"Wszyscy byli skupieni na filmie, a ja skrywałam bolesną tajemnicę". Wielki powrót hitu po 14 latach [WYWIAD]

Rozmawiamy z Nią Vardalos i jej filmowym mężem Johnem Corbettem o problemach i tragediach w życiu prywatnym aktorów. Scenarzystka i gwiazda produkcji „Moje wielkie greckie wesele 2” opowiada o bólu, który przeżywała po licznych poronieniach, ale także o szczęśliwym zakończeniu zmagań z niepłodnością.

Pierwsza część filmu „Moje wielkie greckie wesele” (2002) okazała się wielkim kinowym przebojem i w krótkim czasie stała się najbardziej dochodową komedią romantyczną w historii światowego kina. Kontynuacja hitu autorstwa Nii Vardalos, która jest również czołową gwiazdą produkcji, powraca po 14 latach przerwy na duży ekran, prezentując dalsze losy najdzikszej rodzinki greckich imigrantów w Ameryce.

Katarzyna Kasperska: Dlaczego tak długo czekałaś z napisaniem scenariusza do filmu „Moje wielkie greckie wesele 2”? Z pewnością propozycja nakręcenia sequela padła zaraz po pierwszych rekordach frekwencyjności.

Nia Vardalos: Tak. Byliśmy w połowie trasy promocyjnej pierwszego filmu, kiedy producenci poprosili mnie o napisanie kontynuacji. Nasz film okazał się tak niespodziewanym sukcesem, że nie zdziwił mnie ich pośpiech. Jednak w tym samym czasie, kiedy wszyscy byli skupieni na promocji „Moje wielkiego greckiego wesela”, ja skrywałam bolesną i prywatną tajemnicę. W filmie Tula i Ian zostali rodzicami, a w moim życiu prywatnym to zdanie wywoływało u mnie płacz. Przez długi czas zmagałam się z niepłodnością. Przeżyłam kilka poronień. Mówiąc szczerze, bardzo bałam zagłębić się w temat macierzyństwa i prezentować siebie na ekranie jako matkę, kiedy nie mogłam tego doświadczyć osobiście. Postanowiłam zaczekać do momentu, aż sama zostanę rodzicem. I dziś bardzo cieszę się z tej decyzji.

Kiedy wróciliście na plan po 14 latach, nie mieliście uczucia, że czas zatrzymał się w miejscu?

Nia: Oczywiście, że tak. To chyba John [Corbett - przyp. red.] powiedział, że jesteśmy błogosławieni i powinniśmy być niezwykle wdzięczni, że wciąż jesteśmy wszyscy razem i żaden z odtwórców członków rodziny Portokalos nie umarł.

John Corbett: Wiesz, co najbardziej mnie wkurzyło? Spójrz na twarze naszych filmowych rodziców. Nic się nie zmienili przez te 14 lat. Ząb czasu nawet ich nie nadgryzł. Reszta ekipy się trochę postarzała, wiek chyba najbardziej widać po mnie, ale dla seniorów rodziny Portokalos ten czas nie miał żadnego znaczenia. Czy to nie cudowne?

Domyślam się, że energia i chemia między wami również pozostała ta sama.

Nia: Niezupełnie. Było o wiele głośniej, niż kiedy kręciliśmy pierwszą część (śmiech). To był w istocie plan filmowy w greckim stylu. Czas, który spędziliśmy razem w pracy był wypełniony śmiechem, niekończącymi się rozmowami i jedzeniem.

John: To wszystko brzmi jak jeden wielki chaos, ale wiedz, że w ekipie mieliśmy do czynienia z samymi profesjonalistami. Ja wykonuję ten zawód od 1987. To nie mój pierwszy plan filmowy. Lainie Kazan [filmowa matka Tuli - przyp. red.] ma na koncie swojej kariery dziesiątki produkcji. Michael Constantine [odtwórca roli Gusa, ojca Tuli - przyp. red.] grał u boku Paula Newmana w kultowym „Bilardziście” (1961). Kiedy podjęliśmy się wspólnej pracy przy filmie nikt nie spodziewał się, że dojdzie między nami do takiej interakcji. To była magia i totalna eksplozja uczuć. Dzisiaj, po tych 14 latach, myślę, że wszyscy doceniliśmy fakt, iż wciąż możemy być i pracować razem. Dostaliśmy drugą szansę, żeby na nowo docenić siebie nawzajem i wspólnie spędzony czas.

