Jake Gyllenhaal przyjechał do Austin w Teksasie na festiwal South By South West, żeby promować najnowszy film, w którym występuje. "Demolition" to dramat obyczajowy w reżyserii Jeana-Marka Valleego. Kanadyjski twórca znany jest przede wszystkim za sprawą nagrodzonego trzema Oscarami filmu "Witaj w klubie" sprzed trzech lat. Jego najnowsze dzieło, pokazywane jest premierowo na teksańskim festiwalu w najbardziej prestiżowej sekcji, "Headliners".
"Demolition" opowiada współczesną historię o mężczyźnie, który próbuje uporządkować swoje życie po śmierci żony w wypadku samochodowym. Bohater zdaje się zupełnie wypierać ten fakt i żyć tak, jakby nic się nie stało. Dopiero poznana przypadkowo kobieta i jej nastoletni syn sprawiają, że zaczyna budować swoje życie na nowo. Szybko dochodzi do niego, że żeby do tego doszło, musi najpierw - w sensie metaforycznym, ale i całkiem dosłownym, zgodnie z tytułem filmu, dokonać całkowitego zniszczenia siebie samego sprzed lat, z czasów małżeństwa.
- Najbardziej wciągnęła mnie nawet nie sama postać, ale cała historia - opowiadał Gyllenhaal. - Urzekła mnie jej złożoność i to, że opowiada o czymś, co może spotkać każdego. Muszę wręcz powiedzieć, że oglądając dziś ten film, momentami jestem niemal zawstydzony - tak bardzo moja postać w niektórych scenach przypomina mnie samego. Od początku wiedziałem, że ten scenariusz jest świetnie napisany i byłem spokojny - miałem świadomość, że będzie to dla mnie wielkim ułatwieniem w procesie tworzenia tej roli.
Aktor dużo opowiadał o budowaniu postaci - nie tylko tej z najnowszego filmu, przywoływał też inne przykłady ze swojej kilkunastoletniej kariery.
- Czasem intensywnie szukam sposobów na to, żeby wejść głęboko w daną postać. Próbuję wykorzystywać różne techniki. Niekiedy to przynosi zaskakujące efekty. Zaczynasz się odchudzać, zmienia się twoje ciało, ale jednocześnie pojawiają się zmiany na poziomie psychologicznym. Najtrudniejsze były oczywiście te role, przy okazji których musiałem się przenieść gdzieś w bardzo mroczne regiony. Po szukaniu sposobu na bycie psychopatycznym mordercą nie było mi łatwo wracać do zwykłego życia i bawić się z moimi siostrzeńcami. Czasem bywa jednak odwrotnie - nie uciekam od postaci, bo czuję, że w jakiś sposób mnie wzmacnia. Dziś przygotowuję się do roli mężczyzny, który stracił obie nogi. To doświadczenie, które trudno sobie wyobrazić. Próba wejścia w taką postać daje mi dużo siły i pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na wiele spraw. Bo, umówmy się: jaki problem w codziennym życiu może się z tym równać? Skaleczyłem się ostatnio i zareagowałem jak każdy: skrzywiłem się i zacząłem jęczeć, ale szybko powiedziałem sobie: "chyba żartujesz, ten facet nie miał obu nóg, a ty się przejmujesz takim drobiazgiem".
"Demolition" to nie pierwszy film w karierze Gyllenhalla, przy okazji którego pracował na planie z dziecięcym aktorem - w tym przypadku chodziło o Judah Lewisa, który gra syna poznanego przez bohatera kobiety.
- Szczerze mówiąc w sytuacjach, kiedy spotykam się na planie z dziećmi - zwierzał się aktor, - często mam wrażenie, że tak naprawdę jestem o wiele większym dzieckiem niż one. Albo raczej, że to one są o wiele bardziej dorosłe i dojrzałe niż ja. Już dawno temu nauczyłem się, że one grają w bardzo specyficzny sposób, właściwie zupełnie nie grają, tylko po prostu są sobą przed kamerą. To dla mnie znakomity punkt zaczepienia podczas wspólnych zdjęć: nie muszę niczego wymyślać, nie próbuję niczego im narzucać, po prostu idę za nimi, daję im się prowadzić. To zawsze daje dobry rezultat. Myślę, że o wiele lepszy niż gdybym chciał im cokolwiek sugerować.
Gyllenhaal żartował też o zupełnie innym, choć w pewien sposób także związanym z dziećmi, źródle swoich aktorskich inspiracji, źródle nader zaskakującym.
- Od kiedy pojawiły się zapowiedzi "Demolition", dużo ludzi mówi mi: "całe szczęście, że to nie jest film o superbohaterach". Szczerze mówiąc, mam ogromną słabość do filmów o superbohaterach. Nie będę ukrywać: niektóre z nich mocno mnie inspirują. I choć brzmi to może ironicznie, mówię naprawdę szczerzę: jedną z największych inspiracji w ostatnim czasie był dla mnie "Thor".
Gyllenhaal przypomniał podczas festiwalowego spotkania z widzami swoje doświadczenia z planu filmu "Donnie Darko".
- To było dla mnie bardzo ważne przeżycie, coś co miało znaczenie iście formacyjne - zwierzał się. - W jakimś sensie stworzyło mnie jako aktora. Złożyły się na to przede wszystkim trzy sprawy, do których potem dołączyła czwarta, która niekoniecznie musiała się zdarzyć, ale na szczęście się zdarzyła. Te trzy kwestie to po pierwsze: znakomity scenariusz, w którym natychmiast się odnalazłem, po drugie: świat, w którym dzieje się ta historia, a w którym w jakimś sensie bardzo chciałbym żyć i po trzecie wreszcie: ekipa, realizująca ten film - wspaniali ludzie, którzy zapewnili mi coś, co żyje we mnie do dziś. A czwarta sprawa to przyjęcie tego filmu przez publiczność. To, że w błyskawicznym tempie stał się niemal kultowy, było wspaniałe. To sprawiało, że byłem dumny bardziej niż w przypadku innych filmów z tego, że mogłem wziąć udział w jego powstaniu - dodał.