Najwspanialszy film 2015 roku i triumfalne wskrzeszenie gatunku, który w ostatnich latach bombardował nas głównie miałkimi, wtórnymi propozycjami w rodzaju "Elizjum" czy "Niepamięci". Dowód na to, że wciąż można nakręcić prowokujący, intelektualnie stymulujący film fantastycznonaukowy (nawet jeśli poruszany problem - od kiedy i czy w ogóle android powinien być traktowany na równi z istotą ludzką oraz co decyduje o człowieczeństwie - nie jest niczym nowym). Jak by tego było mało, obraz Aleksa Garlanda działa również jak najlepszy thriller, każąc widzowi zgadywać przez cały seans i usadzając go na krawędzi fotela aż do samego końca.
Jeżeli dodać do tego fenomenalną scenografię i świetną muzykę oraz cudownie radzących sobie aktorów (Alicia Vikander, Oscar Isaac, Domhnall Gleeson), otrzymujemy dzieło kompletne. I jak tu wytrzymać do 2017 r., na kiedy zaplanowano premierę drugiego filmu Garlanda - adaptację wielokrotnie nagradzanego horroru s-f "Anihilacja" autorstwa Jeffa VanderMeera?
Pamiętacie "Łowcę androidów", książki Philipa K. Dicka? Pokochacie film Garlanda >>
Jeżeli "Boyhood" był filmowym odpowiednikiem prawdziwego życia, to węgierskiemu debiutantowi Gaborowi Reiszowi na przestrzeni skromnego filmu udało się to, co Richardowi Linklaterowi zajęło kilkanaście lat. Nie chciałbym zamienić się w Paulo Coelho, ale - stosując jedno z ulubionych porównań brazylijskiego grafomana - ten mały komediodramat naprawdę jest jak życie. Chociaż pełen wad, mniej udanych ról drugoplanowych i dróg na skróty, jest cudownie prawdziwy i poruszający.
To film (setek) drobnych momentów, dobrze oddający realia życia młodych Europejczyków i sytuacje, w których kochamy się umartwiać, trudne relacje z rodzicami, których sami bywamy katalizatorem, niepewność co do przyszłości i brak jasnych celów w życiu albo te drobne, dziwne chwile, w których na widok łydek ledwo nam znanej, oddalającej się właśnie dziewczyny, słyszymy orkiestrę różowych słoni - nawet jeśli to wszystko jest złudzeniem. Jeżeli lubisz wesołe piosenki, zbudowane na klaskaniu i pogwizdywaniu, ścieżka dźwiękowa "Sensu życia..." może okazać się muzycznym odkryciem roku. Chociaż po węgiersku, to wszystko wydaje się jasne.
Przeczytaj recenzję filmu TU >>
Z całym szacunkiem dla perkusistów, bo myślę o nich znacznie cieplej, niż w drugiej części tego zdania, ale... Damien Chazelle sprawił, że film o młodym kolesiu walącym pałką w talerze ogląda się jak pojedynek na śmierć i życie, największą bitwę w dziejach ludzkości i najważniejsze sportowe wydarzenie wszech czasów. W końcówce na pewno będziecie obgryzać paznokcie sąsiada (swoje powinniście stracić w połowie filmu).
Niesamowity, dynamiczny montaż i kapitalna ścieżka dźwiękowa dopełniają całości. Emocje przez cały czas trzymają na skraju fotela. Fenomenalne kreacje aktorskie Milesa Tellera i J.K. Simmonsa (zasłużony Oscar za rolę drugoplanową) podsycają tylko spory o to, kto był prawdziwym czarnym charakterem. I tylko szkoda, że "Whiplash" nie dostał też Oscara dla najlepszego filmu... Fani pewnie czekają już na lipiec 2016 r., kiedy w nowym filmie Chazelle'a pianista jazzowy Ryan Gosling spotka aspirującą aktorkę Emmę Stone. Bo najlepiej robić to, na czym zna się najlepiej.