Nia: Bardzo dobrze powiedziane. My naprawdę wszyscy bardzo siebie kochamy.

Zagraliście wspólnie w trzech filmach - obie części „ greckiego wesela” i w produkcji pod tytułem „Nie cierpię Walentynek” (2009). Jako filmowa para chętnie do siebie wracacie. Nigdy nic między wami nie zaszło poza planem filmowym?

(Oboje wybuchają śmiechem).

Nia: Niestety nie. Ale to pytanie przypomniało mi jedną zabawną historię z planu, kiedy kręciliśmy pierwszą część „Mojego wielkiego greckiego wesela”. Na samym początku naszej znajomości było mi bardzo niezręcznie kręcić sceny z Johnem. Naszą przyjaźń i wspólną pracę zaczęliśmy od filmowego pocałunku. Byłam bardzo zdenerwowana. W głowie słyszałam głos: To się dzieje naprawdę! Całuję Johna Corrbeta - Aidana z „Seksu w wielkim mieście”. Całą tę sytuację obserwowała moja ekranowa matka, Lainie Kazan. Po zakończonym ujęciu Lainie podeszła do mnie i zaproponowała kino po pracy. „Jasne” - odparłam. Kiedy przyszedł czas naszego „babskiego wieczoru” wsiadłyśmy z Lainie do taksówki i kiedy tylko drzwi się zatrzasnęły, moja filmowa matka srogo na mnie spojrzała i grożąc palcem rzekła: „Tylko nie idź do łóżka z Johnem Corrbetem! Za żadne skarby świata nie idź z nim do łóżka”. Powiedziała to w taki sposób, jakby faktycznie była moją matką. Bez zastanowienia karnie odpowiedziałam, że oczywiście nie mam tego w planach. Na co Lainie odparła: „Jeżeli już nie wytrzymasz i pójdziesz z nim do łóżka - nie mów o tym mężowi”. Ten moment chyba raz na zawsze rozwiał żar namiętności między nami - strach przed gniewem Lainie Kazan (śmiech).

Już dziś mówi się o trzeciej części filmu. Którego z bohaterów widzielibyście tym razem na ślubnym kobiercu?

John: Może ślub Angelo, kuzyna Tuli, którego gra Joey Fatone. Byłoby to „Moje wielkie greckie gejowskie wesele”

Nia: Ja kocham ich wszystkich. Nie mogę się teraz zdecydować. Może zrobilibyśmy wielkie grupowe wesele. Zobaczymy.

Czy czułaś presję po sukcesie pierwszej części?

Nia: Tak, ale starałam się od tego odciąć. Jeżeli zaczęłabym myśleć o tych wszystkich oczekiwaniach ze strony widzów i producentów, nie byłabym w stanie skupić się na historii. Strach by mnie zablokował. Chciałam, żeby kontynuacja „Mojego wielkiego greckiego wesela” powstała naturalnie, bez pośpiechu i bez brania na siebie zbyt dużej odpowiedzialności. Powtarzałam to sobie jak mantrę. Oczywiście, że się bałam. Ale tak samo było, kiedy Tom Hanks po raz pierwszy przyszedł na moją sztukę i postanowił wyprodukować jej filmową adaptację. Albo kiedy adoptowaliśmy naszą córkę i po raz pierwszy ją spotkaliśmy - po prostu musiałam to zrobić. Strach paraliżował moje myśli, ale musiałam zamknąć uszy i oczy, i po prostu skoczyć. Bez analizowania sytuacji. Od jakiegoś czasu moi przyjaciele nazywają mnie „nieustraszoną idiotką”.

