpuszczono na przedpremierę

Przykry obrazek na pokazie prasowym "Gwiezdnych wojen": przez biurokratyczne niedopatrzenie do kina nie został wpuszczony ktoś, dzięki komu ten film zyskał w Polsce sporą część swojej popularności. Sorry, takie czasy.

Komentarz do sprawy Macieja Parowskiego przeczytacie tutaj >>

Pokaz prasowy nowych "Gwiezdnych wojen", stoję przed wejściem do sali kinowej. Młodzi dziennikarze z uśmiechem wchodzą do środka, pod drzwiami zostaje starszy mężczyzna. Przepuszcza wszystkich, czeka na decyzję pracowników firmy dystrybuującej film w Polsce. Nie ma go na liście, nie wysłał maila potwierdzającego, że się pojawi. A to oznacza, że bezwzględni cerberzy dystrybutora nie wpuszczą go na seans. Twierdzą, że listę zatwierdzali pracownicy Lucas Filmu, może nawet sam George Lucas.

Szczęśliwego finału nie będzie. Do widzenia panu, nie jest tu pan mile widziany. Mężczyzna pokornie spuszcza głowę i zjeżdża ruchomymi schodami w stronę wyjścia z kina.

Zobacz wideo

Pokaz? Dla tego Pana powinien być prywatny

Scena przykra sama w sobie. Przykra jeszcze bardziej, kiedy okazuje się, że mężczyzną jest Maciej Parowski. Człowiek, bez którego popularność "Gwiezdnych wojen" w Polsce byłaby dziś niewspółmiernie mniejsza niż jest.

Bezwzględne panie reprezentujące polskiego dystrybutora filmu najwyraźniej nie miały pojęcia, z kim mają do czynienia. Inaczej wiedziałyby, że Parowski zasłużył co najmniej na prywatny pokaz specjalny tego filmu, na długo przed tym, na którym najnowszą część słynnego cyklu oglądali mijający go bezrefleksyjnie w drzwiach kina młodzi dziennikarze. A jeśli rzeczywiście - jak twierdziły - miały kontakt z samym Lucasem, powinny go raczej poprosić o specjalny dyplom dla Parowskiego w uznaniu zasług dla "Gwiezdnych wojen" i fantastyki w ogóle.

Kim jest Parowski? Ściąga dla dystrybutora

Drogie panie, drodzy państwo z firmy dystrybuującej w Polsce "Gwiezdne wojny", skoro nie mieliście chwili w waszym zabieganym życiu, żeby sprawdzić tego wcześniej, poświęćcie minutę waszego cennego czasu i przeczytajcie teraz. Maciej Parowski to pisarz, felietonista, redaktor; człowiek, który jest jedną z najważniejszych osób dla fantastyki w Polsce. To nie jest żadna przesada: jest w tej dziedzinie prawdziwą legendą.

Jeszcze w epoce PRL-u, czasach cenzury i niedoborów, czasach, których państwo oczywiście nie pamiętają, a w szkole państwa o nich nie uczyli, Parowski niezmordowanie promował ten gatunek, pisał niezliczone teksty krytyczne i polemiczne, kierował pismami promującymi fantastykę rożnych gatunków, a przede wszystkim - kultową w gronie fanów gatunku "Fantastyką". Robi to wszystko zresztą do dziś. Za swoją działalność otrzymał medal "Gloria Artis", jedno z najważniejszych odznaczeń w polskiej kulturze.

Od samego początku - od premiery pierwszej części sagi trzy dekady temu - promował też na rożne sposoby "Gwiezdne wojny". To właśnie on jest w sporej mierze odpowiedzialny za dzisiejszą popularność tego filmu.

Maciej ParowskiMaciej Parowski Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl Maciej Parowski, wieloletni redaktor - w tym naczelny - miesięcznika "Fantastyka" / AG

Miłość do fantastyki? Biurokracja wygrała

To wszystko najwyraźniej nic dla państwa nie znaczy, a przynajmniej nie znaczy na tyle, żeby przez szacunek dla zasług Parowskiego poluzować w jego przypadku biurokratyczne, korporacyjne zasady, nie pozwalające wpuścić go do kina. Może trzeba w takim razie sprowadzić rzecz do języka, który najlepiej rozumieją młodzi pracownicy korporacji, w tym tej, która jest polskim dystrybutorem "Gwiezdnych wojen". Otóż: w pewnym sensie także dzięki Parowskiemu będą mogli państwo już wkrótce wpisać do swoich tabelek rekordowe wyniki sprzedaży biletów do kina i gigantyczne zyski ze sprzedaży niezliczonych gadżetów z logo firmy. W pewnym sensie także Parowskiemu będziecie państwo zawdzięczać swoje kwartalne premie. Chciałbym, żeby mieli państwo wtedy w pamięci obraz tego smutnego człowieka, zjeżdżającego ze spuszczona głową ruchomymi schodami człowieka, którego nie wpuścili państwo na seans, bo nie wysłał maila z potwierdzeniem.

To nie pierwszy wypadek w ostatnim czasie, kiedy młodzi ludzie wykazują się rażącym brakiem wrażliwości i wiedzy. Wystarczy wspomnieć choćby głośny przypadek reklamowania wódki zdjęciem przedstawiającym jedną z ofiar stanu wojennego. Niewpuszczenie jednego z ojców polskiej fantastyki na pokaz filmu, bardzo ważnego dla każdego wielbiciela tego gatunku, znakomicie wpisuje się w tę narrację: coraz większą dominację współczesnego życia przez ludzi, których poznawczy horyzont wyznaczają nie przeczytane książki, ale memy w internecie, a najważniejszym czynnikiem podejmowania decyzji nie jest etyka, a cyfry w arkuszach kalkulacyjnych.

To, że - jak w przypadku "Gwiezdnych wojen" - pracuje się firmie zajmującej się promowaniem produktów dla młodszych nastolatków, nie powinno oznaczać, że ma się wiedzę i niefrasobliwość na poziomie młodszego nastolatka.

"Dzieci, wystarczy!". Przeczytaj list Macieja Parowskiego >>

Więcej o: