Jeśli po "Szklanej Pułapce w Białym Domu", czyli "Olimpie w ogniu", myśleliście, że prezydent USA (Aaron Eckhart) nie może wpaść w większe tarapaty, a jego najwierniejszy ochroniarz, Mike Banning (Gerard Butler), nie może ratować go z potworniejszego piekła, to patrzcie! Zmarł premier Wielkiej Brytanii. Głowy państw z całego świata ściągają na pogrzeb, jak nakazuje dyplomatyczny protokół. Czy może być lepsza okazja do przeprowadzenie zamachu tysiąclecia?
Absolutna rozwałka, jaką urządzają na początku terroryści, mimo - podobnie jak w "jedynce" - kiepskich efektów specjalnych i niewielkiego stopnia prawdopodobieństwa - wywołuje wielkie emocje. Gdy nowy John McClane rusza do boju, znowu wykańcza złe hordy brutalnie, efektownie i z uśmiechem na twarzy, czyli tak jak się to robiło w najlepszych latach kina akcji. Niestety, w trzecim akcie - zgodnie z najnowszymi standardami - widać już dużo mniej, ekran robi się coraz ciemniejszy, jatka chaotyczniejsza, a widz bardziej znużony. Warto, ale...
Ocena: 4/6
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
"Carol" powstała na podstawie drugiej powieści Patricii Highsmith (zadebiutowała "Nieznajomymi z pociągu"), którą ze względu na lesbijską i na poły autobiograficzną tematykę autorka dreszczowców wolała opublikować pod fałszywym nazwiskiem. Amerykański melodramat otrzymał aż sześć nominacji do Oscara, m.in. dla Cate Blanchett i Rooney Mary, która została wcześniej najlepszą aktorką na festiwalu w Cannes (ex aequo z Emmanuelle Bercot z "Mojej miłości"), ale z ceremonii odszedł z niczym.
W drugiej godzinie film zdecydowanie traci tempo, ale wspaniały klimat, wyśmienity główny temat muzyczny Cartera Burwella ("Fargo", "Anomalisa") oraz znakomite aktorstwo (choć Blanchett mogłaby być nieco mniej sztywna i bardziej zróżnicować smutną Carol od Jasmine z filmu Woody'ego Allena) wynagradzają usterki. Trudno tylko powiedzieć, czy to naprawdę historia miłosna - kompletnie nieasertywna Therese wydaje mi się bezbronną ofiarą wyniosłej i drapieżnej bohaterki tytułowej. Raczej warto .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
"Zoolander" to jeden z największych hitów w karierze Stillera i ukochane dziecko amerykańskiego aktora. Wierni fani filmu, do których poniekąd się zaliczam, od lat liczyli na kontynuację jednej z jego najlepszych komedii. Powrót się udał? Na jeden zabawny żart przypada parę żenujących albo po prostu głupich. Wiele jest dowcipów niepoprawnych politycznie - to dobrze - ale niemal wszystkie są nieśmieszne - to źle. Współczesny świat mody został skutecznie obśmiany, ale potencjał tematu został wykorzystany tylko w połowie. Ponownie możemy liczyć na mnóstwo gościnnych występów gwiazd, ale nie wszystkie mają sens. Jeżeli nie jesteś fanem pierwszej części, możesz mieć problemy z przebrnięciem przez film, zwłaszcza że akcja rozkręca się dość wolno. Wielbiciele "Zoolandera" pewnie spojrzą na film przychylniejszym okiem. Warto, ale...
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Film otwiera świetna scena, zilustrowana piosenką "Go West" Pet Shop Boys i m.in. o tym mówi znany z socjalistycznych zamiłowań reżyser, Zhangke - Chiny coraz bardziej skręcają ku zachodnim ideałom, ale materializm nie przyniesie im niczego dobrego. Pożałują zarówno ludzie, jak i kraj. Symbolika bywa jednak grubymi nićmi szyta (Zhang jest tak zgniłym kapitalistą, że synkowi daje na imię... Dolar). Lepiej wypada ludzki wymiar opowieści, traktujący o tym, że nawet najtrwalsze i najważniejsze relacje mają niewielkie szanse, by przetrwać całe życie. Walczący w ubiegłym roku o Złotą Palmę film jednego z ulubieńców canneńskiego festiwalu może budzić niejakie skojarzenia z "Boyhood". Starzenie się po amerykańsku miało w sobie dużo więcej uroku. Można .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Dramat przygodowy Kevina Reynoldsa ("Robin Hood: książę złodziei", "Wodny świat") otwiera zaskakująco świeża, udana sceną bitewna, przechodząca szybko w intrygujący, oryginalny kryminał polityczny o poszukiwaniu Jezusa. Nie brakuje tu także żartów czy uszczypliwych dialogów, ale filmy religijne potrzebowały chyba takiego mocno hollywoodzkiego podejścia, bo wszystko w "Zmartwychwstałym" zgrywa się znakomicie (ożywczym zdaje się też pierwsze od dawna obsadzenie w roli Jezusa aktora o przeciętnej, a nie boskiej fizjonomii). Do czasu. Twórcy zaczynają częstować odbiorców niezbitymi dowodami na boskość Chrystusa, co zdecydowanie psuje film. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Warto, ale...
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Młodzi Polacy mogą dzisiaj nie wiedzieć nic o żołnierzach wyklętych, czyli partyzanckich oddziałach antykomunistycznych. "Historię Roja, czyli w ziemi lepiej słychać" można więc uznać za film ważny. Niestety, na tym jego zalety się kończą. Na plus zaliczyć można chyba jeszcze tylko niejednoznaczność pozytywnych bohaterów, którzy wydają się zagubieni, nie do końca sympatyczni i nie zawsze słusznie postępujący. Główną postacią dramatu wojennego Jerzego Zalewskiego ("Gnoje") jest Mieczysław Dziemieszkiewicz, ps. "Rój", o którym warto poczytać przed wyjściem do kina. Jeżeli pójdziecie na seans z niewielką wiedzą o temacie filmu, chaotyczna narracja sprawi, że niewiele zrozumiecie. Raczej nie .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
W środkowej części niepotrzebnie rozdętej do olbrzymich rozmiarów trylogii Miguel Gomes znacząco tonuje eksperymenty, kompletnie zapomina o swoim filmowym alter ego i niemal porzuca postać Szeherezady, oferując zbiór niemal zwykłych nowelek. Rzeczywiście, jest lepiej. Niewiele lepiej, ale lepiej. Opowieści miewają mocniejsze i gorsze momenty. Niestety, reżyser znowu uporczywie przytrzymuje ujęcia i przedłuża historie, gdy żart i przesłanie już dawno wybrzmiały. Seans znośniejszy od pierwszej części, ale i tak przeszywa mnie dreszcz na myśl o haśle "trylogia". Zdecydowanie nie .
Całą recenzję możesz przeczytać TU >>
Belgijski film twórców odpowiedzialnych m.in. za "Żółwika Sammy'ego 2" oraz "Pioruna i magiczny dom" ma na każdej pojedynczej klatce wypisane: "tania, europejska animacja". To marna kopia podobnych komedii z USA, w której historia jest leniwie napisana i nie trzyma się kupy, a żarty nie śmieszą. Dobrze, że chociaż aktorzy dubbingowi wykonali przyzwoitą robotę, ale już co do tłumaczenia i prób spolszczenia kilku dowcipów również można mieć wątpliwości - poziomem dobrze wpasowują się w filmu.