John, twój bohater nie jest Grekiem, ale jest szczęśliwy z bycia członkiem tej rodziny. On chyba kocha być w tym „miłosnym bałaganie”.

John: Nie jestem pewny czy „szczęśliwy” to odpowiednie słowo, ale tak - zdecydowanie, jest częścią tego szaleństwa. Ianowi z pewnością nie przeszkadza to tak bardzo, jak mnie osobiście by to przeszkadzało.

Dlaczego? Tak bardzo różnisz się od filmowego Iana?

John: Ja niestety mam bardzo niski próg tolerancji na hałas (śmiech). Ale, co warto podkreślić, w obu częściach gram prawdziwą postać. Wcielam się w postać męża Nii Vardalos w prawdziwym życiu. On również ma na imię Ian i występuje u naszego boku w obu częściach „Mojego greckiego wielkiego wesela” jako przyjaciela mojego bohatera. Ian Gonzales, mąż Nii, jest chodzącą oazą spokoju. To najcierpliwszy, najbardziej uczynny, czuły i nonszalancki gość, jakiego w życiu poznałem.

Jakie było najdziksze wesele, na którym byliście?

John: Muszę przyznać, że moje pierwsze żydowskie wesele było całkiem szalone. Bardzo głośne i bardzo męskie, w zasadzie bardziej chłopięce, jeżeli mogę się tak wyrazić. Podrzucanie oraz noszenie nad głową Pana Młodego na krześle - to było super.

Nia: O! Nie uważasz, że to noszenie nad głowami Pana i Panny Młodej na krzesłach powinno być atrakcją w parku rozrywki lub w Disneylandzie? To byłoby coś. (śmiech).

Tym razem każdemu z członków rodziny poświęciłaś większą uwagę w scenariuszu. Każdy ma swoje pięć minut w drugiej części „Mojego wielkiego greckiego wesela”.

Nia: To było dla mnie bardzo ważne. Moje studia filmowe nauczyły mnie jednej ważnej rzeczy - w scenie jesteś tak dobry jak dobry jest twój ekranowy partner. Bardzo lubię tę zasadę i uważam, że to prawda. Tego rodzaju dynamika nakręca historię. Tym kierowałam się pisząc scenariusz do drugiej części.

Którą odsłonę bycia filmowcem cenisz sobie najbardziej - pisanie scenariusza, granie czy reżyserowanie? Która jest dla ciebie największą przyjemnością?

Nia: Całowanie! (śmiech). Nie, zdecydowanie aktorstwo. Zaczęłam pisać, żeby móc występować przed publicznością. To jest cel wszystkiego, co robię w mojej karierze zawodowej.

Nia, nie boisz się, że twoja grecka filmowa rodzina zostanie odebrana jako karykatura Greków i zostaniesz pomówiona o niepoprawność polityczną?

Nia: Absolutnie nie. Myślę, że to bardzo istotne, żeby od czasu do czasu w swojej twórczości być trochę niepoprawnym politycznie. Zdaję sobie sprawę, że mogą być osoby, które poczują się urażone. Nieważne, że starałam się zrobić wszystko, żeby oddać sympatyczny i pełen miłości obraz Greków. To chyba jest bardziej dyskusja na temat poczucia humoru. Sama jestem Greczynką i jeżeli uważam, że coś jest dla nas typowe i jest zabawne, z pewnością umieszczę to w scenariuszu.

Nie czujesz, że prezentujesz stereotypowy wizerunek Greka, generalizując wszystkich Greków, którzy nie zgadzają się z tym portretem?

Nia: Moi zdaniem, pierwsza część zyskała taką popularność, ponieważ ludzie na całym świecie, różnych narodowości i z różnych kultur, potrafią odnaleźć siebie w naszej filmowej rodzinie. Nie ma w tym absolutnie nic złego i prześmiewczego.

Więcej o: