"7 uczuć" Marka Koterskiego wchodzi do kin 12 października. Tym razem Marek Koterski pokazał, jak wyglądało dzieciństwo Adasia Miauczyńskiego. To ważne, bo te najwcześniejsze doświadczenia ukształtowały jednego z najbardziej charakterystycznych bohaterów polskiego kina.
Jak to bywa u Koterskiego - było się czego pośmiać, ale i tak na sam koniec widz zostaje z dawką gorzkich przemyśleń.
Trudno chyba w polskim kinie o postać bardziej charakterystyczną niż Adaś Miauczyński. Nie jest żadną tajemnicą, że to człowiek nieszczęśliwy, sfrustrowany, z licznymi dziwactwami, tak bardzo przez nas lubianymi. Teraz dostaliśmy dokładny klucz do zrozumienia konstrukcji tej osobowości. I to całkiem dosłownie, bo wspomnienia z dzieciństwa Adaś wylewa z siebie w gabinecie terapeutki. Dlaczego to robi?
Życie mu się rozsypało, ale tym razem nasz bohater chce coś z tym zrobić. Żeby jakoś wyjść z czarnej dziury, w której jest, musi nauczyć się przeżywać podstawowe ludzkie emocje - a tego nie udało mu się zrobić, kiedy był dzieckiem. Tu zaczyna się ta podróż do pozornie beztroskiego okresu.
Ta opowieść o dzieciństwie Adasia niewątpliwie ma szansę szczególnie poruszyć wszystkich tych, którzy do szkoły musieli chodzić w mundurkach z tarczą. Tych, którzy na przerwie grali w kulki, skakali na skakance, śpiewali rymowanki na podwórku, a na lekcji musieli wstawać, kiedy nauczyciel wyrywał do odpowiedzi. I tych wszystkich, którzy reakcji swoich rodziców i nauczycieli po prostu się bali z różnych powodów.
Koterski tym filmem rozliczył się z przeszłością, z tym, jak kiedyś dzieci wychowywano i traktowano. Nie jest to szczególnie przyjemny obrazek.
Pierwsza niespodzianka, jaką reżyser przygotował to Krystyna Czubówna. To właśnie jej głos wprowadza nas w całą historię, co od razu wprowadza specyficzny klimat. Nie da się bowiem docenić wszystkich niuansów i smaczków tej opowieści bez znajomości poprzednich filmów o Adasiu - wystarczy spojrzeć na samą obsadę. Pojawili się tam prawie wszyscy aktorzy, którzy już pracowali z reżyserem.
Nie da się ukryć, że Michał Koterski zawodowym aktorem nie jest. W tym wypadku to absolutnie nie przeszkadza. Jego Adaś Miauczyński był autentycznie zagubiony, rozchwiany. Jego obecność na ekranie miała zupełnie inną jakość niż miało to miejsce w przypadku pozostałych członków obsady, ale to tylko podkreślało, jak wyizolowany i odmienny jest to bohater.
Koterski wybrał świetną obsadę, klucz doboru aktorów do postaci faktycznie był zaskakujący, ale to kolejny mocny punkt filmu. Dość powiedzieć, że Maja Ostaszewska i Adam Woronowicz jako rodzice Adasia dali świetny popis swoich umiejętności. Robert Więckiewicz jako starszy brat też wypadł doskonale. W ich ustach charakterystyczny dla Marka Koterskiego język z jego szczególną składnią brzmiał nadzwyczaj naturalnie. Ogólnie trudno mówić tu słabych rolach, bo wszyscy zagrali rewelacyjnie i pysznie wpisali się w wybraną przez reżysera konwencję. Bo to, jak Koterski obsadził aktorów, bardzo mocno łączy się z przesłaniem tej historii.
To przesłanie skrócę topornie i dość nawinie - reżyser podkreśla, że każdy dorosły był kiedyś dzieckiem. A to, co dzieje w życiu dziecka, będzie je określać już jako dorosłego człowieka. Tyle mogę powiedzieć, żeby nie zepsuć niespodzianki. Takiego zabiegu w polskim kinie jeszcze nie było i był to świetny manewr.
Kolejną ważną rzeczą jest już sama warstwa wizualna. Zdjęcia są po prostu ładne, kadry świetnie skomponowane. Tak samo wnętrza i kostiumy bohaterów doskonale oddają klimat "przeszłości". Ważna jest w tym kontekście też gra światłem - każda scena z dzieciństwa utrzymana jest w ciepłej, żółtej tonacji. Doskonale widać przeskok pomiędzy scenami z teraźniejszości - te są zimne i szare.
Nie dziwi w świetle powyższego, że Marek Koterski jeszcze na festiwalu w Gdyni mówił, iż "7 uczuć" jest jego "filmem życia". Faktycznie tą historią podsumował bardzo dużo rozdziałów z życia jego bohatera, zamknął też jakiś etap. Trudno będzie powiedzieć coś więcej o Adasiu Miauczyńskim.