Koniec drugiego tysiąclecia, początek chińskiego kapitalizmu. Tao (Tao Zhao, żona i stała współpracownica reżysera) to beztroska dziewczyna, która podbija serca prostolinijnego Liangziego i szybko wzbogacającego się cwaniaczka Zhanga. Kobieta ostatecznie poróżni dawnych przyjaciół. Kto wygra bój o jej serce? Realiści pewnie już wiedzą. To jednak tylko pierwszy akt epickiej opowieści Zghangkego Jii („Dotyk grzechu”, „Martwa natura”), który akcję filmu przeniesie jeszcze do czasów współczesnych oraz w niedaleką przyszłość.
„Nawet góry przeminą” posiada jedną z najpóźniejszych czołówek w historii kina. Plansza tytułowa pojawia się w jednej trzeciej filmu i... oddziela pierwszy akt od drugiego. Szkoda, że zostawia za sobą zdecydowanie najlepszą część produkcji. Wraz z przeskokami czasowymi ambicje twórcy rosną, ale są odwrotnie proporcjonalne do jakości dzieła – finałowej części zarzucić można naprawdę wiele, docenić da się chyba tylko subtelną wizję przyszłości (elektroniczne ekrany robią się zupełnie przezroczyste) i odważną próbę uchwycenia uniwersalnych, trudnych tematów.
Film otwiera świetna scena, zilustrowana piosenką „Go West” Pet Shop Boys i m.in. o tym mówi znany z socjalistycznych zamiłowań reżyser – Chiny coraz bardziej skręcają ku zachodnim ideałom, ale materializm nie przyniesie im niczego dobrego. Pożałują zarówno ludzie, jak i kraj. Symbolika bywa jednak grubymi nićmi szyta (Zhang jest tak zgniłym kapitalistą, że synkowi daje na imię... Dolar). Lepiej wypada ludzki wymiar opowieści, traktujący o tym, że nawet najtrwalsze i najważniejsze relacje mają niewielkie szanse, by przetrwać całe życie. Walczący w ubiegłym roku o Złotą Palmę film jednego z ulubieńców canneńskiego festiwalu może budzić niejakie skojarzenia z „Boyhood”. Starzenie się po amerykańsku miało w sobie dużo więcej uroku.
Ocena: 3/6
"Nawet góry przeminą", dramat, Chiny, Francja, Japonia 2015, reż. Zhangke Jia, wyst. Tao Zhao, Yi Zhang, Jing Dong Liang, Zijian Dong, Sylvia Chang.