Prowadzimy swoje życia, mamy plany, aspiracje, kogoś kochamy, z kimś łączą nas pewne więzi. Czas mija powoli, a my poddajemy się rutynie. I nagle to wszystko znika. Zdarza się coś, co wywraca nasze życie do góry nogami. Tracimy równowagę, upadamy, nie potrafimy się podnieść. Co dalej?
Właśnie o tym jest nowy film Kingi Dębskiej. O upadaniu i wracaniu do życia, o nagłym zwrocie, który bohaterów pozbawia sił i nadziei, ale też o tej nadziei odnajdywaniu. Bo mimo że nie znajdziemy w ''Planie B'' pięknej miłosnej historii, happy endu z fajerwerkami i cudownego rozwiązania wszystkich problemów, to dostaniemy nadzieję. To ona będzie tym, co wyniesiemy z seansu. Ona jest tym, co w filmie najlepsze.
Przypominamy: Kinga Dębska: "Plan B" pokazuje, że negatywne rzeczy, które nas spotykają, są po coś [WYWIAD] >>
Agnieszka, Klara, Natalia i Mirek. Czworo zupełnie różnych i obcych sobie ludzi. Dzieli ich wszystko, łączy jeden nieprzyjemny szczegół. Każdego z nich życie nagle wystawia na próbę. Czy i jak sobie poradzą? Skąd czerpać będą siłę, by iść dalej? Czy odnajdą szczęście? A może szczęście w kontekście tragedii, których przyjdzie im doświadczyć, to jednak trochę zbyt duże wymaganie?
'Plan B', reż. Kinga Dębska mat. prasowe
Jest coś takiego w filmie Kingi Dębskiej, co w pewnym momencie nie pozwala go lubić. Kiedy już wyczujesz konwencję, kiedy zaczniesz wraz z bohaterami doświadczać przykrych emocji, nagle uświadomisz sobie, jak kruche jest Twoje życie.
Poczujesz się jak Mirek, który wraca do domu, by odkryć, że nikt w nim na niego nie czeka. Poczujesz się jak Natalia, która nagle traci wszystko, na czym swoje życie opierała. Może pomyślisz o sobie jak o Agnieszce, która niby się spełnia, ale jeśli odebrać jej jeden, najważniejszy element, całe jej życie legnie nagle w gruzach. W końcu jak Klara, żyć będziesz nie dla siebie, a dla kogoś innego. Jego problemami przysłaniać własne, bojąc się otworzyć na świat.
Wszyscy ci ludzie nagle stwierdzą, że życie ich rozczarowało. Wszyscy potrzebować będą siły i wsparcia, by odnaleźć się w cierpieniu. Jednym na drodze stanie nieoczekiwany przyjaciel, inni odkryją, że szczęście było tuż obok. Wszyscy zdecydują się wdrożyć w życie nowy plan. Bo gdy coś nam zawodzi, zawsze warto mieć jakiś ''plan b'' w zanadrzu.
Ale film Dębskiej nie kończy się na czwórce głównych bohaterów. Obok nich przewijać się będą kolejne osoby i nagle okaże się, że sąsiadka za ścianą, kobieta leżąca obok w szpitalnym łóżku czy zagubiony chłopak, który rozgląda się po ulicy - oni wszyscy też mają jakieś problemy.
Też siłują się z demonami, też potrzebują wsparcia, też próbują odnaleźć się w trudnej, czasem nieprzyjaznej rzeczywistości. I wtedy czeka nas kolejne olśnienie. Cały świat, każdy człowiek miewa w życiu jakieś problemy. I nagle zaczynamy czuć się lepiej, dostrzegać, że cierpienie jest ludzkie, upadanie zdarza się wszystkim. I wszyscy mają szansę wyjść z tego obronną ręką.
'Plan B', reż. Kinga Dębska mat. prasowe
Dębska po raz kolejny daje widzom dawkę emocji. Po raz kolejny zrobiła też film niezwykle życiowy, dotykający najbardziej ludzkich tematów. Choć przez większość seansu będziemy atakowani nowymi smutkami, z kina wyjdziemy zadowoleni. Bo Dębska wie doskonale, jak smutek ukoić. Jej bohaterowie to zwykli ludzie. Są jak ja, Ty, Twój sąsiad, kolega z pracy. Odnajdziemy w nich prawdziwych ludzi, tak bardzo i boleśnie do nas podobnych.
I to jest kolejną siłą filmu. Nie ma w nim superbohaterów, nie ma ludzi idealnych. Są zwykłe problemy, normalni ludzie z bardzo pospolitymi smutkami. Łatwo odnaleźć się nam w filmowej rzeczywistości, bo to nasza rzeczywistość. Filmowa Warszawa wygląda dokładnie tak samo, jak to miasto w centralnej Polsce.
Można się czepiać, że postaci nie były wystarczająco zarysowane, można marudzić, że wątki nie zostały wyczerpane. Można, ale nie ma takiej potrzeby. Film Dębskiej nie miał wprowadzać nas głęboko w życia jego bohaterów. Dostaliśmy wszystko, co powinniśmy o nich wiedzieć. Dokładnie tyle, ile potrzeba, by zobaczyć, że to tacy sami ludzie jak my. A skoro oni doświadczają tragedii… nam również może się to zdarzyć. Jeśli oni mogą stanąć na nogi, my możemy to zrobić tym bardziej.
Jeśli ktoś po ''Moich córkach krowach'' oczekiwał od Dębskiej nowego zastrzyku dobrego, lekkiego i jednocześnie przejmującego kina - nie zawiedzie się oglądając ''Plan B''. Znowu będzie rześko i z lekkim humorem. Znowu oczarują nas znakomici aktorzy. Znowu zachwycą świetne zdjęcia (ukłony w stronę Andrzeja Wojciechowskiego). Wszystkiego dopełni muzyka, lekka, choć z początku wprawiająca w niepokój, zwiastująca wręcz rychłą katastrofę…
Film to w bardzo dużej mierze kreacje aktorskie. I tu brawa należą się zwłaszcza Marcinowi Dorocińskiemu. W roli byłego więźnia, trochę warszawskiego cwaniaczka z wąsem, bardziej człowieka o złotym sercu, aktor wypadł znakomicie. Jego postać jak chyba żadna inna napawać nas będzie optymizmem. Mirek przejdzie na naszych oczach małą metamorfozę, okaże się kimś, za kogo z początku przez chwilę nawet byśmy nie podejrzewali.
Na szczególną uwagę zasługuje też odtwórczyni roli drugoplanowej - Małgorzata Gorol. Aktorka znana z produkcji telewizyjnych i teatralnych desek świetnie sprawdziła się na dużym ekranie. To ona i jej historia otworzą film, już w pierwszej minucie seansu okładając nas emocjami i wpychając w fotel. I choć grana przez Gorol Janula to tylko wątek poboczny, dopełnienie czterech głównych historii, jej wkład w całość jest naprawdę imponujący.
''Plan B'' nie jest filmem akcji, nie jest przejmującym dramatem ani thrillerem, nie jest w końcu lekką komedią czy romansem. To film o życiu. Nie naciągany, w żaden sposób nie przerysowany. To zupełnie nowa, bardzo dobra jakość. I jeśli tylko mamy potrzebę obserwacji, podglądania, jak wygląda życie innych ludzi i jak radzą sobie oni z codziennością, jeśli pragniemy zastrzyku pozytywnego myślenia i odrobiny nadziei - wystarczy wybrać się do kina.
''Plan B'' w kinach od 2 lutego.