Rok 2004, do wyborów prezydenckich w USA pozostało kilka tygodni. Ekipa "60 Minutes", jednego z najważniejszych programów informacyjnych w Ameryce, wpada na trop sensacyjnych dokumentów. Czy to możliwe, że 30 lat wcześniej George W. Bush zrejterował z wojska? Uznana producentka Mary Maples (Cate Blanchett) zbiera ludzi i zaczyna drążyć temat, który zostaje następnie przedstawiony przez jednego z najbardziej zaufanych prowadzących, Dana Rathera (Robert Redford). I wtedy okazuje się, że rzekome akta mogły zostać sfałszowane, a dziennikarze sprytnie rozegrani. Ich zawodowa przyszłość wisi na włosku...
Siła reżyserskiego debiutu Jamesa Vanderbilta, scenarzysty "Zodiaka" czy "Świata w płomieniach", jest zarówno jego słabością. Teoretycznie, twórca nie chce opowiadać się po żadnej ze stron i widz nie musi do końca sympatyzować z bohaterami, uznając, że faktycznie skrewili i teraz usiłują robić z siebie niewiniątka, ale film oparty jest przede wszystkim na wspomnieniach Maples i mimowolnie sympatyzuje z dziennikarzami, którzy są co najmniej winni niedochowania należytej staranności. Vanderbilt niby nie ingeruje, prowadzi akcję z oddali, ale przez to, paradoksalnie, przechyla szalę na korzyść jednej ze stron.
Mimo wszystko, "Niewygodna prawda" to wciągający film o pracy dziennikarzy w stylu "Spotlight". Nie ulega wątpliwości, że zdobywca Oscara jest od "Prawdy" lepszy na każdym polu, ale ją również ogląda się nieźle. Z małym zastrzeżeniem: obawiam się, że historia przedstawiona w "Prawdzie" jest nieco mniej uniwersalna, niż ta ze "Spotlight" i może nie zachwycić tych, którzy nie interesują się amerykańską polityką. Przypadek podobny do "Lincolna", po którym każdy niezbyt zainteresowany tematem wychodził z seansu dopiero po wybudzeniu.