Przeczytaj recenzję filmu TU >>
Skoro "Whiplash" musiał przegrać walkę o najważniejszego Oscara, to dobrze, że uległ filmowi - w moim mniemaniu - zaledwie odrobinę słabszemu. Alejandro Gonzalez Inarritu nie tylko przypieczętował nim swoją pozycję w ekstraklasie (Leonardo DiCaprio za rolę w nowym filmie Meksykanina "Zjawa" prawdopodobnie zgarnie wreszcie Oscara), ale też przywrócił wielkiemu kinu Micheala Keatona. Jest za co dziękować!
"Birdman" to kawał sztuki i to bardzo sprytnie zrealizowanej. Metaopowieść o aktorze, który zawalił karierę występując/rezygnując z dalszych występów w kinie superbohaterskim. Zabawna rozprawa z krytykami. Rzecz pięknie udająca film nakręcony w jednym ujęciu. Świetna ścieżka dźwiękowa (mogącą bezpośrednio kojarzyć się z "Whiplash"). Podtytuł mówi o "nieoczekiwanych korzyściach z niewiedzy", ale "Birdman" to film, który trzeba poznać.
Przeczytaj recenzję filmu TU >>
Kino rosyjskie specjalizuje się w odmalowywaniu tamtejszej rzeczywistości w (obowiązkowych) najczarniejszych barwach, ale rzadko udaje mu się jednocześnie tak doskonale przemówić do widza pod każdą szerokością geograficzną, stawiając przy tym fundamentalne pytania o sumienie i przyzwoitość, a do tego trzymając w napięciu do ostatniej sekundy seansu.
Jurij Bykow kręci dość podobne filmy, ale dopóki robi to tak znakomicie, można przymknąć oko na pewną wtórność i wskazywać go jako wzór dla reżyserów zajmujących się podobną tematyką. "Dureń" jest dreszczowcem moralnego niepokoju. Zmusza do zadania sobie pytania o to, jak każdy z nas zachowałby się na miejscu głównego bohatera. Pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi.
Przeczytaj recenzję filmu TU >>
W niemal wszystkich podsumowaniach filmów animowanych przeczytacie, że rok 2015 należał do "W głowie się nie mieści". Produkcja Pixara była przewidywalnie znakomita, ale uważam, że inny jednogłośnie oklaskiwany film okazał się od wcale nie tak bardzo zapadającego w pamięć amerykańskiego dzieła jeszcze lepszy.
Chodzi o "Baranka Shauna", przeuroczą i przezabawną produkcję brytyjskiego studia Aardman, mającą nad rywalami również tę przewagę, że zrealizowaną w urokliwej, coraz rzadziej spotykanej technice animacji poklatkowej. W pełnometrażowym "Baranku Shaunie" plastelinowe zwierzaki trafiają do miasta, gdzie - w filmie niemal pozbawionym dialogów! - robią taki szum, że setnie ubawią się i dzieci, i dorośli! A to nie zdarza się zawsze.
Przeczytaj recenzję filmu TU >>
Jason Bourne czeka na kolejny film, a James Bond postarzał się jak Daniel Craig. Nic dziwnego, że agent Ethan Hunt wskoczył na szczyt listy międzynarodowych szpiegów. Fani spierają się jedynie o to, czy najlepszą częścią serii jest "Ghost Protocol" ("czwórka") czy "Rogue Nation ("piątka"). Niewiele kinowych tasiemców może poszczycić się takimi dylematami (ja stawiam zdecydowanie na "Rogue Nation").
Najnowsza "Misja" to też wyśmienita choreografia walk i mnóstwo znakomitych sztuczek kaskaderskich i praktycznych efektów specjalnych, które, radujmy się, wróciły do nas z wielką mocą w ostatnim sezonie. Chwalono za nie m.in. niezwykle efektownego "Mad Maksa: na drodze gniewu", ale, spójrzmy prawdzie w oczy, najlepszym przedstawicielem kina akcji ostatniego roku było "Rogue Nation" z nieśmiertelnym Tomem Cruise'em na czele!
Przeczytaj recenzję filmu TU >>
Zamiast listy złych filmów - bonus! Filmy 2015 roku, które trudno zapomnieć >>