To już swego rodzaju tradycja: co roku na filmowej części konferencji South By Southwest w Austin w Teksasie jakiś twórca ma swój wielki moment. Z reguły dotyczy to artystów z korzeniami w kinie niezależnym i wiąże się z premierą filmu, który przenosi ich do świata wielkiego, wysokobudżetowego kina. Tacy artyści chętnie wspominają potem SXSW jako miejsce, gdzie rozpoczął się nowy etap ich kariery. Olivia Wilde ma natomiast od lat mocną pozycję w Hollywood - choćby dzięki roli Trzynastki w serialu "Dr House", ale ostatnio skręca bardziej właśnie w stronę kina niezależnego. I teraz została bezapelacyjnie ulubienicą uczestników festiwalu SXSW.
Powód był dość oczywisty: to właśnie teksański festiwal aktorka wybrała na miejsce premiery swojego reżyserskiego debiutu, filmu "Booksmart".
Tzw. buzz, czyli hałas wokół filmu zaczął się już przed festiwalem i nasilił się po pierwszym z dwóch festiwalowych pokazów, który odbył się w najbardziej prestiżowej spośród festiwalowych sal w niedzielę wieczorem. Duża część filmowej publiczności SXSW w poniedziałek nie mówiła już o niczym innym, a w mediach społecznościowych hasztag z tytułem filmu używany był przez dziesiątki tysięcy użytkowników - wieczorem na Instagramie było już 80 tys. postów na temat filmu.
Przed drugą, poniedziałkową, projekcją było już jasne, że coś jest na rzeczy: pod drzwiami kina ustawiło się o wiele więcej osób niż mogło wejść do środka.
Film Wilde okazał się dobrze skrojoną, choć prostą komedią o nastolatkach. Reżyserka postanowiła eksplorować teren bardzo dobrze rozpoznany przez amerykańskie kino: ten moment, kiedy kończy się dzieciństwo i zaczyna dorosłość. W amerykańskich warunkach jest on bardzo precyzyjnie określony: to dzień zakończenia szkoły średniej i początek wakacji przed rozpoczęciem studiów w college’u. Dla wielu amerykańskich nastolatków to prawdziwy koniec świata, jaki dotąd znały: wyprowadzają się z rodzinnego miasta, kończą wieloletnie przyjaźnie, zaczynają samodzielne życie.
Wilde umieszcza akcję swojego filmu dokładnie i dosłownie w tym momencie, akcja dzieje się w ciągu dwóch ostatnich dni szkoły. A przede wszystkim w nocy pomiędzy nimi. Bohaterki, dwie przyjaciółki-nierozłączki, szkolne kujonki, orientują się, że coś je ominęło. Skupione tylko i wyłącznie na nauce przegapiły czas na zabawę. I postanawiają natychmiast to nadrobić. Chcą tylko dotrzeć na imprezę, na której są wszyscy z ich klasy i dobrze się tam zabawić. Ale sytuacja, oczywiście, wymyka się spod kontroli.
Siłą filmu Wilde jest z całą pewnością duże poczucie humoru, którym wykazało się kilkuosobowe, w pełni kobiece, grono scenarzystek. Znakomicie sprawdza się wiele ich pomysłów. I tych dotyczących humoru sytuacyjnego, i żartobliwych dialogów. To żarty odważne, momentami mocno anarchistyczne, oscylujące czasem w okolicy granicy dobrego smaku, ale nigdy jej nie przekraczające.
'Booksmart' - reż. Olivia Wilde, after party Jack Plunkett / Jack Plunkett/Invision/AP
W rozmowach pierwszych widzów pojawiały się nieuchronne porównania z ubiegłorocznym przebojem alternatywnego kina o i dla młodzieży, reżyserskim debiutem Grety Gerwig, "Ladybird". Ale po obejrzeniu filmu było wyraźnie widać, że są raczej chybione. Owszem, bohaterkami też są dorastające dziewczęta, ale Wilde zrobiła raczej film imprezowy, a Gerwig zdecydowanie więcej miejsca poświęciła relacjom rodzinnym i nostalgii wobec rodzinnego miasta, które się opuszcza.
W tym sensie „Booksmart” ze swoją wywrotową energią, znakomitym soundtrackiem, opartym na alternatywnym popie i hiphopie, skupieniem na tematach przyjaźni i pierwszych doświadczeń seksualnych, przypomina raczej "Superbad". Ale Wilde udało się coś bardzo ważnego: przenieść tamtą, bardzo chłopięcą, historię w świat dorastających, zbuntowanych dziewcząt.
Reżyserka dużo mówiła o tym na dwóch oficjalnych spotkaniach, które miała podczas festiwalu. - Zależało mi na tym, żeby zrobić film, w którym odnajdą się współczesne dziewczyny - opowiadała. - Co więcej: zależało mi też na tym, żeby go zrobić w bardzo kobiecym zespole.
To drugie udało jej się znakomicie, pierwsze reakcje wskazują na to, że pierwszy z tych celów też udało się uzyskać. - Udało mi się zbudować bardzo sprawnie działającą grupę współpracowniczek - opowiadała. - Wiele z nich, tak jak ja, debiutowało przy tym filmie. To było celowe działanie: wychodziłam z założenia, że dziewczyny, które muszą coś udowodnić sobie i innym, będą robiły wszystko, żeby jak najlepiej wypaść. Ta ich zajadłość w robieniu wszystkiego jak najlepiej, jak się tylko da, bardzo pomagała w robieniu tego filmu, niosła nas do przodu.
Wilde dużo mówiła też o tym, jak wiele zmieniło się od czasu, kiedy sama była w wieku swoich bohaterek. - Wtedy z całą pewnością nie mówiłyśmy tak otwarcie o naszych doświadczeniach seksualnych, a już tym bardziej homoseksualnych - wspominała reżyserka. - Dzisiejsze nastolatki nie mają z tym najmniejszego problemu.