Paolo Sorrentino to jeden z najwybitniejszych reżyserów naszych czasów. Lista jego dokonań jest równie długa, co imponująca. Stworzył tak znaczące filmy jak "Wielkie piękno", "Młodość", czy kultowy i bardzo kontrowersyjny serial "Młody papież" z Judem Lawem w głównej roli. Laureat Oscara wraca do nas z opowieścią o głównym bohaterze głośnej afery bunga-bunga, byłym premierze Włoch, Silvio Berlusconim.
Sam reżyser o swoim najnowszym dziele powiedział:
To fikcyjna opowieść, która wykorzystuje wydarzenia, które prawdopodobnie miały miejsce – oraz te wymyślone. Na tym polegała trudność podczas pisania scenariusza – inaczej tworzy się opowieść całkowicie fikcyjną, inaczej, gdy wisi nad tobą pewnego rodzaju zagrożenie: o obrazę czy naruszenie dóbr osobistych. Można kogoś zranić. Powiem krótko: to nie był łatwy projekt. Berlusconi to fenomen. Społeczny i psychologiczny. Fascynował mnie od początku swojego istnienia na włoskiej scenie politycznej. Fascynowało mnie również szaleńcze wręcz uwielbienie, jakie od początku żywiła do niego część włoskiego społeczeństwa i równie ogromna, szczera nienawiść, którą darzyła Berlusconiego grupa jego przeciwników. Berlusconi to uosobienie władzy: pozbawionej morale, wręcz śmiesznej w swojej arogancji, a jednocześnie przyciągającej.
Czytałem jakiś czas temu Susan Sontag i znalazłem tam zdanie, które mnie olśniło: „Idee zaczynają mnie ekscytować, gdy przestały ekscytować wszystkich innych”. To właśnie mi się przytrafiło! Wiele myślałem o tym filmie i dopiero kiedy Berlusconi został pozbawiony władzy, świateł reflektorów, a kurtyna po jego zejściu ze sceny opadła, postanowiłem go zrobić.
To film o lękach współczesnych Włochów, którzy mieszkają w kraju podzielonym na
Południe i Północ. Z jednej strony południowcy ze swoimi wadami i zaletami, lenistwem,
odwagą, podłością, a z drugiej ci z Północy i dręczący ich kalwiński niepokój. Oni to Włosi. Ale nie tylko oczywiście. W filmie opowiadam o dekadzie, która nie doczekała się dokładnego opisu i o uniwersalnych emocjach. Mam nadzieję, że okażą się one również ponadczasowe.
Każdy ma własne. Jedni boją się zepchnięcia na margines prowincjonalnego życia. To lęk powszechny wśród tych, którzy zostawili swoich dziadków i znaleźli sobie miejsce
w pięknych słonecznych miastach. Inni boją się, by nie zostać w tyle. To lęk atawistyczny, obecny zanim pojawił się Berlusconi. Oni szukają drogi na skróty, szemranych biznesów i szybkich pieniędzy w kraju, gdzie słowo „etyczne” jest szerzej nieznane, a tendencja do niemoralnych zachowań jest normą. Strach młodych ludzi, mężczyzn i kobiet, przed byciem nie na miejscu i przed ciągłym, głębokim, mrocznym poczuciem niezadowolenia, które maskuje się zabawą. Lęk pięćdziesięcioletniej Weroniki przed byciem niepotrzebną, przed utratą znaczenia dla innych i siebie. Ten strach, ze względu na swój wiek, sam doskonale znam.
Ma te same lęki, co wszyscy. Starość i śmierć. Nie pokazałem tego w filmie, ale finansowanie przez niego szpitala San Raffaele, badań nad hibernacją i nieśmiertelnością to oczywiste symptomy tych lęków. W filmie pojawia się takie zdanie: „Powierzchowność zwodzi tylko przeciętniaków”. Pokazuje ono doskonale, że Berlusconi ma do prawdy podejście godne powieściopisarza – pomiędzy prawdą, a zmyśleniem jest tylko subtelna różnica. I nawet jeśli używa tego do własnych celów to wie, że konstrukcja mitu, nawet opartego na fałszywych przesłankach, może też oznaczać postęp.
Nie chcę nikogo wskazywać palcem. To byłoby pretensjonalne i aroganckie. Wolę
wypowiadać się w tonie, który słusznie opisywany jest jako rewolucyjny: z czułością. Może z wiekiem stajemy się bardziej ugodowi. Film, czy książka – w przeciwieństwie do zawsze pełnych emocji i nerwowości newsów – są ostatnim bastionem zrozumienia. A ja szukałem zrozumienia. W moim filmie nie ma zwycięzców ani przegranych. Jest wszechświat pełen
problemów.
Kiedy zaczynałem pracę nad filmem on wypadł z tej gry, ale jest człowiekiem o wielkiej woli, niewiarygodnej dumie i stalowej determinacji. Jego powrót był całkiem prawdopodobny. Dla filmu niczego to nie zmienia, on dotyczy okresu, który już minął.
To są dwaj bardzo różni ludzie. Andreotti był uosobieniem władzy, która pochodziła z daleka, z sekretnych gabinetów, był wielką tajemnicą. W „Boskim” próbowałem zrozumieć, czy były w nim jakieś uczucia, emocje. Berlusconi natomiast ma niezwykłą łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, błyskawicznego znajdowania z nimi wspólnego języka.
Wszystko! Kiedy opowiadasz o prawdziwych postaciach musisz być bardzo uważny, jeśli chcesz zachować miejsce na kreatywność. Z tego powodu realizacja filmu o Berlusconim była bardziej skomplikowana, niż praca nad telewizyjnym serialem o wyimaginowanym papieżu.