"Antychryst", banner Stopklatka TV Stopklatka TV
Oglądaj "Antychrysta" w środę o 0:30 na Stopklatka TV!
Miłość od nienawiści dzieli ledwie jeden krok. Wie coś o tym bohater najgłośniejszego canneńskiego skandalu ostatnich lat, duński reżyser Lars von Trier. W 2011 roku przyjechał na Lazurowe Wybrzeże, prezentując w konkursie głównym "Melancholię|. Film został znakomicie przyjęty i pewnie byłby jednym z głównych kandydatów do Złotej Palmy, gdyby nie feralna konferencja prasowa.
Von Trier zagadnięty przez jedną z dziennikarek o sympatię dla niemieckiego romantyzmu, zaczął mówić o swoich korzeniach, by w pewnym momencie wyrazić zrozumienie i współczucie dla Adolfa Hitlera. Późniejsze tłumaczenia, że był to nie najlepszy, ale jednak żart, zdały się na nic. A duński reżyser został wydalony z festiwalu, stając się w Cannes "persona non grata".
"Melancholia", kadr z filmu Mat. prasowe
Skandal goni skandal. Od socjaldemokraty po komunistkę
Łatka skandalisty towarzyszy reżyserowi w zasadzie od początku jego kariery, bo, co ciekawe, organizatorom canneńskiego festiwalu dał już się kiedyś we znaki. I to znowu podczas konferencji prasowej. W 1984 roku pokazywał on na festiwalu swój debiutancki film "Element zbrodni". Prowokacyjne zachowanie względem dziennikarzy i niezbyt wyrafinowane żarty sprawiły, że nikomu poza ekipą nie było specjalnie do śmiechu. Tyle że wtedy organizatorzy potraktowali tę sytuację z przymrużeniem oka, zrzucając wszystko na karb młodości i braku festiwalowego obycia.
Z kolei w 2009 roku, po pokazie "Antychrysta", Duńczyk najpierw zdenerwował się na jednego z dziennikarzy, który zapytał go o motywy powstania filmu, by potem obwołać się najlepszym reżyserem na świecie. Ego von Triera dobrze pokazuje też sytuacja z jego nazwiskiem. Bo tak naprawdę brzmi ono po prostu Trier, a cząstkę "von" dodał w szkole filmowej dla splendoru, powołując się na Josefa von Sternberga czy Ericha von Stroheima.
Źródeł swoich obsesji von Trier lubi szukać w czasach dzieciństwa. Wychował się w mieszczańskiej rodzinie o poglądach mocno lewicowych, co stało w opozycji do konserwatywnego modelu lansowanego wtedy w Danii. Ojca, który jak się później okazało, nie był jego biologicznym rodzicem, nazywał socjaldemokratą, a matkę wprost – zadeklarowaną komunistką.
Björk, kadr z filmu 'Tańcząc w ciemnościach' Mat. prasowe
"Celem mojej matki było stworzenie, przynajmniej na zewnątrz, wolnej jednostki. Jednocześnie pragnęła, abym sprostał całemu szeregowi twórczych czy artystycznych ideałów, których sama nie potrafiła zrealizować" - wspominał po latach. Dodając przy tym, że ten model wychowania kosztował go wiele czasu spędzonego na kozetce u psychoanalityka.
"Hmm, nie wydaje mi się, żebym torturował Nicole Kidman..."
Nie ma wątpliwości co do tego, że Lars von Trier to reżyser kobiet. Duński filmowiec gorliwie przekonuje, że właśnie te postaci dużo lepiej oddają jego charakter niż męscy bohaterowie. Efekty takiej współpracy są piorunujące. Po najwyższe aktorskie laury na festiwalu w Cannes sięgały kolejno: islandzka piosenkarka Björk za rolę w "Tańcząc w ciemnościach" (2000), Charlotte Gainsbourg za "Antychrysta" (2009), wreszcie Kirsten Dunst za "Melancholię" (2011). Niemniej jednak każda z tych wybitnych kreacji miała swoją, często wysoką cenę.
Podczas realizacji "Tańcząc w ciemnościach" Björk miała nie wytrzymać psychicznie i uciec na kilka dni z planu zdjęciowego. "Hmm, nie wydaje mi się, żebym torturował Nicole Kidman, kiedy kręciliśmy ,Dogville’, ale wiem, że mówiła, iż nie jest ze mną łatwo" – półżartem wspominał von Trier. "Na planie, zwłaszcza u Larsa, wiele rzeczy dzieje się niespodziewanie i trzeba jakoś na to zareagować" – wspomina z kolei młoda aktorka Stacy Martin, która zagrała w "Nimfomance".
"Antychryst", kadr z filmu Mat. prasowe Stopklatka TV
To dobrze oddaje dość osobliwe podejście Duńczyka do współpracy z aktorem. O ile pierwsze ujęcia danej sceny zbliżone są w miarę do tego, co zapisane jest w scenariuszu, o tyle każdy kolejny dubel kładzie coraz większy nacisk na improwizację i kreatywność ze strony odtwórcy. "Zupełnie jak w życiu" – podsumowuje Martin.
Od komedii do horroru
Nawet tak pewny siebie reżyser jak von Trier ma swoich mistrzów. Zresztą podobnie jak Quentin Tarantino to prawdziwy filmowy erudyta, który świetnie orientuje się w historii kina. Nie może być inaczej, skoro jednym z jego wzorów jest wybitny duński reżyser Carl Theodor Dreyer.
W 1988 roku von Trier postanowił oddać hołd rodakowi, ekranizując niezrealizowany przez Dreyera scenariusz Eurypidesowej "Medei". Reżyserowi "Idiotów" blisko też do Andrieja Tarkowskiego, choć spotkanie z Rosjaninem wspomina raczej cierpko. "Pokazałem mu 'Element zbrodni'. Powiedział, że to największe gówno, jakie kiedykolwiek oglądał" – opowiada.
Niezrażony Duńczyk realizował kolejne filmy, często układając je w trylogie, ale co ważniejsze, próbował swoich sił w różnych gatunkach. Od dramatów (te długo można by wymieniać) przez komedie ("Szef wszystkich szefów") po obrazy utrzymane w estetyce horroru, jak znakomity serial "Królestwo" czy wspomniany już wcześniej "Antychryst".
Czasami nakładał na siebie dodatkowe ograniczenia, jak w przypadku słynnego dziesięciopunktowego manifestu "Dogma 95", który w pewnym kopenhaskim pubie podpisał do spółki z Thomasem Vinterbergiem, Sorenem Kragh-Jacobsenem i Kristianem Levringiem. Innym razem dawał się ponieść swojej nieskrępowanej niczym wyobraźni. Zapytany kiedyś, czego się obawia, odpowiedział w typowy dla siebie sposób: "W życiu, w zasadzie wszystkiego, poza filmowaniem".