Najnowsza animacja Disneya, stworzona przez ludzi odpowiedzialnych za "Ralpha Demolkę", "Pioruna" czy "Simpsonów", bije na głowę nawet "W głowie się nie mieści" studia Pixar. Z wierzchu, to typowy buddy cop movie, film o dwójce bohaterów o przeciwstawnych osobowościach. Tyle że... animowany i lepszy od wszystkich podobnych tytułów z ostatnich lat. Wkraczamy na terytorium kina neo-noirowego, a wszelkie porównania do klasyków w rodzaju "Chinatown" nie będą nie na miejscu. Co najważniejsze, film przez cały czas pozostaje pozycją odpowiednią dla najmłodszych.
"Zwierzogród" ma w sobie wszystko, co doskonała animacja mieć powinna. Ludzie i zwierzęta w każdym wieku znajdą tu przezabawne dowcipy i mądre, niezwykle aktualne przesłanie. Polski dubbing jest znakomity. Jeżeli miałbym wybrać z ostatnich paru lat animowane dzieło Disneya lub Pixara, którego kontynuację najbardziej chciałbym zobaczyć, bez wątpienia byłby to "Zwierzogród". Koniecznie .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Kilkanaście lat po zakończeniu II wojny światowej, do Polski przyjeżdża ocalona Żydówka, która chce namówić wybawicieli na przyjęcie honorowego medalu "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Dlaczego nikt nie chce jego przyznania? Powrót będzie dla Hani okazją na przypomnienie sobie najważniejszych epizodów z dzieciństwa i konfrontację ze wspomnieniami.
Akcenty w filmie Szczerbica rozłożone są uczciwie, czyli tak, żeby nikt za bardzo się nie czepiał: mamy Polaków dobrych z natury i dobrych niejako z przymusu, ludzi całkiem obojętnych oraz podłych szmalcowników. Całość wydaje się niejako przefiltrowana przez dziecięce oczy, wykazuje pewną baśniowość, charakterystyczną dla filmów Jana Jakuba Kolskiego. To kino w stu procentach staromodne: spokojne, szczere, pozbawione fajerwerków. Ktoś powiedziałby: "telewizyjne". Raczej nie zachwyca, ale pozostawia całkowicie pozytywne wrażenie. Warto, ale... .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Twórca popełnia krytyczny błąd: patrzy na świat oczami dziecka, ale z pozycji i perspektywy doświadczonego dorosłego. Film jest przepięknie, ręcznie narysowany i stanowi wizualną ucztę (choć aż 80 minut konsumowania takich przysmaków w jednym ciągu może okazać się zbytkiem łaski), ale najmłodsi, do których jest skierowany, nie mają szans, by wiele z niego zrozumieć. A może chodzi właśnie o to, żeby dzieci nie zrozumiały przesłania filmu wprost ale odebrały je podprogowo? "Chłopiec i świat" to krytyka globalizacji i konsumpcjonizmu, zakończona... pojedynkiem niezwyciężonego, faszystowskiego, czarnego orła z hipisowskim, tęczowym feniksem. Wiadomo, za jakie ideały widz powinien trzymać kciuki. Drugi film Brazylijczyka Ale Abreu nominowany jest do Oscara w kategorii najlepsza pełnometrażowa animacja, ale zwycięstwo "W głowie się nie mieści" jest już w zasadzie zaklepane. Warto, ale... .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Początek drugiej połowy XX wieku. Na horyzoncie majaczy widmo upadku systemu studyjnego. Z planu tytułowej superprodukcji znika odtwórca głównej roli (George Clooney). Misję odnalezienia gwiazdy bierze na siebie człowiek od (nie tylko) brudnej roboty w wytwórni, Eddie Mannix (Josh Brolin). Nie powinniście jednak przywiązywać się do fabuły, bo po kilkunastu minutach opowieść wali się z hukiem, a najnowsza komedia Joela i Ethana Coenów zamienia się w serię luźnych scenek, stanowiących satyrę na Złotą Erę Hollywoodu i zarazem oddających jej cześć. Po znakomitym "Co jest grane, Davis?", żywiłem nadzieję, że moja szorstka filmowa przyjaźń z popularnymi braćmi stanie się dużo cieplejsza. W zamian dostałem ostateczny dowód na to, że zdecydowanie wolę, gdy Coenowie robią rzeczy trochę cięższe i poważniejsze. Można, ale...
