Cały czas narzekamy na polskie kino. A przecież robi się coraz lepiej

Sukcesy w kraju i zagranicą, mocne filmy o ważnych sprawach, tłumy publiczności - polskie kino przeżywa ostatnio bardzo dobry moment. PISF ma w tym swój duży udział.

Lato w kinematografii zawsze bardzo gorący czas: twórcy filmowi najchętniej spędzają ten czas na planach zdjęciowych, a krytycy i widzowie - na coraz liczniejszych i coraz bardziej popularnych festiwalach filmowych. Wszyscy czekają też na prawdziwe święto rodzimej kinematografii, jakim jest wrześniowy Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

W tym roku czekają z jeszcze większą niż zwykle niecierpliwością: już dziś wiadomo, że to będzie wyjątkowo mocno obsadzona edycja tej imprezy. Już same filmy, które miały dotychczas premiery stanowią mocną stawkę: „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego czy „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej, a na pierwsze publiczne pokazy czeka co najmniej kilka innych mocnych i obiecujących propozycji: nowe filmy Wojciecha Smarzowskiego czy Marka Koterskiego, opóźniona o... kilka lat kaszubska saga Filipa Bajona „Kamerdyner” - to tylko kilka filmów, które mogą powalczyć o najważniejsze festiwalowe nagrody.

Wniosek jest dość prosty i nasuwa się sam: polskie kino ma dziś bardzo dobry czas, kto wie czy nie jeden z najlepszych okresów w całej swej historii.

Polskie kino ma się coraz lepiej - cztery mocne argumenty

Szukając przyczyn tego zjawiska trzeba oczywiście wymienić kilka przyczyn, które szczęśliwie nałożyły się na siebie w podobnym czasie i zaowocowały bujnym bukietem ciekawych, cenionych i chętnie oglądanych przez widzów propozycji filmowych.

Jedną z nich jest z pewnością pojawienie się i aktywna działalność sporej grupy oryginalnych twórców, którzy kręcąc w podobnym czasie mocne filmy wykreowali nową przestrzeń rodzimej kinematografii. Inna rzecz to na pewno rozwój szkolnictwa filmowego, przygotowującego kolejne pokolenia reżyserów. Jeszcze innym powodem jest zainteresowanie polskich widzów rodzimymi filmami. I kolejna sprawa, o której zgodnie wspominają wszyscy, piszący o stanie współczesnej polskiej kinematografii, nie mając najmniejszych wątpliwości, że to właśnie dzięki niej jest ona dziś takim miejscu, jakim jest. Chodzi oczywiście o powstanie i funkcjonowanie instytucji będącej bardzo ważną infrastrukturalną podstawą działania rodzimej kinematografii: Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

PISF - ponad dekada wspierania kina

Warto zacząć od tej ostatniej kwestii, bo to właśnie za jej sprawą w polskim kinie rozpoczęła się powolna rewolucja, której efekty są tak wyraźnie widoczne dzisiaj. PISF to państwowa instytucja organizująca, wspierająca i promująca rodzimą kinematografię. W kraju, gdzie o ponadpartyjny konsensus w jakiejkolwiek sprawie jest tak trudno, udało się zawrzeć kompromis między sprzecznymi pomysłami i koncepcjami i stworzyć instytucję, która nie tylko sprawnie działa, ale jest na dodatek dość odporna na najróżniejsze polityczne zakusy i próby ingerencji w jej strukturę i sposób funkcjonowania.

PISF działa od 2005 roku inwestując co roku kwoty liczone w milionach złotych bezpośrednio w produkcję filmową, ale także w najróżniejsze działania wokół niej: promocyjne, edukacyjne, dystrybucyjne i wspierające. Szeroki zakres programowy i relatywnie spore środki, którymi dysponuje ta instytucja, pozwalają wspierać zarówno duże projekty filmowe, po których można się spodziewać sporej widowni, jak i przedsięwzięcia zupełnie niszowe, artystyczne i eksperymentalne. Charakterystyczne kwadratowe logo PISF, które pojawia się w czołówce każdego filmu wspieranego przez tę instytucję, można zobaczyć codziennie na ekranach kin w całej Polsce. Na dodatek stało się też synonimem wysokiej jakości.

Mocna drużyna różnorodnych osobowości

Nie sposób dziś odpowiedzieć na pytanie, czy to czysty przypadek i zbieg okoliczności, czy też może wynik najróżniejszych działań, które sprawiły, że ci twórcy nadal kręcą filmy, a nie zajmują się tworzeniem reklam albo jeszcze czymś innym, jedno jest pewne: rodzina kinematografia może się dziś pochwalić bardzo mocną drużyną reżyserów w pełni sił twórczych, którzy z dużą regularnością przygotowują swoje kolejne propozycje.

To artyści posługujący się zupełnie innymi środkami kinowej ekspresji, specjalizujący się w odmiennych gatunkach, tworzący zupełnie inne kino. To twórcy, którzy są w różnym wieku, to zarówno kobiety jak i mężczyźni. Różni ich bardzo wiele, ale jednak wspólnie tworzą dzisiejszy obraz rodzimej kinematografii, wspólnie tworzą filmy na które polscy widzowie czekają i bardzo chętnie chodzą na nie do kina.

