Co prawda, Bóg (znakomity Benoit Poelvoorde - "Nic do oclenia", "3 serca") istnieje i mieszka w Brukseli, ale główną bohaterką pokręconej komedii Jaca Van Dormaela ("Mr. Nobody", "Toto bohater") jest jego mała córeczka, Ea. Dziewczynka ma dość mieszkania pod jednym dachem z tłamszoną Matką i nieobliczalnym, mizoginistycznym Ojcem (marnotrawny Jezus wybył z domu już dawno i dotąd nie wrócił). Ea buntuje się, rozregulowuje boskie dzieło - jej największe przewinienie to zdradzenie ludziom dokładnych dat ich śmierci - i ucieka z domu. Rozwścieczony Bóg nieporadnie rusza w pogoń.
"Zupełnie Nowy Testament" okazuje się znacznie mniej obrazoburczy, niż można się było spodziewać. Większość pomysłów, które testują reżyser i jego bohaterka, wprowadzanych jest w życie po to, by wypróbować autorskie granice wyobraźni i samemu zabawić się w Boga. Van Dormael, jak zwykle w swojej twórczości, analizuje kwestie przeznaczenia i wolnej woli.
Pierwszy i trzeci akt ogląda się naprawdę znakomicie. Niestety, sedno "Testamentowego" problemu leży w samym jego sercu, czyli rozwlekłej, nudnej części środkowej. Ten film nie opowiada żadnej konkretnej historii. W jego centrum znajduje się osiem krótkich historii nowych apostołów. Do wycięcia nadaje się połowa z nich. Belgijski kandydat do Oscara jest więc filmem przyzwoitym, ale na wielkie laury nie zasługuje.