Hugh Glass to prawdziwy amerykański traper, którego najgłośniejszą - i prawdopodobnie znacznie przez lata ubarwioną - przygodą było przeżycie ataku niedźwiedzia. Kompani Glassa zostawili mężczyznę na pewną śmierć, ale wola życia była w nim tak silna, że zgon okazał się przedwcześnie odtrąbiony. Ledwo żywy Glass, w którego brawurowo wciela się Leonardo DiCaprio, wyrusza w drogę powrotną, by zemścić się na najpodlejszych jednostkach w swej ekipie (tak, Tomie Hardy, o tobie mowa!).
Reżysersko-operatorski duet Alejandro Gonzaleza Inarritu i Emmanuela Lubezkiego ("Birdman") jest niezwykle ambitny. Zdjęcia Lubezkiego są przewidywalnie zjawiskowe. Meksykanin ma niepodrabialny styl, który kiedyś może wyjść z mody... ale na razie pozostaje bezkonkurencyjny. Filmowe starcia prezentują się fenomenalnie. Gorzej z samą opowieścią - "Zjawa" ma mądry morał (ulotność życia, wyższość dzikiej natury nad człowiekiem), ale jest o połowę za długa i zdecydowanie zbyt monotonna.
DiCaprio dwoi się i kroi, czoła i pełza, rani i cierpi, i Oscara prawdopodobnie dostanie, ale nie realizuje tu wielkich zadań aktorskich. Raczej przekracza granice gry i wciela w życie porady Beara Gryllsa. Protagonista nie wzbudza większych emocji, przez co widzowi jest dość obojętne, czy umrze, czy przeżyje. Przez to "Zjawa" okazuje się obrazem zimnym i niewciągającym. Można ją podziwiać, ale czy może się podobać? Zgadza się, ten film służy właśnie do podziwiania...