Beamowie to teksańska rodzina jak z obrazka: piękna żona (Jennifer Garner), mąż jak kowboj, trzy uśmiechnięte córeczki, gromada zwierząt pod domem, a w niedziele krzepiące msze prowadzone przez błyskotliwego pastora, któremu przygrywa kapela uprawiająca sympatycznego, chrześcijańskiego rocka. Tak jest do czasu, gdy średnie dziecko zapada znienacka na rzadką, tajemniczą chorobę. Matka będzie walczyć o możliwie najlepszą opiekę, ale czy medycyna jest w stanie cokolwiek dla dziewczynki zrobić?
Rok temu w księgarniach ukazały się wspomnienia Christy Beam, które – jak zwykle, w podkręconej wersji – posłużyły za kanwę chrześcijańskiego dramatu Patricii Riggen („33”). Już w tym miejscu film mocno podzieli ewentualnych widzów: niewierzący uznają go za kolejną marną produkcję "od wiernych, dla wiernych", zapewne podając w wątpliwość nawet autentyczną (?) historię, którą opowiada, a żarliwi członkowie Kościoła, łaknąc podobnych dzieł, przymkną oko na jego oczywiste niedoróbki.
Największe zalety „Cudów z nieba” to świetne aktorstwo z Garner na czele, finałowa idea, która powinna przemówić do każdego człowieka i, mimo wszystko, pozytywny ton produkcji. Początek i koniec są udane, poważnie szwankuje tylko zasadnicza część filmu. Gdy choroba zbiera żniwo, twórcy wydają się niezupełnie wiedzieć jak rozegrać główny wątek - mają tylko pewność, że chcą wyciskać łzy. Queen Latifah w roli dobrej ciotki ma wprowadzić nieco rozluźnienia, ale z tradycyjnego montażowego samograja scen fajnej zabawy okropnie wieje nudą. Z braku innych pozycji, można dać "Cudom..." szansę, chociaż najgorsza jest świadomość, że tu wcale nie trzeba było cudów, żeby osiągnąć znacznie lepszy efekt.
Ocena: 2/6
"Cuda z nieba", dramat, USA 2016, 104 min., reż. Patricia Riggen, występują: Jennifer Garner, Kylie Rogers, Martin Henderson, Brighton Sharbino, Courtney Fansler, Queen Latifah, Eugenio Derbez