Tytułowy bohater jest wzorowym przykładem człowieka przegranego. A przynajmniej zwykle takich ludzi nazywa się "frajerami". Fusi (Gunnar Jonsson, "Barany. Islandzka opowieść") ma ponad 40 lat, jest otyły, mieszka z matką, koledzy z pracy go wyśmiewają, wolny czas trwoni na figurkowe gry bitewne, lepiej rozumie się z dziećmi niż z dorosłymi i wszystko wskazuje na to, że nigdy nie miał kobiety.
Impulsem do zmiany będzie przypadkowe spotkanie ze Sjofn. Fusi po raz pierwszy w życiu uwierzy, że ma szansę na miłość. I chociaż co najmniej połowa seansu przebiega w dość sympatycznej atmosferze, a w dramacie Dagura Kariego ("Zakochani widzą słonie") nie brakuje elementów humorystycznych, nie wolno zapominać, że to film islandzki. Innymi słowy, optymizm polega na tym, że ciemno nie jest przez 20 a przez 18 godzin dziennie.
Chociaż główny bohater to chłop do rany przyłóż, sam jest winny swoim niepowodzeniom. I choć protagonista wydaje się wystarczająco zadowolony ze swojego życia, oglądanie "Fusiego" momentami bywa całkiem bolesnym doświadczeniem. Niekoniecznie takim, które swą depresyjność, ostatecznie, wynagradza.