Evelyn (Naomi Watts) pozbyła się poprzedniej przywódczyni i bohaterowie obawiają się, że teraz ona stanie się terroryzującą ludzi despotką. Póki co, liderka nie pozwala nikomu na opuszczenie Chicago, uzasadniając to zbyt małą ilością danych o tym, co zastaną na zewnątrz. Tris (Shailene Woodley) i Cztery (Theo James) za długo zwlekali i zbyt wiele poświęcili, by nie sprzeciwić się rozkazom. Zbierają ekipę i postanawiają uciec za mur. A co, jeśli świat zewnętrzny okaże się miejscem równie podłym?
"Niezgodna" była filmem mdłym i wtórnym. "Zbuntowana" - żenującym i bezdennie głupim. "Wierna" stanowi swego rodzaju pozytywne zaskoczenie, bo pozbawiona jest tylu dziur logicznych i mimo że nie potrafię wymienić jakichkolwiek jej zalet poza udanym występem świetnie pasującego do roli wkurzającego gnojka Milesa Tellera ("Whiplash"), to kolejną odsłonę adaptacji książkowej serii Veroniki Roth ogląda się już bez takich bólów. Kto wie, może po finałowej części zatęsknię za doroczną kaźnią z udziałem bohaterów filmu Roberta Schwentkego ("RED", "Plan lotu")?
Na szczątkową przyjemność, czerpaną przeze mnie z seansu "Wiernej", składają się prawdopodobnie małe szczęścia w rodzaju zgadywanki "który aktor tym razem zaciśnie zęby i w zamian za czek pozbawi się godności?" (po Kate Winslet i Watts przyszła kaska na konto Jeffa Danielsa). Nowością w trzeciej części cyklu jest niezwykłe poczucie nieustającego obcowania z green screenem. Tła za postaciami są tak tandetne, że ściany studia są niemal namacalne, co jakby widać też po ruchu i twarzach aktorów. Oglądanie "Wiernej" jest pewnego rodzaju przygodą.