Nie wiem, na ile popularne w Polsce były książki z serii "Gęsia skórka", ale ja w dzieciństwie regularnie pożyczałem od kolegi kolejne tomy i prędko je połykałem. Bardzo możliwe, że właśnie do takich - nie najmłodszych już dzisiaj - osób filmowa adaptacja historii z dreszczykiem przemówi najbardziej.
Punkt wyjścia jest interesujący. Nastoletni Zach (sympatyczny Dylan Minnette) przeprowadza się z matką po śmierci taty i zostaje sąsiadem uroczej dziewczyny (Odeya Rush z "Dawcy pamięci") oraz jej tajemniczego ojca (za bardzo silący się na żart, znów grający tak samo Jack Black), który okazuje się... autorem "Gęsiej skórki", R. L. Stine'em. Bohaterowie niechcący uwalniają z manuskryptów wymyślone przez pisarza potwory i muszą z powrotem zagonić je do książek.
Może pamięć płata mi figle, może to efekt bycia młodszym, ale seriale w stylu "Czy boisz się ciemności?" były po stokroć straszniejsze. Film Roba Lettermana ("Potwory kontra obcy", "Podróże Guliwera") nawet nie stara się wywołać w widzu tytułowego efektu. Woli raczej bawić. Żarty są niezłe, ale dość często dotyczą "dorosłych" tematów. Paradoksalnie, najlepsza okazuje się pierwsza część filmu, w której nie pojawiają się jeszcze żadne monstra! To typowy, mający mnóstwo wdzięku film o dojrzewaniu, który znalazłby sobie miejsce w Sundance. Gdy opowieść się rozkręca, nadal jest przyzwoicie, ale finałowy akt kompletnie kładzie całość: to niekończąca się sekwencja akcji. Ciągła gonitwa, która, zamiast bawić, nuży.