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Początek drugiej połowy XX wieku. Eilis (Saoirse Ronan) nie czuje się szczęśliwa w małej irlandzkiej mieścinie. Dziewczyna korzysta z okazji i płynie do USA w poszukiwaniu lepszego życia. Odnajduje szczęście, gdy poznaje uroczego i jeszcze bardziej niewinnego Włocha Tony'ego (Emory Cohen). Gdy splot okoliczności sprawia, że Eilis musi na jakiś czas wrócić do ojczyzny, z radością poddaje się tam zalotom swego rodaka, Jima (Domhnall Gleeson). Adaptacja powieści irlandzkiego pisarza Colma Toibina miała opowiadać przede wszystkim o poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi, ale wyszło tak, jak gdyby chodziło przede wszystkim o romans. Melodramat Johna Crowleya nominowany jest do trzech Oscarów: dla najlepszego filmu, za najlepszy scenariusz adaptowany (Nick Hornby) oraz rolę pierwszoplanową (Ronan), ale mało prawdopodobne, by zgarnął jakieś wyróżnienie. Można
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Polski dreszczowiec? Czemu by nie! Inspirowany prawdziwymi wydarzeniami? A któryż film dzisiaj nie reklamuje się w taki sposób... Oto były pogranicznik (Andrzej Chyra) wybiera się w góry z dwoma synami. O młodszym to nawet nie ma co jeszcze gadać, ale ze starszego chciałby już zrobić mężczyznę - warto próbować, choć materiał marny. (Niepożądana) okazja na zmężnienie wydarzy się, gdy do ich górskiej chatki przyczłapie przemarznięty mężczyzna (Marcin Dorociński). Czy bać należy się wyłącznie nadciągającej śnieżycy, czy także tajemniczego przybysza? Rzecz rozkręca się jadnek tak wolno, że odruchowo zaczynamy szukać pod ręką pilota. Zapowiadało się wcale intrygująco, ale wygląda na to, że najlepsze pomysły zostały zatrzymane na granicy. Raczej nie warto .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Koronny dowód na to, że przeciwieństwa się przyciągają. Życie spokojnej, sympatycznej licealistki imieniem Charlie (Josephin Japy, "Mnich") zmienia się, gdy do szkoły trafia nowa uczennica. Przebojowa, niegrzeczna, emanująca seksualną energią Sarah (Lou de Laage, wkrótce zobaczymy ją w "Niewinnych" obok Agat Buzek i Kuleszy) z miejsca podbija serca wszystkich rówieśników, ale postanawia zaprzyjaźnić się właśnie z cichutką Charlie. Dramat luźno oparty na debiutanckiej powieści Anne-Sophie Brasme, która swój bestseller stworzyła będąc w wieku głównych bohaterek, charakteryzuje się naprawdę świetnym odwzorowaniem dynamiki relacji dwóch licealistek, ale... ma niewiele więcej do zaoferowania. Pozytywne wrażenie ostatecznie nadszarpuje przedramatyzowana końcówka. Można .
Ocena: 3/6
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Tytułowy bohater, Fusi (Gunnar Jonsson, "Barany. Islandzka opowieść") jest wzorowym przykładem człowieka przegranego. A przynajmniej zwykle takich ludzi nazywa się "frajerami". Impulsem do zmiany będzie przypadkowe spotkanie ze Sjofn. Fusi po raz pierwszy w życiu uwierzy, że ma szansę na miłość. I chociaż co najmniej połowa seansu przebiega w dość sympatycznej atmosferze, a w dramacie Dagura Kariego ("Zakochani widzą słonie") nie brakuje elementów humorystycznych, nie wolno zapominać, że to film islandzki. Innymi słowy, optymizm polega na tym, że ciemno nie jest przez 20 a przez 18 godzin dziennie. I choć protagonista wydaje się wystarczająco zadowolony ze swojego życia, oglądanie "Fusiego" momentami bywa całkiem bolesnym doświadczeniem. Niekoniecznie takim, które swą depresyjność, ostatecznie, wynagradza. Można .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Jak dotąd, film pokazywano jedynie w limitowanej dystrybucji w kraju powstania, ale jak pokazuje podobny przypadek świetnego "Blue Highway", nie musi to od razu oznaczać, że polskie króliki doświadczalne będą po projekcji niezadowolone. Wróżyć ze zwiastuna jednak nie zamierzam, a "Ciernia Boga" jeszcze nie doświadczyłem.