Polskie kino doczekało się dziś prawdziwych gwiazd, artystów których talent dostrzegany jest nie tylko w kraju, ale i zagranicą, a ich firmy zdobywają nagrody i wyróżnienia na najważniejszych międzynarodowych festiwalach filmowych na całym świecie.

To jednocześnie reżyserzy, którzy z powodzeniem przyciągają na swoje kolejne filmy tłumy widzów: Małgorzata Szumowska, Paweł Pawlikowski, Wojciech Smarzowski, Marek Koterski, zmarły niedawno Krzysztof Krauze i kontynuująca jego dzieło Joanna Kos-Krauze, Tomasz Wasilewski - to tylko początek znacznie dłuższej listy.

Z drugiej strony przestrzeń dla siebie na mapie polskiej kinematografii budują twórcy poruszający się na płaszczyźnie kina znacznie bardziej wyrafinowanego artystycznie, momentami wręcz eksperymentalnego: Anna Jadowska, Jagoda Szelc, Kuba Czekaj czy Michał Marczak.

Spokojnie myśleć o przyszłości

Dojrzali twórcy radzą sobie ze sporym powodzeniem, tymczasem po piętach zaczyna im już deptać kolejne pokolenie. Zmiany w systemie polskiego szkolnictwa filmowego, pojawienie się nowych uczelni, doskonalenie systemów wspierających powstawanie etiud szkolnych i krótkometrażowych filmów dyplomowych, coraz więcej konkursów dla studentów i możliwości prezentacji ich dorobku - to wszystko sprawia, że na płaszczyźnie młodego polskiego kina dzieje się w ostatnich latach bardzo dobrze.

Na konkursach młodego kina w Gdyni czy w ramach wrocławskich Nowych Horyzontów, na poświęconym wyłącznie młodej kinematografii festiwalu w Koszalinie błyszczą prawdziwe talenty, prezentowane są filmy znakomitej jakości, propozycje które obiecują sporą karierę ich debiutującym twórcom.

Młode reżyserki i reżyserzy poruszają często bardzo ważne tematy społeczne albo skomplikowane kwestie psychologiczne, nie boją się jednocześnie formalnych eksperymentów, na które dorosłych twórców nie zawsze stać. W „Lecie miłości” Marcin Filipowicz mówi o aborcji tak, jak żaden inny z polskich reżyserów, w „Dniu Babci” Miłosz Sakowski tworzy obyczajowo-kryminalny dramat, którego rodzime kino do tej pory nie widziało.

Polskie filmy studenckie nierzadko doceniane są zagranicą, co znakomicie świadczy o ich jakości: „Najpiękniejsze fajerwerki ever” Aleksandry Terpińskiej, przenikliwa i błyskotliwa analiza ważnych ideologicznych konfliktów współczesności i „Olena” Elżbiety Benkowskiej, historia miłosna z kryzysem uchodźczym w tle, zostały dostrzeżone na słynnym festiwalu w Cannes.

Z innych imprez na różnych kontynentach co i rusz dochodzą głosy o sukcesach młodych polskich twórców. To wszystko sprawia, że z przyjemnością można patrzeć na dzień dzisiejszy rodzimej kinematografii, ale też i spokojnie myśleć o jej przyszłości.

Widzowie głosują nogami

Co więcej, co bardzo ważne, to wszystko nie trafia w próżnię: polski widz lubi chodzić do kina na polskie filmy. Mimo najczarniejszych przepowiedni o końcu kina w tradycyjnej postaci, mimo ogromnej konkurencji ze strony innych form audiowizualnej rozrywki, publiczność wciąż chętnie „głosuje nogami” na rodzime filmy. Polskie tytuły od lat trafiają na czołówki rankingów sprzedaży biletów, nierzadko osiągając iście rekordowe rezultaty.

Oczywiście, wybory masowego widza nie zawsze zgadzają się z decyzjami krytyków i bywa, że nie chadzają w parze z wartościami artystycznymi - tak jest choćby w przypadku kolejnych tytułów z rosnącego coraz bardziej dorobku Patryka Vegi czy niewysokich lotów rodzimych komedii romantycznych.

Ale nader często zdarzają się sytuacje, kiedy filmy odnoszące sukcesy festiwalowe i zbierające świetne oponie krytyków, przyciągają tłumy. Tak było przecież w przypadku zdobywców gdyńskich Złotych Lwów: „Idy” Pawła Pawlikowskiego (ponad 1,5 mln widzów) i „Bogów” Łukasza Palkowskiego (ponad 2 mln widzów), czy trudnego, mocnego „Wołynia” Wojciecha Smarzowskiego (około 1,5 mln widzów).

Ten obraz może wręcz zachwycać niemal sielankowym optymizmem. Polskie filmy odnoszą sukcesy w kraju i zagranicą, są chętnie oglądane, mają coraz lepszą jakość. Gdzieś w tle majaczy może tylko mała czarna chmura politycznych zakusów na niezależność PISF-u, ale tak czy owak dzień dzisiejszy i przyszłość rodzimego kina zdają się rysować w bardzo jasnych barwach.

Na co do kina w lipcu? Doczekaliśmy się powrotu "Iniemamocnych" i "Mamma Mia"!

Więcej o: